-Idiota. -skrzywiłem się, była tak blisko.
-Jack? Wszystko w porządku? Musimy już iść. -do dziury wgramolił się Mikołaj -Co to jest? -zapytał marszcząc brwi.
-Elsa. -odpowiedział mu Zając dotykając łapą szronu -Była tu. Sądząc po śladach niedawno. Wiatr rozwiał już ślady na piasku, ale na ściółce też są jakieś ślady. Większość to końskie kopyta, ale może uda się określić kierunek, w którym zmierza Elsa. -dodał z nadzieją w głosie.
-Mógłbyś spróbować? -zapytałem patrząc na niego.
-Pewnie. -przytaknął. Rozejrzał się bacznie po okolicy -Ja się zajmę tropem, a wy omówcie strategię czy coś. Czekajcie tu na mnie. -powiedział i wybiegł z nory.
Zrobiło się cicho. Ścisnęło mnie w dołku. Mam już dość. Chcę ją w końcu odnaleźć i przytulić. Zapiekło mnie pod powiekami. Z trudem powstrzymywałem łzy. Miałem ochotę zabić i Mroka i tego debila Hansa. Porwał mi Elsę! Zabiję gada!
-Jack. -North położył mi rękę na ramieniu -Znajdziemy ją. Wszyscy jej szukamy. Trzeba być dobrej myśli i nigdy, przenigdy nie tracić nadziei.
-Wiem. -westchnąłem -Po prostu mam już tego dość.
-Rozumiem to, Jack. -poklepał mnie po plecach -To może omówmy tą strategię, bo Zajączek będzie zły. -zaśmiał się, a ja zdobyłem się za smutny uśmiech, ale chyba wyszedł mi skwaszony grymas -A właśnie. Co się stało, że zapanował między wami względny pokój, że tak to ujmę?
Spojrzałem na niego. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami. Westchnąłem i opowiedziałem mu o mojej rozmowie z Kangurem. Nic nie mówił tylko kiwał głową jakby wiedział o tym od dawna.
-Nie dziwię się Zającowi, że ci o tym powiedział. -oznajmił -Gdyby żyła dziewczynka, która pierwsza we mnie uwierzyła powiedziałbym jej kim jestem i tak dalej.
-Mogę cię o coś zapytać Miki? -zacząłem niepewnie> Chodzi o Zająca.
-Pytaj. -odrzekł po chwili.
-Jak to się stało, że został Strażnikiem? -zapytałem z czystej ciekawości, bo od dawna mnie to nurtowało.
-No... on... mieszkał kiedyś z pewną rodziną, bardzo miłą, opiekuńczą. -zaczął -Przygarnęła go taka mała dziewczynka o imieniu Elizabeth. Była podobna z wyglądu do Elsy. Mieszkali w Australii, a Elizabeth była strasznie blada, no wiesz... tam wszyscy mieszkańcy byli opaleni, a ona bledziutka. Bardzo kochała Zająca. Wykarmiła go, była jego przyjaciółką, siostrą można by rzec. Ale pewnego dnia w stodole koło ich domu wybuchł pożar. Przemieścił się do domu, a było to nocą kiedy wszyscy spali. Zając obudził się pierwszy i pobiegł do pokoju dziewczynki. Piszczał, skakał po jej łóżku, gryzł ją aż się obudziła. Wyprowadził ją z domu, który zaczął się już walić, a warto wspomnieć, że w tych czasach domy były drewniane. Uratował jej życie. Jednak popełnił jeden błąd. Stał za blisko pożaru. Budynek zawalił się prosto na nich. Jej udało się odskoczyć, ale Zając nie miał tyle szczęścia. Zginął przygnieciony belką.
-Pamiętam kiedy to się stało. -powiedział smutno Zając stojąc u wejścia jamy -To stało się w Wielkanoc. Mój szczęśliwy dzień. Zginąłem wtedy, ale uratowałem moją Elizabeth. Widywałem ją potem. Patrzyłem jak z wesołej dziewczynki stawała się smutną kobietą. Dorosła, miała siódemkę dzieci, co jak na tamte czasy było względną normą. Miała dobrego męża. Zestarzała się i umarła w otoczeniu prawnuków. Dożyła sędziwego wieku. -westchnął z melancholią -Była piękną, silną kobietą. Nie dała sobie w kaszę dmuchać. Bardzo przypomina Elsę, nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. -podniósł wzrok z podłogi na mnie i uśmiechnął się -Teraz już znasz moją historię, więc może powinniśmy udać się na poszukiwanie twojej lubej. Poszła na północ. Kieruje się chyba na Ukrainę, ale najprawdopodobniej nawet nie wie gdzie jest. Chodźcie. -wyszedł z nory i zaczekał na nas.
Szliśmy dalej w milczeniu. Zrobiło mi się głupio. Mogłem nie pytać, albo zapytać Zająca. Mam nadzieję, że się nie obraził. Spojrzałem na niego. Wiele stracił. Widział swoją Elizabeth. Musiał ją bardzo kochać. Wyobraziłem sobie Elsę mieszkającą w Australii, w długiej sukni (to było chyba średniowiecze kiedy on, Ząbek i North zostali Strażnikami). Bawiła się z małym Zającem, który skakał wokół niej radośnie na tle starego drewnianego domku ze stodołą. Przez chwilę mu zazdrościłem. Też chciałbym tak skakać w takim otoczeniu. Ale potem zrobiło mi się go żal. Stracił jeszcze więcej niż ja.
Nagle Kangur zatrzymał się. Nadstawił uszu i nakazał nam łapą milczenie. Pokicał do jakiegoś krzewu malin. Obwąchał je, na co normalnie wybuchłbym śmiechem, ale teraz wydawało mi się przerażające.
-Była tu. -oznajmił -Przechodziła tędy. Mam tylko nadzieję, że nie jadła tych owoców.
-Przecież to maliny. -zaoponował North marszcząc brwi.
-Taaa... jasne... Jakby ktoś to paskudztwo zjadł to, niech Księżyc uchowa, jego krew zamieniłaby się w kwas. -stwierdził, a ja dostałem gęsiej skórki -Nazywa się Słodką Jeżyną. -skrzywił się -Wierzcie mi, to nie jest miłe uczucie. A jedyna odtrutka rośnie w australijskim buszu. Mało kto umie przyrządzić antidotum. Radzę się trzymać od tego badziewia z daleka.
-A. Chyba już nie będę jadł malin. -stwierdził Święty.
Postanowiliśmy zanocować na polanie. Byliśmy co raz bliżej Elsy. To dodało mi energii. Tego wieczoru śniła mi się średniowieczna Elsa, która bawiła się z Zającem. Potem sen się zmienił. Byłem na krawędzi jakiegoś urwiska. Spojrzałem w dół. Nie, to nie było urwisko, to był wulkan. Niedaleko mnie zobaczyłem Mroka i Hansa. Chciałem do nich polecieć i zamrozić im genitalia, ale moje nogi jakby wrosły w ziemię. Po chwili obserwacji stwierdziłem, że oni ze sobą walczą. Chyba remisowali. Nagle coś strzeliło między nich. Jakby lód. Spojrzałem w kierunku, z którego był wystrzał. Wytrzeszczyłem oczy. Stała tam Elsa cała ubrana na czarno. Minę miała jakby znudzoną zabawą dwóch irytujących szczeniaczków. Nie wiem czemu miała na twarzy trzy blizny, jak w moich poprzednim śnie kiedy to czesała się w zamku Mroka. Przemówiła w jakimś bliżej nie określonym języku i uniosła obie ręce. Mężczyźni zaczęli krzyczeć to na siebie, to na nią. Z każdym słowem dziewczyna smutniała. W końcu i ona zabrała głos.
-Czy wiecie, że za chwilę zginiecie? -powiedziała z bólem w głosie. Z bólem!.
-Elso, wybierz jednego z nas, albo sami się wybierzemy. -powiedział Hans, zabrzmiało to trochę dziwnie.
-Dobrze wiesz, że nie mam wyboru. Nie między wami. -odpowiedziała.
-Ale czemu? -wtrącił się Mrok -Czy źle ci było u mego boku?
-Zamydliłeś mi oczy. -stwierdziła -I... tak, było mi z tobą źle.
Czekaj... z nim?! Co się kurde odpierdala?! Czy oni z nią flirtują?! Jeszcze raz się pytam, co tu się odprawia?!
-Elso, moja najmilsza, ja cię kocham. -powiedział Hans jakby to znaczyło więcej niż wszystko inne.
-Ja też cię kocham. Całym moim jesterstwem. -dodał szybko Czarny Pan.
-A więc... Susane tylko cię pocieszała, tak? -odparła złośliwie dziewczyna -To przypadkiem zrobiłeś jej dziecko?
-Tak. Nie. -zmieszał się -Nie wiem. Elso...
-Daruj sobie. -ucięła kobieta -Zakończycie to sami czy ja mam to zrobić?
-Zmieniłaś się. -stwierdził rudowłosy z bólem.
-Dzięki tobie. -uśmiechnęła się ironicznie -To ty przyjechałeś do Arendelle, uwiodłeś, zdradziłeś i porwałeś. Potem planowałeś mnie zabić więc uciekłam. Tułałam się i zyskałam nowe moce. A teraz planuję zemstę za stracone lata, strach i ból, którego przez ciebie zaznałam.
Hans już otworzył usta, ale nie zdążył. Mrok wbił mu sztylet w plecy. I już celował w coś obok Elsy, za blisko Elsy. Kobieta strzeliła lodem. Mężczyzna zachwiał się i cofnął. Stał na krawędzi przepaści. Elsa ponownie strzeliła lodem w mężczyznę. Tym razem spadł. Wszystko wokół umilkło. Spojrzałem na ukochaną. Po jej policzkach ciekły łzy. Hans drgnął. Jeszcze żył. Elsa to widziała, ale nie ruszyła mu z pomocą.
-To będzie moja zemsta. Na was obu.
Po tych słowach wszystko się rozmyło. Przebudziłem się. Było cicho. Obok chrapał North. Otrząsnąłem się ze snu. Co to było? Czy to jest przyszłość? Czy wymysł mojej wyobraźni? Nie wiem, ale to mi się nie podoba. Nadal byłem zmęczony. Przymknąłem powieki i ponownie zapadłem w sen. Tym razem nic mi się nie śniło.
"Przyszłość nigdy nie jest taka, jakiej się spodziewamy. Właśnie dlatego jest tak cholernie ekscytująca"
-One Day