wtorek, 23 września 2014

rozdział dwudziesty drugi: NIEBEZPIECZEŃSTWO

Obudziłam się w jakiejś celi. Z okna w górze widziałam zamek. Wstałam i od razu poczułam okropny ból głowy. Dotknęłam delikatnie bolącego miejsca i poczułam pod palcami jakąś ciepłą gęstą ciecz. Spojrzałam na palce i zobaczyłam krew. Zmarszczyłam brwi. Co mi się stało w głowę? Zastanawiałam się nad tym, ale to było jak próba przypomnienia sobie wierszyka, którego kiedyś się uczyło. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Był to niski pokoik z jednym oknem i drzwiami. Naprzeciwko łóżka, na którym siedziałam stał stolik z dwoma krzesłami. To tyle jeśli chodzi o wystrój. Podeszłam do okna i zerknęłam. Widziałam tylko ten zamek, znajomy, ale nie wiem skąd. Usłyszałam za sobą skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę.

-O, Elso skarbie, obudziłaś się już! -uśmiechnął się brzydko.

Kiedy się mu przyjrzałam przypomniałam sobie kim jestem i co się przydarzyło wczoraj i nie tylko.

-Hans, masz mnie wypuścić i to już! -zażądałam.

-Och, widzę, że humor ci dopisuje skarbie. -zaśmiał się.

-Wypchaj się. -odparowałam.

-Co ja słyszę! Nasza królowa nie zna dobrych manier! -udał oburzonego.

-Co ja ci takiego zrobiłam? -zapytałam ze złością.

-Hmm... -zamyślił się -Pewnie z twojego punktu widzenia nic, ale z mojego... no cóż powiem to w prost, zniszczyłaś mi życie.

-Ja?! -ja chyba śnię!! -To ty po prawie pół roku nieobecności zjawiasz się nagle z jakąś tam dziewczyną i oznajmiasz mi, że to koniec!

-Tak, masz rację, ja również zawiniłem. -powiedział całkiem poważnie, aż mnie zamurowało -Mogłem to załatwić inaczej, ale stało się. Złamałem ci serce, ty zabiłaś moje człowieczeństwo.

-Że co? -chyba się przesłyszałam -Zabiłam twoje co? Twoje "człowieczeństwo"?

-Tak, już objaśniam. Po tygodniu od naszego oficjalnego rozstania zacząłem żałować swoich decyzji. Zapragnąłem wszystko odkręcić. Rozmawiałem o tym z Susane, dziewczyną, która mnie zauroczyła. Z pozoru dobrze to przyjęła, ale dwa dni później znalazłem jej ciało, martwe, bez chociażby kropelki krwi. Popełniła samobójstwo przez ciebie. -zakończył z żalem.

Potrzebowałam chwili, żeby to przemyśleć. Hans chciał do mnie wrócić? Jego dziewczyna zabiła się przeze mnie?

-Hans... jakim cudem... ona się... zabiła... przeze mnie? -wydukałam.

-Nie rozumiesz? Odszedłem od niej dla CIEBIE, a ona się się zabiła. -odparł coraz bardziej wściekły - Elso, ja naprawdę żałują swoich decyzji. -zakończył smutno.

-Ja... gdybym tylko wiedziała... może to by się inaczej potoczyło. -zamilkłam i dodałam po chwili. -Tęskniłam za tobą.

-Naprawdę? -zapytał z radością, którą próbował poskromić -Miło mi to słyszeć.

Zamilknęliśmy. Patrzeliśmy się na siebie uważnie. Hans odchrząknął.

-Oh, Elsa... Gdybyś tylko mnie kochała... wszystko byłoby łatwiejsze. -to powiedziawszy pocałował mnie.

Odwzajemniłam pocałunek. Kiedy odsunęliśmy się od siebie dyszeliśmy lekko.

-Jak myślisz... -zaczął niepewnie -Mamy jeszcze szansę?

-To zależy od ciebie. -powiedziałam po namyśle.

-Co miałbym zrobić? -zapytał z podnieceniem, które usilnie próbował zamaskować.

-Zostaw w spokoju moją rodzinę i wypuść mnie.

-Elso, nie mogę cię jeszcze wypuścił, ale twoi bliscy będą bezpieczni. -obiecał mi, ale ja mu nie uwierzyłam.

Spojrzałam mu w oczy. W tej chwili liczył się tylko on. Zapomniałam o wszystkim. Byłam przez tą chwilę szczęśliwa, ale przypomniałam sobie o Jacku. Poczułam ogromne poczucie winy.

-Choć. Nie będziesz mieszkać w takich warunkach. -powiedział szczęśliwy trzymając mnie za rękę.

Pozwoliłam się mu prowadzić. Byłam... no właśnie nie wiem jak się czułam. Cieszyłam się obecnością Hansa, ale tęskniłam za najbliższymi. Szliśmy korytarzem jakiegoś zamku albo twierdzy. Doszliśmy do dużej komnaty z kratami w oknach oraz łóżkiem z baldachimem. Obok była olbrzymia garderoba.

-Przepraszam za te kraty, ale to dla bezpieczeństwa. -wyjaśnił -Muszę mieć pewność, że nie uciekniesz.

-Nie ucieknę. -szepnęłam.

-Mam nadzieję. -uśmiechnął się czule -Chciałbym ci kogoś przedstawić. To mój przyjaciel. Myślę, że możesz go polubić. -wzruszył ramionami.

Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Nachylił się nade mną i pocałował mnie.

-Zaraz ktoś do ciebie przyjdzie i opatrzy ci głowę. -spojrzał na mnie przepraszająco.

Pokiwałam mu twierdząco głową. Potem wyszedł zostawiając mnie samą w komnacie. Nie minęła minuta, a do pokoju weszła lekarka. Sprawnie opatrzyła ranę i wyszła. Zostałam sama z myślami.

niedziela, 21 września 2014

rozdział dwudziesty pierwszy: NARADA

Obudziłam się następnego dnia wtulona w Jacka. Chłopak pogłaskał mnie po głowie. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Odwzajemnił mi tym samym. Nachylił się i mnie pocałował. To było takie słodkie i pełne ciepła.

-Dzień dobry królowo. -uśmiechnął się szerzej.

-Hej. -usiadłam obok niego na łóżku.

-Wszystko w porządku? -zapytał.

Zamyśliłam się nad tym. Cały wczorajszy dzień do mnie wróciła ze zdwojoną siłą. Nie chciałam pokazać słabości po raz drugi więc nic nie odpowiedziałam tylko pokiwałam głową i wtuliłam się w ukochanego. Westchnął. Zawsze mnie pociesza. Gładził mnie po twarzy tak długo, aż się uspokoiłam.

-North zarządził naradę. -przypomniał -Pewnie już na nas czekają.

-To idziemy. -westchnęłam głęboko.

Wstaliśmy niespiesznie. Jack wziął mnie za rękę i ruszyliśmy w dół po schodach do jadalni. Białowłosy miał rację, wszyscy czekali już na nas. Mieli posępne miny. Na stole zauważyłam liścik i strzałę.

-Są już wszyscy. Zaczynamy. -zaczął North.

-Więc może zacznijmy od tego co wiemy. -zaproponowała Ross.

-Dobrze. -przytaknął Zając wpatrzony we mnie -Jak się czujesz Elso?

-Lepiej, dziękuję. -spróbowałam się uśmiechnąć.

-Okay... więc tak... Były chłopak Elsy... -zaczęła niepewnie Ząbek

-I Anny. -dodał Julian.

-Zdradził Elsę i ma do niej pretensje, że go wyrzuciła. -Jack zacisnął zęby.

-Próbował ją zastrzelić... -kontynuował Milo.

-Ale mu się nie udało, na szczęście. -wtrącił Czkawka.

-Był w jej komnacie... -Merida była zdegustowana tym faktem.

-I zostawił list z groźbą. -mruknął ponuro North.

-Może być z kimś sprzymierzony. Sam tak napisał. -zauważyła Ząbek.

-Tak, to bardzo możliwe. -przytaknął Zając.

-Ten ktoś jest chyba potężny. I skory do zbrodni. -zamyślił się Milo.

-Ale kto to może być? Potężny, zły, bo taki chyba jest... -wyliczał Julian.

-Mrok. -wyszeptał Jack z nienawiścią tuląc mnie mocniej.

-No i wszystko jasne. -westchnęła z rezygnacją Wróżka.

-Przepraszam, ale... o kim mowa? -zapytała Kida.

-Mrok jest czystym złem. Nienawidzi nas, Strażników. Włada koszmarami, chował się dotychczas pod łóżkami. Straszył i dorosłych, i dzieci. Mało przez niego dzieci nie przestały w nas wierzyć. -opowiedział chłodno Zając.

-Aha, to źle. -mruknęła Ross.

-Raczej bardzo źle. -poprawił ją Flynn obejmując ją czule.

Wszyscy przez chwilę milczeliśmy. Ta cisza była prawie nie do zniesienia. Znaczyła bezradność, niepewność i obawę. Pierwsza otrząsnęła się Ząbek.

-Podsumowując... Hans sprzymierzył się z Mrokiem. Mają zamiar mścić się nikt nie wie za co, a my możemy tylko się zastanawiać nad kolejnym ich krokiem. -skończyła z wyraźnym smutkiem.

-Nie, musimy coś zrobić! -zerwał się Czkawka, a za nim Merida -Nie będziemy tak stać i nic nie robić!

-Macie rację, ale musimy się nad wszystkim zastanowić na chłodno. -zaczął Julek -To tak jak z kradzieżą, złodziej obserwuje najpierw swój cel, przygotowuje się na skok. Kiedy pozna już zwyczaje strażników i opracuje strategię, uderza. -powiedział.

-Racja. -przytaknął Milo -Informacje to siła, której nie można bagatelizować.

-Atlantydę odkrył właśnie w ten sposób. Szukał wiedzy i ułożył plan. Tak musimy postąpić. -poparła Kida.

-Więc plan jest taki... Obserwujemy, rozglądamy się i patrolujemy okolicę. -zarządził Święty.

-Możemy ściągnąć Puszka. -powiedział nagle Olaf.

Wszyscy spojrzeliśmy w jego kierunku. Siedział sobie przy drzwiach jakby nigdy nic. Patrzył na nas w oczekiwaniu.

-Haaaaloooo, jest tam ktooooooo! -pomachał nam i patrzył się jak na ułomnych.


-Olaf, ty siedzisz tu od dłuższego czasu, prawda? -zapytałam rozbawiona.

-Taak, a co? -odpowiedział, jak ja to lubię.

-I wszystko słyszałeś? -dopytał się Julian prawie zwijając się ze śmiechu.

-Taak, a co?

Julek więcej nie wytrzymał i wybuchnął zaraźliwym śmiechem. Sekundę potem wszyscy się śmialiśmy, a biedny Olaf nie wiedział z czego. Kiedy już odetchnęliśmy, stwierdziłam, że bałwan ma rację. Jack, ja i bałwanek mieliśmy iść jutro z rana poszukać Puszka w górach. Czkawka z Meridą mają zabrać Szczerbatka i Iskrę i znaleźć jakiś dogodny punkt obserwacyjny. Zamilknęliśmy. Kida zręcznie zmieniła temat na przyjemniejszy. Rozmawialiśmy o nadchodzących zbiorach, co pozmieniało się na Atlantydzie, o nowym stylu życia mieszkańców Berk. Kiedy tematy wyczerpały się poszliśmy coś zjeść. Po obiedzie każdy poszedł w swoją stronę. Jack zabrał mnie na spacer do ogrodu. Szliśmy trzymając się za ręce. Nic nie mówiliśmy, cieszyliśmy się po prostu naszą bliskością. Nagle Jack stanął i nasłuchiwał. Rozglądał się, wyglądał na zaskoczonego.

-Jack, co się... -położył mi palec na usta.

-Cicho, ktoś tu jest. -wyszeptał, a ja zaczęłam się uważnie rozglądać.

Nic nie słyszałam oprócz własnego przyspieszonego oddechu. Nie działo się zupełnie nic. Aż nagle poczułam, że coś zaciska się na mojej talii. Krzyknęłam, a to coś pociągnęło mnie do tyłu z szybkością błyskawicy.

-Elsa!! -Jack próbował mnie dogonić -Elsa podaj rękę!!

Ledwie to powiedział, a na ręce wpełzły mi czarne węże. Próbowałam się wyrwać, ale sprawiały mi coraz więcej bólu. W jednej chwili zrobiło się ciemno. Widziałam tylko Jacka wrzeszczącego moje imię i walącego w niewidzialną przeszkodę. Był przerażony i zrozpaczony. Wołałam go lecąc dalej w ciemność. Potem uderzyłam w coś głową i straciłam przytomność.


Trochę szybciej niż obiecałam. Mam nadzieję, że się podoba ;3

środa, 17 września 2014

opowiadanie pt."NOWE ŻYCIE HOPE"

Był mroźny styczniowy dzień. Mieszkałam w północnym stanie USA, Alasce. Szłam właśnie przez las. Ach, zapomniałam wspomnieć, jest rok 1920. Mój były dom znajduje się niedaleko parku narodowego w Denali. Miałam niedawno siedemnaste urodziny. Wszędzie dookoła mnie jest śnieg i lód. Zmierzchało. Trzeba też wspomnieć, że wiar okropnie silny wiatr. Miałam do pokonania jeszcze tylko 5 mil. Miałam zamiar zatrzymać się u starej ciotki Amelii. Po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. Owinęłam się mocniej ulubionym niebieskim szalem. Usłyszałam wycie wilków, co mnie mocno przeraziło. Mówcie co chcecie, ale byłam sama w lesie. Nagle usłyszałam głos.
-No proszę, kogo my tu mamy! Piękna, młoda, z pewnością silna.
-Ktoś ty!!?? <zawołałam do nieznajomego>
-Do zobaczenia przyjaciółko... lub wrogu. <nastała cisza, nie słyszałam niczego oprócz mojego przyspieszonego oddechu>
Rozejrzałam się dookoła,lecz nikogo nie widziałam. Poszłam dalej przed siebie kuląc się ze strachu. Potem w jednej chwili olbrzymi konar przewrócił się, a ja odskoczyłam w bok. Ziemia pode mną się osunęła. Spadałam tylko kilka sekund. Poczułam ból, ale kiedy zamknęłam oczy chwilę później nie było już nic oprócz ciemności i zimna. Coś kazało mi ostatkami sił otworzyć oczy. Zobaczyłam nad sobą księżyc. Zdawał się mówić: "Nie bój się. Czuwam nad tobą."
Uśmiechnęłam się do niego i zamknęłam ponownie oczy.

* * *


Trwałam w nicości nawet nie wiem jak długo. Ciemność była wszędzie. Przynajmniej nie czułam bólu. Poczułam nagle przypływ energii. Powoli uniosłam powieki. Nade mną świecił księżyc. Mówił do mnie. Słyszałam go bardzo wyraźnie. Mówił ciepłym, kojącym głosem
-"Na imię ci Hope. Jesteś strażniczką żywiołu wody."
Rozejrzałam się niespokojnie po dziurze, do której wpadłam. Była cała zalana wodą. Czułam się dobrze w jej otoczeniu. Musiałam się stąd wydostać. Ruszyłam lewą ręką, a woda powędrowała za nią. Zrobiłam to samo z drugą ręką. Potem pchnęłam dłonie przed siebie. Strumień wystrzelił mi z rąk i uformowała się z niego drabina. Podeszłam bliżej i dotknęłam ją. Zamarzłą pod moim dotykiem. Wspięłam się po jej stopniach. Wiatr zawiał mi we włosach. Rozpostarłam ramiona. Pozwoliłam mu unieść się w górę. Byłam taka lekka. Zobaczyłam jezioro. Wiatr mnie tak zaniósł. Opadłam delikatnie na ziemię. Nachyliłam się nad taflą. Ujrzałam tam piękną dziewczynę o błękitnych oczach i bursztynowych włosach. Miała zaróżowione policzki i pełne usta. Ubrana była w cienką białą sukienkę z granatową chustą zamiast pasa. Niebieskie wstążki na jej nogach i we włosach połyskiwały kropelkami rosy. Na dłoniach miała szron. Wzór był też na ramionach, piersi i plecach. Ta dziewczyna to ja, Hope. Poczułam dziwne pieczenie na plecach. Spojrzałam na swoje odbicie. To co tam zobaczyłam wstrząsnęło mną bardziej niż wszystko inne w życiu.Ja miałam skrzydła! Silne jakby należały do orła, ale delikatne jak płatki śniegu. Kolorem przypominały mi najbielsze chmury. I nagle zniknęły. Odwróciłam się z przestrachem by spojrzeć na plecy. Były na nich wytatuowane dwa białe skrzydła. Chciałam żeby się rozłożyły i z tatuaży zmieniły się z powrotem we wspaniałe skrzydła. Wtedy ponownie usłyszałam głos Księżyca:
-"Hope, leć na biegun północny. Tam znajdziesz mojego przyjaciela. Leć, Nadziejo, leć."
Nie tracąc ani chwili uniosłam się w powietrze. Nie wiedziałam skąd znam drogę, ale jakoś trafiłam na miejsce. W oddali zamajaczył mi zarys siedziby przyjaciela Księżyca. Chwilę później stanęłam na balustradzie tego "domu". Mi to bardziej przypominało fabrykę. Zeszłam na podłogę i schowałam skrzydła. Ruszyłam niepewnie do drzwi na balkonie. Pchnęłam je i moim oczom ukazała się wielgaśna fabryka zabawek, pełną yeti i elfów. Domyśliłam się kim jest ten przyjaciel, to Święty Mikołaj. Odetchnęłam głęboko i weszłam do środka.

niedziela, 14 września 2014

rozdział dwudziesty: ANIA ZMIENIA STAN CYWILNY

-To już za kilka godzin!!! -Ania była jednocześnie przerażona i podekscytowana.

-Tak. Będzie cudownie, zobaczysz. Wszystko pójdzie po naszej myśli. -zapewniałam ją bez przerwy -Stój spokojnie. Mam ci upiąć włosy czy nie?

-Yy... co tak, tak. -nie mogła usiedzieć w miejscu.

-Jak tak dalej pójdzie to się spóźnisz na własny ślub.

-Och, Elso! Tak się cieszę, że to już dziś! Tyle na to czekałam. Dziękuję ci. -wyrzuciła z siebie.
SUKNIA ŚLUBNA ANNY


-Za co? -spytałam -Jesteśmy przecież siostrami. To oczywiste, że cię wspieram. A teraz Aniu, idziemy. -przyjrzałam się jeszcze siostrze, była piękna. Miała na sobie ciemnoczerwoną suknię, która była ozdobiona kwiatami w odcieniach czerwieni. Suknia została rozkloszowana ku dołowi i przepleciona komponującymi się wstążkami. Włosy były upięte na czubku głowy, a między poszczególne pasma wpleciono kwiaty koloru czerwonego. Zapierała dech w piersiach.
GARNITUR KRISTOFFA


Ruszyłyśmy prosto do ogrodu gdzie miała odbyć uroczystość. Wszystko wyglądało jak z bajki. Ruszyłam pod rękę z Anną po czerwonym dywanie. Oddychała ciężko, z resztą ja podobnie. Parę sekund później usłyszałyśmy melodię marszu ślubnego. Roszpunka ruszyła chwilkę przed nami ubrana w sukienkę do kolan. Pokiwałam do Anki głową i ruszyłyśmy. Wszyscy wstali na nasz widok. Naprzeciwko nas czekał Kristoff. Stał z lekkim poddenerwowaniem na twarzy, ale był też bezgranicznie zachwycony widokiem panny młodej. Byłyśmy już o krok od ołtarza. Kris wyciągnął rękę do ukochanej, a ona chwyciła jego dłoń. Ceremonia odbyła się bez zarzutu. Niedługo po zakończeniu ślubu przenieśliśmy się do sali balowej. Nie rozpisując się zbytnio, wszystko poszło po naszej myśli. Goście dobre się bawili. Ja zresztą też. Prawie cały wieczór przetańczyłam z Jackiem. Magia tego wieczoru udzieliła się wszystkim. Czkawka rozmawiał tylko z Meridą, zresztą nie dziwi mnie to. Od kiedy się poznali patrzą się na siebie z widocznym zainteresowaniem. Pod koniec nocy, tak nocy zabawa trwała do rana, nowożeńcy odjechali karetą w podróż poślubną. Udali się do portu i popłynęli statkiem do miasteczka niedaleko zamku Roszpunki. Goście powoli udawali się na spoczynek. Sama miałam na to ochotę. Byłam już w swoim pokoju, do którego odprowadził mnie mój partner. Już miałam się położyć, kiedy na poduszce znalazłam liścik. Myślałam, że zemdleję. Od razu pobiegłam szukać Jacka. Nie znalazłam go, ale za to wpadłam na Zająca Wielkanocnego.

-Elsa? Stało się coś? -przyjrzał mi się uważnie.

Nie byłam w stanie nic powiedzieć, więc pokazałam mu kartkę. Patrzyłam tylko jak otwiera oczy szerzej. Był równie przerażony tym co przeczytał jak ja. Szybko się jednak opanował.

-Trzeba zwołać naradę. -zarządził, ale nie byłam w stanie zrobić choćby kroku. -Choć. -pociągnął mnie za rękę.

Najpierw zaszliśmy do Mikołaja i Piaskowego Ludka. Oprzytomniałam trochę. Odwiedziłam Kidę i poprosiłam ją, żeby zwołała resztę do sali tronowej. Poszłam z Zającem na miejsce spotkania. Próbował mnie uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Czekaliśmy już tylko na Jacka i Ząbek, która po niego poszła. Kiedy przyszli Jack wyglądał na zaniepokojonego. Podszedł do mnie. Zobaczył moją rękę w uścisku Zająca, co nie przypadło mu chyba do gustu. Ale kiedy mi się przyjrzał uznał, że nie warto nic mówić i przytulił mnie po siebie.

-Wiec o co tyle hałasu? -spytał Milo.

-O to co Elsa znalazła w swoim pokoju. -powiedział Królik.

-Co znalazła? -spytał Julian, a wszyscy wlepili we mnie wzrok.

Zając odchrząknął i zaczął czytać liścik.

Droga Elso!

Na wstępie informuję cię iż nie pozostawię niedokończonych spraw. Pewnie zastanawiasz się co mam na myśli. Już wyjaśniam. Znalazłem potężnego przyjaciela, który bardzo chce mi pomóc zniszczyć ciebie i twoich bliskich. Tak, bardzo tego pragnę. Powód jest bardzo prosty. Otóż kiedy przybyłem do Arendelle w towarzystwie Susane, ty potraktowałaś mnie jak psa. Pewnie uważasz, że miałaś takie prawo, ale tu się mylisz. Zniszczę ciebie i twoją rodzinę. Zniszczę królestwo, a twoje życie stanie się koszmarem. Pozdrawiam.

Hans



Kiedy skończył czytać nastała cisza. Była gorsza niż najgłośniejszy krzyk. Słysząc to na głos miałam wrażenie, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Byłam przerażona, z resztą nie tylko ja. W głowie miałam tyle różnych złych scenariuszy. Anna i Kristoff ledwie wyjechali w podróż poślubną. Mogli być w niebezpieczeństwie! Myśli kłębiły mi się. Bałam się, moja siostra mogła być w niebezpieczeństwie! Jack przytulił mnie mocniej i otarł łzę spływającą po moim policzku. Nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę. Sekundę później nie mogłam już powstrzymać szlochu. Miałam dość. Chciałam cofnąć czas. Chciałam żeby Hans nie istniał. Ale on był, wiedziałam o tym za dobrze. Cisza trwała jeszcze tylko parę minut.

-Trzeba wzmocnić ochronę. -zaczął Czkawka, który jako pierwszy się otrząsnął 

-Nie możemy pozwolić żeby jakiś tam dupek wchodził nieproszony do zamku.

-Ba! Do pokoju! -Mikołaj zawtórował mu.

-Ale co możemy zrobić? -spytał Kida -Możemy jedynie patrolować okolicę. Mogę sprowadzić kilka maszyn obronnych z Atlantydy. -zaproponowała.

-Wątpię by to było teraz potrzebne, ale będziemy o tym pamiętać. -myślał na głos Zając -Ale musimy być gotowi na wszystko.

-Może powinniśmy się z tym przespać. Jutro to wszystko przedyskutujemy na spokojnie. -stwierdziła Roszpunka.

-Święta racja. -przytaknęła Merida w wyjątkowo mało bojowym nastroju.

Rozeszliśmy się po pokojach. Jack oczywiście mi towarzyszył. Położyłam się na łóżku i zrobiłam mu miejsce. Chłopak wsunął się pod kołdrę. Wtuliłam się w jego bluzę. Pogładził mnie czule po głowie.

-Spokojnie kochana, wszystko będzie dobrze. Nie bój się, jestem z tobą. -pocałował mnie w czoło.

-Wiem. -odszepnęłam -Czuję się bezpieczniej przy tobie.

-Kocham cię. -spojrzał mi w oczy.

-Ja ciebie też. -jego oczy mieniły się odcieniami błękitu.

Zbliżyliśmy się do siebie. Nasze usta się spotkały. Wargi poruszały się z każdą chwilą szybciej ciesząc się ze spotkania po długiej rozłące. Brakowało mi już tchu. Oderwaliśmy się po chwili. Patrzył mi w oczy i gładził po policzku. Położyła głowę na jego piersi.

-Dobranoc Elso. -szepnął.

-Dobranoc. -odpowiedziałam.

ZDJĘCIA ZE ŚLUBU:






niedziela, 7 września 2014

rozdział dziewiętnasty: DROGA DO SZCZĘŚCIA ZACZYNA SIĘ WŁAŚNIE TU

To już za dwa dni! Zamek prawie udekorowany, tort wybrany, suknia u krawca... Nagle poczułam czyjeś ręce na oczach.

-Zgadnij kto! -zaśmiałam się.

-Czkawka! -zdjął dłonie z mojej twarzy i mnie przytulił.

-O czym tak rozmyśla nasza królowa? -zapytał i usiadł obok mnie na sofie.

-Spawy ślubu. Muszę jeszcze zająć się przyjęciem weselnym. Mam tyle na głowie! -jęknęłam.

-Co mogę zrobić? -zaskoczył mnie tym rzeczowym pytaniem.

-Co? Przestań poradzę sobie. -odparłam poruszona jego chęcią pomocy.

-Mów w czym mogę ci pomóc Elly. -naciskał -Chcę ci pomóc. Rozumiem co przeżywasz, poza tym jestem twoim niedoszłym mężem. -mrugnął.

Zaśmiałam się. Już pamiętam czemu zakochałam się w tym wikingu.

-Dobrze, jak chcesz to możesz pomóc mi z dekoracjami. A, jeszcze trzeba zrobić przegląd wozów...

-Zostaw to mnie. Powiedz tylko jak udekorować zamek. -zarządził.

-To choć. Nie patrz się tak na mnie, czas zacząć pracować, bo potem nie zdążymy ze wszystkim na czas. -uśmiechnęłam się szerzej -Jeszcze cały zamek trzeba przystroić.

Ruszyliśmy dzielnie na tą misję. Po jakiejś godzinie do pracy przyłączył się też Jack. Patrzył na Czkawkę jakby miał ochotę go walnąć. Podejrzewam, że był zazdrosny o to, że tyle czasu ostatnio spędzam z wikingiem. Kilka godzin później wszystko było już gotowe.Po skończonej pracy chłopcy ciężko opadli na fotele w gabinecie. Ja nie miałam czasu na zmęczenie czy odpoczynek. Musiałam znaleźć suknię dla siebie. Miałam też do podpisania kilka ważnych dokumentów. Od razu nabrałam się do pracy.

-A ty nie masz czasem dosyć pracy na dziś? -zapytał Jack patrząc na mnie jak na wariatkę czemu się nie dziwię.

-Nie, przyzwyczaiłam się już. Poza tym mam za wiele do zrobienia. -nie przerwałam pisać -Co u Strażników?

-W porządku. North chce zrobić coś wyjątkowego, mam to oszronić. -pochwalił się -Tylko nie ma jeszcze pomysłu co to ma być.

-Pozytywka. -powiedziałam -Kocha je prawie tak bardzo jak czekoladę.

-No to sprawa jasna. -podsumował Czkawka -A Kristoff?

-On lubi wszystko co Anka. Wiem, niech to będzie melodia jakiejś kołysanki. To z kolei on uwielbia. -stwierdziłam.

-Dobry pomysł, przekażę to Świętemu. -obiecał białowłosy.

Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Przypomniało mi się, że trzeba zrobić przegląd koni do powozu.

-Czy ktoś mógłby...

-Tak? -zapytali równocześnie. Miałam dość ich głupiej rywalizacji.

-Och, skoro obaj chcecie mi pomóc to idźcie do stajni. Trzeba posprzątać po koniach. -powiedziałam ze złością.

-Wybacz.-wiking widać zauważył moje zdenerwowanie -Już cię nie wkurzam Elly. -obiecał mi.

-Elly? -Jack uniósł brwi -Ona ma na imię Elsa.

-Tak, ale ja mówię na nią Elly.

-Niby czemu? -dociekał co mnie naprawdę zmęczyło.

-Bo byliśmy kiedyś zaręczeni. Dlatego. -wypaliłam. W dalszym ciągu poddenerwowana. Wzięłam głęboki oddech by się uspokoić. -Nasi rodzice nas, jakby to powiedzieć, zeswatali.

-Ale my wybiliśmy im ten pomysł z głów. Co nie oznacza, że nie byli byśmy dobrą parą, prawda? -sprowokował Frosta.

-Tak. -odpowiedziałam zgodnie z prawdą. -Ale to jednak nie wystarczyło, prawda Niezdaro? -tym razem to ja go sprowokowałam.

-Czy ty zawsze musisz mi przypominać o tym jaki byłem? -wzniósł oczy ku niebu ze śmiechem.

-Obawiam się, że tak. -odpowiedziałam mu z satysfakcją w głosie.

-Ekhm. Czy wy musicie cały czas o tym nawijać? -usłyszałam za sobą głos Julka i śmiech Roszpunki.

-Jesteście! -zerwałam się z miejsca i podbiegłam do nich.

Byłam im wdzięczna, że przerwali naszą dyskusję. Nie chciałam żeby Jack tego słuchał. Poza tym stęskniłam się za nimi. Powymienialiśmy uprzejmości. Przedstawiłam im Jacka i opowiedziałam o pozostałych przybyłych. Ania wysłała ich tu bo Kida i Milo przybyli prawie w tym samym czasie co oni. Zakwaterowałam ich. Następnie udaliśmy się na kolację. Po posiłku usiadłyśmy z dziewczynami (Meridą, Kidą, Rossi, Anną, Wróżką Zębową) na jednym końcu stołu i omawiałyśmy szczegóły ślubu. Chłopcy zrobili podobnie tylko, że oni prowadzili dyskusję na temat wieczoru kawalerskiego. Około północy, kiedy mieliśmy już dość wrażeń jak na jeden dzień, wszyscy poszliśmy spać. Leżałam już wygodnie w łóżku kiedy usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

-Proszę. -zaprosiłam do środka.

-Nie przeszkadzam? -Jack zajrzał niepewnie do sypialni.

-Pewnie, że nie. Wchodź. -poprawiłam się na łóżku -Stało się coś?

-Nie, tylko... Chciałbym z tobą pogadać. -usiadł na łóżku.

-Więc słucham. -zachęciłam go.

-Możesz mi powiedzieć co łączyło ciebie i Czkawkę? -poprosił -Jeśli nie chcesz to nie musisz. -dodał szybko.

Westchnęłam. Chciałam być z nim całkiem szczera, ale nie koniecznie chciałam mu mówić o moim byłym narzeczonym.

-Co chcesz wiedzieć? -przemogłam się.

-Kiedy byliście razem? -mówił z trudem.

-To było kiedy mieliśmy po dziesięć lat. Nasi rodzice chcieli zacieśnić sojusz między jego wioską, a moim królestwem. Sprzeciwiliśmy się im, musieli nam ustąpić. Potem byliśmy parą z własnego wyboru. Uznaliśmy jednak, że wolimy się przyjaźnić. Bardziej nam to odpowiadało. Rzadko się widujemy, więc chcę spędzić z nim trochę czasu. Nie ma teraz między nami nic oprócz przyjaźni. -zakończyłam opowieść.

-Oł. Wybacz, ja... -westchnął z ulgą -byłem chyba o niego zazdrosny.

-Zazdrosny? -uniosłam brwi w zdumieniu.

-Tak. -zaśmiał się nerwowo -Nie wiem czemu. Lubię cię, a on tak się na ciebie patrzy. -wzruszył ramionami -Jesteś dla mnie bardzo ważna, nie chcę żebyś się na mnie obraziła. -wyznał rumieniąc się.

-Nie obrażam się tak łatwo. -zarumieniłam się.

-To dobrze. -zamilknął -Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie?

-Tak, chyba tak. -pokiwałam głową.

-Miałbym... miałbym u ciebie jakąś szansę? -wydukał.

Zamurowało mnie. Zamrugałam kilka razy. Po chwili odezwałam się:

-Mmyśle, że tak. -szepnęłam.

-Obrazisz się jeśli coś zrobię? -szepnął.

-Jak zrobisz co? -zapytałam cicho.

-To. -nagle jego usta znalazły się na moich. Był taki zimny, przyjemnie zimny. Czułam go całym ciałem. Całowaliśmy się długo. Wplątał mi palce we włosy, a ja położyłam ręce na jego ramionach. Myślałam, że śnię. Po

dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie. Patrzyłam mu w oczy.

-To. -powtórzył dysząc.

-Zastanowię się. -odparłam i pocałowałam go znowu.
Jakiś czas później do pokoju weszła Anna. Odlecieliśmy od siebie w ułamku sekundy. Jack szybko wyszedł cały czerwony jak burak. Ja zresztą wyglądałam podobnie. Ania nie dawała mi żyć przez parę godzin. Potem miałam już dość więc sobie poszła. Moja droga do szczęścia zaczyna się właśnie tu i nie przyjdę jej sama. Tej nocy praktycznie nie spałam, ale kiedy już zamknęłam oczy śnił mi się tylko Jack.

rozdział osiemnasty: PAMIĘTNIK CZ.6

Mam ostatnio urwanie głowy. Na zamek przybyli prawie wszyscy zaproszeni przeze mnie goście. Brakuje tylko Flynna z Roszpunką i Mila z Kidą. Jack wrócił już w towarzystwie Strażników. Wszyscy są zakwaterowani. Zamek dosłownie pęka w szwach. Strażnicy nie wiedzą w jakim celu ściągnęłam tu wojowników, bo tak ich nazywam. Pewnie sądzą, że to goście weselni. Każdy gość ma milion problemów, a ja oczywiście muszę im zaradzić! Jakbym nie miała dość własnych zmartwień. Ślub już za trzy dni, a ja nie mam prawie nic zrobionego! Na szczęście kareta jest gotowa, jadłospis zatwierdzony i suknia wybrana. Niestety zamek jest nie przystrojony, nie mam odpowiedniej sukienki i brak odpowiednich kwiatów pasujących do wystroju. Ślub odbędzie się na dworze, a samo wesele w sali balowej. A propos balu Jack musi coś dla siebie znaleźć, bo zabroniłam mu przychodzić w bluzie. Jestem wszystkim dodatkowo zestresowana właśnie z jego powodu. To dla mnie i Ani jeden z najważniejszych dni w życiu i Jack, właśnie Jack ma mi towarzyszyć. Cieszę i boję się równocześnie. Każdy mój bal kończył się katastrofą. Mam szczerą nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Ale co ma być to będzie. Muszę się wyluzować. Czkawka mnie wspiera. Wie jak bardzo wykończyła mnie ta sprawa z Hansem. Muszę przyznać, że nie wiem jakby to bez niego wyszło. Cieszę się jego bliskością. Szkoda, że rozstał się z Astrid. Wiem, że ją kochał. Może się jeszcze zejdą. Nie mogę też narzekać na brak wsparcia ze strony Jacka. Spędzamy ze sobą w prawdzie trochę mniej czasu, ale nie z naszej winy. Kiedy mamy chwilę wolnego idziemy na długi spacer albo pijemy kakao. Czuję się przy nim bezpiecznie. Jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Przypomina mi się nasze pierwsze spotkanie. Obiecuję sobie, że już nigdy nie zapłaczę z powodu Hansa. Ania mnie potrzebuje. Chciała żebym została jej druhną, ale po przemyśleniu tego uznałyśmy, że to nie jest najlepszy pomysł. Zostałam więc świadkową, a druhną stała się Roszpunka. I dobrze się stało. Anna prowadziła Ross do ołtarza. Muszę już iść, wykombinować sukienkę dla siebie.


Elsa

czwartek, 4 września 2014

rozdział siedemnasty: POSIŁKI PRZYBYWAJĄ

Do ślubu zostało pięć dni. Strażnicy są już w drodze. Podobnie Kida, Milo, Czkawka, Astrid, Merida, Roszpunka i Julian. Cieszę się z tego powodu. Boję się sama wychodzić. Ania mnie praktycznie nie opuszcza. Proponowałam jej przełożenie ślubu, ale ona nawet nie chce o tym słyszeć słyszeć. Twierdzi, że to mogłoby zaniepokoić naszych poddanych. Jack wrócił już do Arendelle. To dobrze, bo czuję się bez niego samotnie. Wiem, że to głupie, ale taka jest prawda. Czuję, że się do niego przywiązuję. Mój monolog wewnętrzny przerwało ciche pukanie do drzwi. O wilku mowa, pomyślałam.

-Elsa, możemy pogadać? <Jack był spięty nawet jak na obecną sytuację>

-Pewnie, wejdź. -zaprosiłam go do mojego pokoju. -O co chodzi?

-Chciałem cię o coś zapytać, ale jeśli jesteś zajęta to może potem.-podrapał się po karku jakby czymś zdenerwowany.

-Hej! Czekaj, zapytaj o co chcesz. Nie obrażę się. -zapewniłam z lekkim uśmiechem.

-No więc... -westchnął głęboko -Wiesz już z kim pójdziesz na ślub?

-Nie. Chyba pójdę sama. -zaśmiałam się.

-Ja podobnie. -też się zaśmiał -Więc... może poszlibyśmy razem?

-Czemu nie? Nie mam nic przeciwko. -wzruszyłam ramionami ukrywając moją lekką, narastającą panikę w głosie.

-To fajnie... -uśmiechał się pomimo widocznego stresu -To ja może już sobie pójdę i nie będę ci przeszkadzał.

-To do zobaczenia. -pożegnałam się, a on dosłownie wyleciał z gabinetu.

Padłam na fotel oddychając ciężko. Jack mnie zaprosił na bal! Czułam się, jakbym unosiła się w powietrzu. Iskra natychmiast znalazła się na moim ramieniu.

-Słyszałaś Iskierko? Idę z Jackiem na ślub. -pochwaliłam się jaszczurce.

-Że co proszę!!! -do gabinetu wpadła Ania z rozdziawioną buzią -Czy ja dobrze słyszałam?!

-Tak, dobrze słyszałaś. Zaprosił mnie, ale nie rób od razu z tego takiej sensacji. -skończyłam lekko zarumieniona.

-Przecież to było oczywiste. -wzniosła oczy do nieba, a ja na nią.

-Co masz na myśli? -spytałam zaskoczona jej stwierdzeniem.

-Nie widzisz jak na ciebie patrzy? Coś mi mówiło, że cię zaprosi.

Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć, więc zmieniłam temat.

-A tak w ogóle co tu robisz?

-Szłam ci powiedzieć, że przyjechała Merida z Hubertem, Hamishem i Harrisem. Olaf z nimi rozmawia, więc lepiej się pośpieszyć zanim zagada ich na śmierć. -to powiedziawszy wybuchnęłyśmy śmiechem.

Poszłyśmy na dziedziniec. Olaf opowiadał biedniej Meridzie po raz setny o Puszku. Kiedy nas zobaczyli ona odetchnęła z ulgą, a jej bracia dosłownie rzucili się na Annę. Po wymienieniu uprzejmości ruszyliśmy do jadalni. Kristoff dołączył do nas w między czasie. Słuchali w skupieniu naszej opowieści. Kiedy skończyłam mówić Merida zerwała się z miejsca.

-Dawać mi tu ich! Zaraz złoję mi skórę tak, że już nigdy nawet nie pomyślą o was! -krzyczała ze złością, a chłopcy kiwali głowami jakby chodziło o przejęcie ciastek.
-Na to jeszcze za wcześnie. Czekamy na Strażników i pozostałych wojowników. -uspokoiłam ją trochę -Ale mam ochotę przetrzepać mi te durne tyłki.

-Elsa! -Ania mi się przypatrzyła -Nie poznaję cię.

Prychnęłam tylko, a goście wybuchnęli śmiechem. Podano obiad. Jack się nie zjawił. Może to nawet lepiej, nie musi jeszcze wiedzieć o pomocy, którą tu ściągnęłam. Rozmawialiśmy też o szczegółach ślubu. W pewnym momencie Iskra zaczęła wariować. Zdziwiło mnie to. Sekundę potem pędziła już do okna. Na balkonie wylądowała Nocna Furia.

-Zdążyliśmy na obiad? -zapytał jakby nigdy nic Czkawka.

-Czkawka! -podeszłam do niego i przytuliłam go.

-Siemka Elly. -wyszczerzył się -Wzywałaś mnie, więc coś jest nie tak. -spoważniał.

-Jak zwykle bezbłędnie mnie rozszyfrowałeś. Kojarzysz księcia Hansa z Nasturii? -spytałam ze zrezygnowanym westchnieniem.

-Coś kojarzę, ale poczekaj chwilę. Szczerbatku zostań na balkonie.

-Mam lepszy pomysł. Iskra może mu pokazać okolicę. -spojrzałam na niego dumna z siebie -Iskra choć do mnie.

Przykucnęłam i wzięłam ją na ręce. Smok przyjrzał się jej z ciekawością, z resztą jak i pozostali. Podeszłam do okna i podrzuciłam ją. Zmieniła się w ułamku sekundy w niebieską, trochę większą wersję Szczerbatka. Spojrzałam na Czkawkę, Meridę i trojaczki. Stali tylko i patrzyli na moją podopieczną. Pierwszy otrząsnął się mieszkaniec Berg.

-A niech cię Elsa! -zaśmiał się -Tak myślałem, że coś kombinujesz.

-To nie ja, tylko Spark. Ale teraz musisz mnie uważnie wysłuchać. -poprosiłam poważniejąc.

-Więc mów. -powiedział w chwili kiedy smoki wzbiły się w powietrze.

Powtórzyłam całą opowieść ponownie. Czkawka przerywał w niektórych momentach. Kiedy skończyłam myślał intensywnie. Cisza, która zapadła bardzo mi ciążyła. Minęło co najmniej pięć minut. W końcu zaczął mówić powoli:

-Zostanę tu tyle ile będzie trzeba i nie pozwolę żeby stał ci się krzywda, Elso.

-Dziękuję. -odpowiedziałam ze ściśniętym gardłem -Pewnie jesteście zmęczeni podróżą. Zaprowadzimy was do komnat. Jutro czeka nas ciężki dzień. Już za trzy dni ślub Ani i Krisa. -zakończyłam już trochę radośniej.

-Taa. To ja może przygotuję miejsce dla smoka. -zaproponował pan młody.

Powoli wszyscy się rozeszli. W jadalni zostałam tylko ja i Czkawka. Patrzyliśmy na siebie. Przypomniało mi się jaki był kiedyś. Tak bardzo się zmienił, zmężniał. Facet, z którym byłam zaręczona jest już kimś innym. Tak, byłam z nim zaręczona. Rodzice nawiązali porozumienie z mieszkańcami Berg. Postanowili wydać mnie za syna wodza, mowa oczywiście o synu Stoika. Poznaliśmy się kiedy oboje mieliśmy po 9 lat. On był jedynym, oprócz rodziców, człowiekiem, który wiedział o mojej mocy. Przekonaliśmy rodziców żeby odwołali ślub i tak się stało. Zostaliśmy przyjaciółmi. Często do siebie piszemy, więc wiem, że zerwał z Astrid. Dlatego jej tu nie ma. On też pewnie wspomina dawne czasy. Uśmiechnął się tym swoim cudnym uśmiechem, w którym się zakochałam. To, że się zakochałam nie oznacza, że od razu chcę z nim wziąć ślub! Z zamyślenia wyrwał mnie głos Czkawki.

-Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania Elly.

-Ty też Niezdaro. -przypomniało mi się jak go nazywałam dawniej.

-Na dobre. Nie jesteś już tą dziewczynką, moją pierwszą dziewczyną.

-I na wzajem mój pierwszy chłopaku. -uśmiechnęłam się szerzej -Powinniśmy pójść już się położyć.

-Święta racja. Idziemy. Odprowadzę cię.

Staliśmy pod moim pokojem jeszcze przez chwilę. Powiedziałam mu dobranoc i pocałowałam w policzek. Z uśmiechem położyłam się spać zapominając o problemach.

poniedziałek, 1 września 2014

rozdział szesnasty: ŚNIEŻYCA W JADALNI

Chcę zadedykować ten rozdział Patrycji Jagiełło, mojej stałej czytelniczce. Dzięki, że to czytasz. Twoje komentarze wiele dla mnie znaczą i bardzo mnie motywują. Życzę miłego czytania. 


Buziaki ;*


"Mam tyle na głowie! Papiery od arcyksięcia von Szwiądękaunta. Jeszcze ślub. Szykuję salę i zapraszam gości w imieniu Anny i Kristoffa. Jakby tego było mało Olaf mało się nie roztopił w kotłowni! Tylko z Jackiem mogę się odstresować." Moje rozmyślania przerwało pukanie w szybę okna gabinetu. Podniosłam głowę i zobaczyłam mojego przyjaciela. Zaśmiałam się i podeszłam bliżej by otworzyć okno. Kiedy tylko to uczyniłam białowłosy obsypał mnie śniegiem.

-Ty głupku! -okrzyczałam go śmiejąc się -Nie normalny jesteś czy co?

-A żebyś wiedziała, że nie normalny. -zaśmiał się -Co dziś robimy?

-Nie mam bladego pojęcia. Ty coś wymyśl. -zdałam się na jego wyobraźnię.

-To pójdziemy do ogrodu i urządzimy bitwą na śnieżki.

-Ale za chwilkę, muszę jeszcze wypisać zaproszenie dla Czkawki...

-Jakie zaproszenie? -spojrzał mi przez ramię -To szykuje się bibka, a mnie nikt nie powiadomił! To żarty czy co Elsiu?! -udał urażonego.

-Nie, bo Ania zatwierdziła listę gości. A i proszę, nie mów mi per "Elsiu".

-Dobra, dobra. Załatwisz mi wejście na wesele i masz to jak w banku.

-Chciałbyś. -prychnęłam.

-No weź! Przedstaw mnie chociaż panie młodej. -znowu mina szczeniaczka.

-Niech ci będzie... Zaczekaj chwilę. Pójdę po siostrę.

Poszłam na poszukiwanie Anny. Pomyślałam, że może być w kuchni. I nie pomyliłam się. Piła kakao w meeeega kubku. Stanęłam w drzwiach i przyglądałam się z zadziwieniem jak moja siostra wypija ponad litr czekolady jednym duszkiem. Odwróciła się i zobaczyła mój wyraz twarzy.

-No co pić mi się chciało. -zaczęła się tłumaczyć. -Co tu robisz? Kakao?

-Nie, innym razem. Ktoś bardzo chce cię poznać.

-O, kto taki? Miły jest? Jak...

-Ania! Choć to się przekonasz. -przerwałam jej.

-No to ruchy! -wypadła z kuchni ciągnąc mnie za rękę.

-Jest w gabinecie. To mój przyjaciel, więc opanuj trochę emocje. Dobrze?

-Oki doki. Chłopak? -szturchnęła mnie.

-Chłopak, który jest moim przyjacielem.

Weszłyśmy do gabinetu. Jack stał pod oknem z kapturem na głowie. Powoli odwrócił się w naszą stronę.

-Siemka. Jestem...

-O matko! To ty! Ja nie mogę! Elsa to jest serio ON!

-Anka! Stop! O co ci chodzi? -byłam równie zaskoczona co Jack.

-Sorki. Po prostu pamiętam cie z dzieciństwa.

-Że co? -zgłupiałam.


-Nie pamiętasz? Bawiłyśmy się z Jackiem w dzieciństwie.

-Czekaj, czekaj. To dlatego tu wszystko jest takie dziwnie znajome...

-To my się już znaliśmy? -wróciły do mnie wspomnienia -Tak, rzeczywiście! Pamiętam zawsze zimą do nas przychodziłeś!. -uśmiechnęłam się do nich szeroko.

Zaczęliśmy wspominać. W między czasie do pokoju wpadł Olaf. Jack tylko stał z rozdziawioną buzią i patrzył na niego.

-Pamiętam go. -powiedział Jack -Często lepiliśmy podobnego bałwana. Pamiętasz Elso? -zapytał.

-Tak. Bawiliśmy się z nim póki nie topniał.




-Ale ja się nie topię. -zaprotestował Olaf.

-Jakim on cudem gada? -Jack był pod wrażeniem.

-To Elsa mnie ulepiła, od co. -pochwalił się. I Puszka też.

-Puszek? Zawołacie go tu?

-Nie!! -zawołałyśmy jednocześnie.

-Puszek się nie mieści. I lubi gonić Anie. -wyjaśnił bałwan.

-Trzeba sobie radzić no nie? -wzruszyłam ramionami.

Jack chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwało mu pukanie do drzwi.

-Królowo Elso, kolacja już czeka! -usłyszałam głos lokaja.

-Dziękuję Martinie. Już idziemy. -odpowiedziałam.

-Kolacja, tak? -Jack poklepał się po brzuchu.

-Mam nadzieję, że służba nie dozna zbyt dużego szoku. -mruknęłam.

Ruszyliśmy do jadalni. Pouczyłam jeszcze Frosta żeby się zachowywał jak człowiek przy stole. Weszliśmy do środka. Najwyraźniej pamiętał zamek, bo wiedział dokąd ma iść. Zajęliśmy miejsca. Chwilę później wpadł zdyszany Kristoff. Ania poderwała się z miejsca i rzuciła chłopakowi na szyję. Kiedy się odsunęła zobaczył naszego gościa. Zdziwił się bardzo. Przedstawiłam mu białowłosego. Zjedliśmy kolację, rozmawiając. Nawet nie zauważyłam kiedy Iskra znalazła się na moim ramieniu.

-Elso, masz na ramieniu jakiegoś robala. -powiedział Jack.

-To nie robak tylko jaszczurka i ma na imię Spark. -pogłaskałam ją po pyszczku.

Przez te całe zamieszanie ze ślubem całkiem o niej zapomniałam. Minutę po pojawieniu się Iskierki przez okno coś wpadło. Była to strzała i leciała prosto na mnie. Iskra zmieniła się w krokodyla już zeskakując z mojego ramienia. Zionęła lodem i strzała znalazła się na środku stołu. Wszyscy zerwaliśmy się z miejsc i podbiegliśmy pod ścianę. Czekaliśmy, ale nic się nie działo.

-To już wiem czemu tak lubisz tego gada. -mruknął Frost ze ściśniętym gardłem.

Podeszłam do smoka i zaczęłam ją uspokajać. Jack cały czas mnie ubezpieczał.

-Iskra. Już dobrze, nic nam już nie grozi. Wracaj na ramię. -wykonała moje polecenie.

Wyszliśmy i zwołaliśmy straż. Poszliśmy odpocząć do pokoju dziennego. Kris wyciągnął zza pasa strzałę. Położył ją na stole. Ania ją chwyciła.

-Tu pisze:"Pozdrowienia dla moich ukochanych". Co to może znaczyć?

-Mnie się pytasz? -mruknął zamyślony Kris.

Milczeliśmy dłuższą chwilę. Cisza przepełniona była strachem i niepewnością. Myślałam, kto mógł zrobić coś takiego. Doszłam do jednego wniosku. Spojrzałam na siostrę. Ona chyba myślała o tym samym.

-Hans. -wyszeptałyśmy z bólem.

-To on złamał nam obu serce. -szepnęłam.

-Co za gnida! -wykrzyczał Kristoff.

Zaczęliśmy przekrzykiwać jedno przez drugie. Określaliśmy mojego byłego. Tylko Jack nic nie mówił. Obracał w rękach strzałę. Nagle zbladł bardziej. Nie myślałam, że to możliwe, a jednak. Jack był przerażony.

-A jeśli to nie tylko Hans. -spojrzał nam po kolei w oczy.

-Jak nie on to kto? -zapytała Anna.

-Hans sterowany przez Mroka.

-O nie... -ja również zbladłam.

-Kto to taki ten cały Mrok? -Kris zmarszczył brwi.

Opowiedzieliśmy im o Pitchu, o koszmarach i o zwycięstwie Strażników. Słuchali w skupieniu. Postanowiliśmy wezwać pozostałych Strażników Marzeń. Białowłosy stwierdził, że trzeba to zrobić jak najszybciej. Zwiększyłam straż pałacową. Nikt nie mógł teraz ucierpieć. Ania wpadła na pomysł żeby ściągnąć tu Czkawkę, Roszpunkę, Meridę i Kidę. Każdy miał zajęcie. Ja wysłałam gołębie do znajomych, Kristoff oporządzał konie i Swena, Anna pomagała uprzątnąć bałagan w jadalni, a Jack poleciał ściągnąć tu Strażników. Iskra cały czas patrolowała królestwo. Byliśmy tymczasowo bezpieczni, ale co będzie jutro? Co szykują Mrok i Hans? Czy powinniśmy się bać? To się jeszcze okaże...