niedziela, 21 września 2014

rozdział dwudziesty pierwszy: NARADA

Obudziłam się następnego dnia wtulona w Jacka. Chłopak pogłaskał mnie po głowie. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Odwzajemnił mi tym samym. Nachylił się i mnie pocałował. To było takie słodkie i pełne ciepła.

-Dzień dobry królowo. -uśmiechnął się szerzej.

-Hej. -usiadłam obok niego na łóżku.

-Wszystko w porządku? -zapytał.

Zamyśliłam się nad tym. Cały wczorajszy dzień do mnie wróciła ze zdwojoną siłą. Nie chciałam pokazać słabości po raz drugi więc nic nie odpowiedziałam tylko pokiwałam głową i wtuliłam się w ukochanego. Westchnął. Zawsze mnie pociesza. Gładził mnie po twarzy tak długo, aż się uspokoiłam.

-North zarządził naradę. -przypomniał -Pewnie już na nas czekają.

-To idziemy. -westchnęłam głęboko.

Wstaliśmy niespiesznie. Jack wziął mnie za rękę i ruszyliśmy w dół po schodach do jadalni. Białowłosy miał rację, wszyscy czekali już na nas. Mieli posępne miny. Na stole zauważyłam liścik i strzałę.

-Są już wszyscy. Zaczynamy. -zaczął North.

-Więc może zacznijmy od tego co wiemy. -zaproponowała Ross.

-Dobrze. -przytaknął Zając wpatrzony we mnie -Jak się czujesz Elso?

-Lepiej, dziękuję. -spróbowałam się uśmiechnąć.

-Okay... więc tak... Były chłopak Elsy... -zaczęła niepewnie Ząbek

-I Anny. -dodał Julian.

-Zdradził Elsę i ma do niej pretensje, że go wyrzuciła. -Jack zacisnął zęby.

-Próbował ją zastrzelić... -kontynuował Milo.

-Ale mu się nie udało, na szczęście. -wtrącił Czkawka.

-Był w jej komnacie... -Merida była zdegustowana tym faktem.

-I zostawił list z groźbą. -mruknął ponuro North.

-Może być z kimś sprzymierzony. Sam tak napisał. -zauważyła Ząbek.

-Tak, to bardzo możliwe. -przytaknął Zając.

-Ten ktoś jest chyba potężny. I skory do zbrodni. -zamyślił się Milo.

-Ale kto to może być? Potężny, zły, bo taki chyba jest... -wyliczał Julian.

-Mrok. -wyszeptał Jack z nienawiścią tuląc mnie mocniej.

-No i wszystko jasne. -westchnęła z rezygnacją Wróżka.

-Przepraszam, ale... o kim mowa? -zapytała Kida.

-Mrok jest czystym złem. Nienawidzi nas, Strażników. Włada koszmarami, chował się dotychczas pod łóżkami. Straszył i dorosłych, i dzieci. Mało przez niego dzieci nie przestały w nas wierzyć. -opowiedział chłodno Zając.

-Aha, to źle. -mruknęła Ross.

-Raczej bardzo źle. -poprawił ją Flynn obejmując ją czule.

Wszyscy przez chwilę milczeliśmy. Ta cisza była prawie nie do zniesienia. Znaczyła bezradność, niepewność i obawę. Pierwsza otrząsnęła się Ząbek.

-Podsumowując... Hans sprzymierzył się z Mrokiem. Mają zamiar mścić się nikt nie wie za co, a my możemy tylko się zastanawiać nad kolejnym ich krokiem. -skończyła z wyraźnym smutkiem.

-Nie, musimy coś zrobić! -zerwał się Czkawka, a za nim Merida -Nie będziemy tak stać i nic nie robić!

-Macie rację, ale musimy się nad wszystkim zastanowić na chłodno. -zaczął Julek -To tak jak z kradzieżą, złodziej obserwuje najpierw swój cel, przygotowuje się na skok. Kiedy pozna już zwyczaje strażników i opracuje strategię, uderza. -powiedział.

-Racja. -przytaknął Milo -Informacje to siła, której nie można bagatelizować.

-Atlantydę odkrył właśnie w ten sposób. Szukał wiedzy i ułożył plan. Tak musimy postąpić. -poparła Kida.

-Więc plan jest taki... Obserwujemy, rozglądamy się i patrolujemy okolicę. -zarządził Święty.

-Możemy ściągnąć Puszka. -powiedział nagle Olaf.

Wszyscy spojrzeliśmy w jego kierunku. Siedział sobie przy drzwiach jakby nigdy nic. Patrzył na nas w oczekiwaniu.

-Haaaaloooo, jest tam ktooooooo! -pomachał nam i patrzył się jak na ułomnych.


-Olaf, ty siedzisz tu od dłuższego czasu, prawda? -zapytałam rozbawiona.

-Taak, a co? -odpowiedział, jak ja to lubię.

-I wszystko słyszałeś? -dopytał się Julian prawie zwijając się ze śmiechu.

-Taak, a co?

Julek więcej nie wytrzymał i wybuchnął zaraźliwym śmiechem. Sekundę potem wszyscy się śmialiśmy, a biedny Olaf nie wiedział z czego. Kiedy już odetchnęliśmy, stwierdziłam, że bałwan ma rację. Jack, ja i bałwanek mieliśmy iść jutro z rana poszukać Puszka w górach. Czkawka z Meridą mają zabrać Szczerbatka i Iskrę i znaleźć jakiś dogodny punkt obserwacyjny. Zamilknęliśmy. Kida zręcznie zmieniła temat na przyjemniejszy. Rozmawialiśmy o nadchodzących zbiorach, co pozmieniało się na Atlantydzie, o nowym stylu życia mieszkańców Berk. Kiedy tematy wyczerpały się poszliśmy coś zjeść. Po obiedzie każdy poszedł w swoją stronę. Jack zabrał mnie na spacer do ogrodu. Szliśmy trzymając się za ręce. Nic nie mówiliśmy, cieszyliśmy się po prostu naszą bliskością. Nagle Jack stanął i nasłuchiwał. Rozglądał się, wyglądał na zaskoczonego.

-Jack, co się... -położył mi palec na usta.

-Cicho, ktoś tu jest. -wyszeptał, a ja zaczęłam się uważnie rozglądać.

Nic nie słyszałam oprócz własnego przyspieszonego oddechu. Nie działo się zupełnie nic. Aż nagle poczułam, że coś zaciska się na mojej talii. Krzyknęłam, a to coś pociągnęło mnie do tyłu z szybkością błyskawicy.

-Elsa!! -Jack próbował mnie dogonić -Elsa podaj rękę!!

Ledwie to powiedział, a na ręce wpełzły mi czarne węże. Próbowałam się wyrwać, ale sprawiały mi coraz więcej bólu. W jednej chwili zrobiło się ciemno. Widziałam tylko Jacka wrzeszczącego moje imię i walącego w niewidzialną przeszkodę. Był przerażony i zrozpaczony. Wołałam go lecąc dalej w ciemność. Potem uderzyłam w coś głową i straciłam przytomność.


Trochę szybciej niż obiecałam. Mam nadzieję, że się podoba ;3

2 komentarze:

  1. ooooo nieźle akcja się rozwinęła,a ja no jestem zaskoczona,ciekawe co będzie dalej,a póki co życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń