czwartek, 30 kwietnia 2015

rozdział trzydziesty szósty: JUŻ BLISKO

Poczułem na skórze ciepły wiatr, zadrżałem. Był znajomy. Tak jakby piękna dziewczyna, moja dziewczyna westchnęła mi w kark. Miałem ochotę się rozpłakać. Po tym jak zawarłem pokój z Zającem, znaczy się Kangurem, czułem się tylko trochę lepiej. Niestety mój ciut lepszy nastrój zmienił się w fatalny kiedy poszliśmy z Królikiem i Northem na zwiad. Minęliśmy tę samą grotę w korzeniach drzewa, którą chciałem sprawdzić dwa dni temu. Tym razem wszedłem do środka. To co tam zobaczyłem sprawiło, że o mało co się nie rozpłakałem. Ścianki tego "schronu" pokryte były szronem Elsy. Tak, tylko ona tworzy taki szron. Była to jak zwykle mieszanina letnich kwiatów i gwiazd połączonych ze sobą łodygami roślin i odnogami większych gwiazd. W tą kompozycję często mieszały się konkretne obrazy, czyli coś o czym aktualnie myśli lub marzy twórczyni lodowej mozaiki. Tym razem był to zarys pałacu w Arendelle. Dotknąłem tych wzorów. Mój wzrok padł na inny obrazek. Z początku nie wiedziałem co to jest, lecz po chwili rozpoznałem ten kształt. Była to lodowa wersja mojej laski. Z trudem powstrzymywałem łzy. Dotknąłem laski jakby z chęcią wzięcia jej do ręki. Oparłem głowę o ścianę. Była tu, a ja idiota, nie zajrzałem tu. Prawdopodobnie wtedy tu była.

-Idiota. -skrzywiłem się, była tak blisko.

-Jack? Wszystko w porządku? Musimy już iść. -do dziury wgramolił się Mikołaj -Co to jest? -zapytał marszcząc brwi.

-Elsa. -odpowiedział mu Zając dotykając łapą szronu -Była tu. Sądząc po śladach niedawno. Wiatr rozwiał już ślady na piasku, ale na ściółce też są jakieś ślady. Większość to końskie kopyta, ale może uda się określić kierunek, w którym zmierza Elsa. -dodał z nadzieją w głosie.

-Mógłbyś spróbować? -zapytałem patrząc na niego.

-Pewnie. -przytaknął. Rozejrzał się bacznie po okolicy -Ja się zajmę tropem, a wy omówcie strategię czy coś. Czekajcie tu na mnie. -powiedział i wybiegł z nory.

Zrobiło się cicho. Ścisnęło mnie w dołku. Mam już dość. Chcę ją w końcu odnaleźć i przytulić. Zapiekło mnie pod powiekami. Z trudem powstrzymywałem łzy. Miałem ochotę zabić i Mroka i tego debila Hansa. Porwał mi Elsę! Zabiję gada!

-Jack. -North położył mi rękę na ramieniu -Znajdziemy ją. Wszyscy jej szukamy. Trzeba być dobrej myśli i nigdy, przenigdy nie tracić nadziei.

-Wiem. -westchnąłem -Po prostu mam już tego dość.

-Rozumiem to, Jack. -poklepał mnie po plecach -To może omówmy tą strategię, bo Zajączek będzie zły. -zaśmiał się, a ja zdobyłem się za smutny uśmiech, ale chyba wyszedł mi skwaszony grymas -A właśnie. Co się stało, że zapanował między wami względny pokój, że tak to ujmę?

Spojrzałem na niego. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami. Westchnąłem i opowiedziałem mu o mojej rozmowie z Kangurem. Nic nie mówił tylko kiwał głową jakby wiedział o tym od dawna.

-Nie dziwię się Zającowi, że ci o tym powiedział. -oznajmił -Gdyby żyła dziewczynka, która pierwsza we mnie uwierzyła powiedziałbym jej kim jestem i tak dalej.

-Mogę cię o coś zapytać Miki? -zacząłem niepewnie> Chodzi o Zająca.

-Pytaj. -odrzekł po chwili.

-Jak to się stało, że został Strażnikiem? -zapytałem z czystej ciekawości, bo od dawna mnie to nurtowało.

-No... on... mieszkał kiedyś z pewną rodziną, bardzo miłą, opiekuńczą. -zaczął -Przygarnęła go taka mała dziewczynka o imieniu Elizabeth. Była podobna z wyglądu do Elsy. Mieszkali w Australii, a Elizabeth była strasznie blada, no wiesz... tam wszyscy mieszkańcy byli opaleni, a ona bledziutka. Bardzo kochała Zająca. Wykarmiła go, była jego przyjaciółką, siostrą można by rzec. Ale pewnego dnia w stodole koło ich domu wybuchł pożar. Przemieścił się do domu, a było to nocą kiedy wszyscy spali. Zając obudził się pierwszy i pobiegł do pokoju dziewczynki. Piszczał, skakał po jej łóżku, gryzł ją aż się obudziła. Wyprowadził ją z domu, który zaczął się już walić, a warto wspomnieć, że w tych czasach domy były drewniane. Uratował jej życie. Jednak popełnił jeden błąd. Stał za blisko pożaru. Budynek zawalił się prosto na nich. Jej udało się odskoczyć, ale Zając nie miał tyle szczęścia. Zginął przygnieciony belką.

-Pamiętam kiedy to się stało. -powiedział smutno Zając stojąc u wejścia jamy -To stało się w Wielkanoc. Mój szczęśliwy dzień. Zginąłem wtedy, ale uratowałem moją Elizabeth. Widywałem ją potem. Patrzyłem jak z wesołej dziewczynki stawała się smutną kobietą. Dorosła, miała siódemkę dzieci, co jak na tamte czasy było względną normą. Miała dobrego męża. Zestarzała się i umarła w otoczeniu prawnuków. Dożyła sędziwego wieku. -westchnął z melancholią -Była piękną, silną kobietą. Nie dała sobie w kaszę dmuchać. Bardzo przypomina Elsę, nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. -podniósł wzrok z podłogi na mnie i uśmiechnął się -Teraz już znasz moją historię, więc może powinniśmy udać się na poszukiwanie twojej lubej. Poszła na północ. Kieruje się chyba na Ukrainę, ale najprawdopodobniej nawet nie wie gdzie jest. Chodźcie. -wyszedł z nory i zaczekał na nas.

Szliśmy dalej w milczeniu. Zrobiło mi się głupio. Mogłem nie pytać, albo zapytać Zająca. Mam nadzieję, że się nie obraził. Spojrzałem na niego. Wiele stracił. Widział swoją Elizabeth. Musiał ją bardzo kochać. Wyobraziłem sobie Elsę mieszkającą w Australii, w długiej sukni (to było chyba średniowiecze kiedy on, Ząbek i North zostali Strażnikami). Bawiła się z małym Zającem, który skakał wokół niej radośnie na tle starego drewnianego domku ze stodołą. Przez chwilę mu zazdrościłem. Też chciałbym tak skakać w takim otoczeniu. Ale potem zrobiło mi się go żal. Stracił jeszcze więcej niż ja.

Nagle Kangur zatrzymał się. Nadstawił uszu i nakazał nam łapą milczenie. Pokicał do jakiegoś krzewu malin. Obwąchał je, na co normalnie wybuchłbym śmiechem, ale teraz wydawało mi się przerażające.

-Była tu. -oznajmił -Przechodziła tędy. Mam tylko nadzieję, że nie jadła tych owoców.

-Przecież to maliny. -zaoponował North marszcząc brwi.

-Taaa... jasne... Jakby ktoś to paskudztwo zjadł to, niech Księżyc uchowa, jego krew zamieniłaby się w kwas. -stwierdził, a ja dostałem gęsiej skórki -Nazywa się Słodką Jeżyną. -skrzywił się -Wierzcie mi, to nie jest miłe uczucie. A jedyna odtrutka rośnie w australijskim buszu. Mało kto umie przyrządzić antidotum. Radzę się trzymać od tego badziewia z daleka.

-A. Chyba już nie będę jadł malin. -stwierdził Święty.

Postanowiliśmy zanocować na polanie. Byliśmy co raz bliżej Elsy. To dodało mi energii. Tego wieczoru śniła mi się średniowieczna Elsa, która bawiła się z Zającem. Potem sen się zmienił. Byłem na krawędzi jakiegoś urwiska. Spojrzałem w dół. Nie, to nie było urwisko, to był wulkan. Niedaleko mnie zobaczyłem Mroka i Hansa. Chciałem do nich polecieć i zamrozić im genitalia, ale moje nogi jakby wrosły w ziemię. Po chwili obserwacji stwierdziłem, że oni ze sobą walczą. Chyba remisowali. Nagle coś strzeliło między nich. Jakby lód. Spojrzałem w kierunku, z którego był wystrzał. Wytrzeszczyłem oczy. Stała tam Elsa cała ubrana na czarno. Minę miała jakby znudzoną zabawą dwóch irytujących szczeniaczków. Nie wiem czemu miała na twarzy trzy blizny, jak w moich poprzednim śnie kiedy to czesała się w zamku Mroka. Przemówiła w jakimś bliżej nie określonym języku i uniosła obie ręce. Mężczyźni zaczęli krzyczeć to na siebie, to na nią. Z każdym słowem dziewczyna smutniała. W końcu i ona zabrała głos.

-Czy wiecie, że za chwilę zginiecie? -powiedziała z bólem w głosie. Z bólem!.

-Elso, wybierz jednego z nas, albo sami się wybierzemy. -powiedział Hans, zabrzmiało to trochę dziwnie.

-Dobrze wiesz, że nie mam wyboru. Nie między wami. -odpowiedziała.

-Ale czemu? -wtrącił się Mrok -Czy źle ci było u mego boku?

-Zamydliłeś mi oczy. -stwierdziła -I... tak, było mi z tobą źle.

Czekaj... z nim?! Co się kurde odpierdala?! Czy oni z nią flirtują?! Jeszcze raz się pytam, co tu się odprawia?!

-Elso, moja najmilsza, ja cię kocham. -powiedział Hans jakby to znaczyło więcej niż wszystko inne.

-Ja też cię kocham. Całym moim jesterstwem. -dodał szybko Czarny Pan.

-A więc... Susane tylko cię pocieszała, tak? -odparła złośliwie dziewczyna -To przypadkiem zrobiłeś jej dziecko?

-Tak. Nie. -zmieszał się -Nie wiem. Elso...

-Daruj sobie. -ucięła kobieta -Zakończycie to sami czy ja mam to zrobić?

-Zmieniłaś się. -stwierdził rudowłosy z bólem.

-Dzięki tobie. -uśmiechnęła się ironicznie -To ty przyjechałeś do Arendelle, uwiodłeś, zdradziłeś i porwałeś. Potem planowałeś mnie zabić więc uciekłam. Tułałam się i zyskałam nowe moce. A teraz planuję zemstę za stracone lata, strach i ból, którego przez ciebie zaznałam.

Hans już otworzył usta, ale nie zdążył. Mrok wbił mu sztylet w plecy. I już celował w coś obok Elsy, za blisko Elsy. Kobieta strzeliła lodem. Mężczyzna zachwiał się i cofnął. Stał na krawędzi przepaści. Elsa ponownie strzeliła lodem w mężczyznę. Tym razem spadł. Wszystko wokół umilkło. Spojrzałem na ukochaną. Po jej policzkach ciekły łzy. Hans drgnął. Jeszcze żył. Elsa to widziała, ale nie ruszyła mu z pomocą.

-To będzie moja zemsta. Na was obu.

Po tych słowach wszystko się rozmyło. Przebudziłem się. Było cicho. Obok chrapał North. Otrząsnąłem się ze snu. Co to było? Czy to jest przyszłość? Czy wymysł mojej wyobraźni? Nie wiem, ale to mi się nie podoba. Nadal byłem zmęczony. Przymknąłem powieki i ponownie zapadłem w sen. Tym razem nic mi się nie śniło.

"Przyszłość nigdy nie jest taka, jakiej się spodziewamy. Właśnie dlatego jest tak cholernie ekscytująca" 
-One Day 

rozdział trzydziesty piąty: CZY JA WŁAŚNIE ROZMAWIAM SAMA ZE SOBĄ?!

Hejka! Macie tu rozdział z serii To Nic Przecież Nie Wyjaśnia XD Z resztą sami to oceńcie. Jako, że mam już wolne (tak mam dłuższą Majówkę) postaram się jeszcze dziś coś dodać ^^ Wyczekujcie więc moich wypocin za kilka godzin.
Miłego czytania,
Terra Tartar Tari Nova


Zbudziły mnie jasne promienie porannego Słońca. Jęknęłam i wyprostowałam się. Matko, wszystko mnie bolało! Pokręciłam kilka razy głową by rozruszać obolały kark. Żałowałam, że uciekając nie przebiegłam przez kuchnię. Byłam strasznie głodna, no ale cóż, sama się o to prosiłam. Wolałam być głodna niż u Mroka. No chociaż... nie było mi tam znowu tak źle. Mrok i Hans o mnie dbali. Pilnowali, aby niczego mi nie brakowało. Przypomniałam sobie dotyk Czarnego Pana na mojej skórze. Poczułam delikatne mrowienie na przedramieniu. Westchnęłam. "Czemu to czuję? I ważniejsze pytanie, kiedy zaczęłam coś czuć?" Zastanowiłam się nad tym przez chwilę. Niestety niczego nie wymyśliłam. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Otrząsnęłam się. Miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia. Na przykład muszę się stąd wydostać. Wygramoliłam się z nory między korzeniami drzewa, w którym się ukryłam. Poczułam ostre mrowienie w całym ciele. "Ale zdrętwiałam!"Poczekałam, aż to minęło. Rozejrzałam się uważnie. Na leśnej ściółce było pełno śladów w kształcie podków. Jednak teraz las był pusty i cichy. Słyszałam szum wiatru w koronach drzew. Odetchnęłam ciężko. Ruszyłam przed siebie z początku chwiejnym krokiem, lecz w miarę odległości jaką pokonywałam szłam pewniej i szybciej. Starałam się ignorować skurcze żołądka. Uszłam może z dwie mile. Znalazłam się na polanie, której brzegi porośnięte były krzewami malin. Zdziwiłam się. "Maliny? Tak wcześnie?" Wzruszyłam ramionami. Zawsze to coś do zjedzenia. Przyjrzałam się owocom. Były, jakby to powiedzieć, zbyt różowe. Wolałam nie ryzykować. Jak najszybciej oddaliłam się od tych dziwnych malin. Położenie Słońca wskazywałoby, że jest już popołudniu, coś około 3. Szłam już więc przez jakieś pięć-sześć godzin. Co oznacza, że w takim czasie mogę przejść... Odwróciłam się i oceniłam odległość. Może siedem mil? Zdziwiłam się po raz kolejny swoimi osiągnięciami. W życiu bym nie przypuściła, że mogę pokonać takie odległości bez śniadania. Nie potrzebnie o tym wspomniałam, mój żołądek po raz milionowy upomniał się o należną mu rację żywieniową, jednak szybko sobie przypomniał, że panuje kryzys. Potrząsnęłam głową i zamknęłam oczy opierając się o konar jakiegoś wiekowego drzewa. Tyle czasu spędziłam na salonach, w komnatach, salach balowych, że zapomniałam co to znaczy być głodnym, zmęczonym i samotnym. Wróciłam pamięcią do jednych z tych chwil kiedy rodzice mnie odwiedzali w moim pokoiku.

-Elso, przecież wiesz, że to dla nas też jest ciężkie. -powiedział ciepły, opiekuńczy męski głos, tata.

-Kochana, wszyscy wolelibyśmy, abyś była teraz z siostrą. Wiesz jak jest, kochanie. -potwierdził aksamitny sopran, mama.

-Córciu, spróbuj nad tym zapanować. Na pewno się uda. -zachęcał ojciec.

-Ja nie umiem! Ja tylko niszczę! Jestem zła! -zachlipał cienki, rozhisteryzowany głos dziesięciolatki, ja.

-Elsuniu! Wcale nie! Jesteś cudowną dziewczynką! -szybko zapewniła mama i wyciągnęła do mnie ręce, więc odruchowo cofnęłam się.

-To dar. -powiedział z namysłem tata -Wielki dar. Musisz się tylko nauczyć jak go kontrolować. Wtedy możesz uczynić wspaniałe rzeczy. -podszedł do mnie ignorując fakt, że się odsuwałam. Chwycił mnie za ramię, a ja bałam się, że coś mu zrobię -Elso, kiedy będziesz w niebezpieczeństwie używaj swojej mocy. Tylko pamiętaj, ja w ciebie wierzę. Zawsze będę w ciebie wierzyć córeczko. Jestem z ciebie dumny, bardzo dumny. -przerwał i mnie przytulił -Kocham cię Elso, moja duża córciu.

Powróciłam do rzeczywistości. Po policzkach ciekły mi łzy. Tata we mnie wierzył. Wrócę do Arendelle choćby po to, by dać mu prawdziwy powód do dumy. Jego pierworodna córka nie da sobą manipulować. Uniosłam podbródek i spojrzałam wyzywająco przed siebie. Nie było widać końca tego durnego lasu, ale miałam to gdzieś. Ruszyłam i nie zamierzałam się poddawać. Mrok może sobie w dupę wcisnąć tą całą "gościnność". Nie dam sobie w kaszę dmuchać, albo tym bardziej porywać. Szłam zdecydowanym krokiem w niezmiennym szybkim tempie. Nie przerwałam marszu, aż do zmroku. Rozejrzałam się po rzeźbie terenu i wypatrzyłam strumyk. Piłam z niego łapczywie. Otarłam usta kiedy zaspokoiłam pragnienie. Usiadłam obok rzeczki i ściągnęłam buty by zamoczyć nogi w wodzie. Była idealnym lekarstwem na obolałe po całym dniu chodzenia nogi. Kiedy tak je moczyłam zastanawiałam się co mam teraz zrobić. Po pierwsze muszę ustalić priorytety. Jack. Muszę się z nim zobaczyć, to zostało jednogłośnie wybrane przez serce i rozum. Potem nie było już wśród nich zgody. Serce rwało mnie do Arendelle, pragnęło przytulić siostrę, potargać po włosach Czkawkę, być z bliskimi. Natomiast Rozum mówił, że powinnam odszukać drogę do Berk, tam odpocznę po tym wszystkim. Kiedy się tak kłócili do głosu doszła Intuicja. Podpowiedziała, że ani w Arendelle ani w Berk nie będę bezpieczna. Kazało znaleźć Strażników Marzeń. Nie wiem dlaczego, ale jej propozycja i mi przypadła do gustu. Zaczęłam z nią dyskutować na temat... Zaraz. Czy ja właśnie rozmawiam sama ze sobą?! To chyba oznacza, że już zwariowałam. Spoliczkowałam się lekko. Naprawdę zaczynam wariować. Kiedy doszłam już do siebie postanowiłam iść dalej. Do tej pory nie obchodził mnie kierunek, chodziło tylko o oddalenie się od tej zgrai kłamców i porywaczy. Teraz znam już swój cel, biegun północny.

piątek, 24 kwietnia 2015

rozdział trzydziesty czwarty: CZY TO ILUZJA?

Wybaczcie, że po terminie. Dziękuję za komentarze :) Obrazicie się jeśli zastosuję szantaż xD? Następny rozdział za mniej więcej tydzień pod warunkiem, że będzie pod tym postem najmniej 10 komów. Miłego czytania :)

Terra Tartar Tari Nova


~Oczami Mroka~

Siedziałem w miękkim fotelu popijając wódkę. "Koszmary szukają jej w całym lesie i poza nim. Gdzie ta mała flądra mogła się ukryć? Musiała się zaczaić i podsłuchać, albo ktoś ją zastraszył. Nie, ona jest zwykłą ździrą, czekała tylko na pretekst do ucieczki. Mam kilka innych epitetów, którymi z chęcią ją obdarzę. Hans poszedł jej szukać na własną rękę. Kolejny idiota. Myśli sobie, że kim dla niej jest? Ciągle za nią chodzi, gapi się, całuje po rękach. Jak ja go nie znoszę! A tej żmii to się podoba. Uśmiecha się, śmieje z jego żartów. Czemu nie spędza ze mną tyle czasu co z nim? Czemu, do jasnej cholery jestem o niego zazdrosny? I czemu ona taka jest? Nie mogę już! Dlaczego zawsze jak spotkam kogoś z kim chcę być to ten ktoś ucieka albo mnie nie chce?!" Westchnąłem smutno. "Kiedy to ja się w niej zakochałem?" Zastanawiałem się. Nalałem sobie szklankę wódki i zamyśliłem się. "Chyba od kiedy mnie uratowała. Wcześniej po prostu ją bardzo lubiłem, ale potem..." Westchnąłem ciężko i wypiłem zawartość szklanki. Skrzywiłem się. "Nie lubię pić. To właściwie czemu piję? Bo jestem zły na kobietę, której mógłbym dać gwiazdy z nieba a ona uciekła? Bo woli Hansa? Bo mam złamane serce?"

Mój ojciec miał rację. Rzadko rozmawialiśmy jednak jedna z naszych wymian zdań zapadła mi w pamięć. Pamiętam jedno zdanie, które kiedyś mi powiedział. "Miłość i uczucia nas niszczą, to ludzka największa słabość, którą należy zabić już w zarodku." Tak. To prawda. Miłość mnie osłabiła, wyniszcza mnie cały czas. Trzeba z tym skończyć. Znajdę tę manipulantkę i zabiję. To jedyne wyjście jeśli chcę osiągnąć swój cel. Zabiję ją. Muszę." Chwyciłem butelkę i dopiłem trunek z gwinta. Miałem mroczki przed oczami. Dotknąłem ręką czoła. "Czy ja naprawdę chcę ją zabić? Może miałem na myśli pocałować? Nie. Ojciec się pewnie w grobie przewraca. Jego syn nie może być słaby. Nie syn wielkiego Martina Mördera. Będę tak samo okrutny jak on dla swoich ofiar. Nie zrobię wyjątków nawet dla kobiety mojego życia. Skoro ona mnie nie chce to ja nie mogę chcieć jej." Wstałem chwiejnie. Nogi poniosły mnie do jej komnaty. "Nawet w myślach nie wymawiam jej imienia." Przeszło mi przez myśl. Drzwi były wyważone, a ściany, podłoga i meble były całe w śniegu i lodzie. Doszedłem do łóżka. Wziąłem do rąk jej poduszkę. Pachniała tak pięknie. Jak pole truskawek w słoneczny dzień. Przytuliłem poduszkę do piersi. Kiedy byłem opętany zapachem dziewczyny zapomniałem o zemście. Zapragnąłem wziąć ją w ramiona i nie wypuścić. Przypomniałem sobie jej piękne oczy, w których zawsze czaił się smutek nawet w najszczęśliwszych chwilach. Usłyszałem jej głos kiedy mówiła do mnie, kiedy śmiała się z moich nieśmiesznych żartów. Poczułem jej dotyk na skórze, która pod wpływam dotyku płonęła. Przypomniałem sobie jej ozdobioną bliznami twarz. Ciemnoczerwone kreski ślicznie się marszczyły kiedy się śmiała. "To bogini nie kobieta." Czy to może być iluzja? Nie. To niemożliwe. Kocham ją i nic tego nie zmieni. Nigdy nie zrobię jej nic złego, nigdy. Spojrzałem na nogi. Leżała tam jakaś kartka. Wyciągnąłem po nią rękę.

-Mrok. -usłyszałem za plecami głos tego durnia Hansa.

-Czego? -warknąłem prostując się.

-Elsa zapadła się pod ziemię. -westchnął, a ja się wzdrygnąłem na imię mojej ukochanej w jego ustach -Koszmary zgubiły trop.

-Niech szukają dalej. -głos mi drżał po alkoholu -W końcu ją znajdę.

-Znajdziemy. -poprawił co mnie zdenerwowało -To miałeś chyba na myśli.

-Lepiej wiem co miałem na myśli. -odburknąłem -Jak chcesz to szukaj sobie na własną rękę. Tak jak to już zrobiłeś dzisiaj wybiegając z pałacu jak oparzony z zaledwie kilkoma sługami. Teraz wybacz, ale jestem zajęty.

-Właśnie widzę. -prychnął- Wąchanie poduszki to bardzo zajmująca praca. To ja biegam po lesie i szukam Elsy, a ty jedynie pijesz. Śmierdzi tu rosyjską wódką na kilometr.

-Nie wyprowadzaj mnie z równowagi. -ostrzegłem -Wynocha!

-Dobrze wielki Mroczny Panie. -ukłonił się teatralnie -Jak sobie życzysz mój panie.

Wyszedł i zostałem sam na sam z moimi myślami. Niestety ten wrzód ma rację, picie nic nie pomoże. Wstałem i ruszyłem do wyjścia. Przystanąłem, bo przypomniałem sobie o kartce leżącej w nogach łóżka Elsy. Po chwili machnąłem ręką i ruszyłem do swojej komnaty.

Postanowiłem się trochę ogarnąć i zrobić coś użytecznego. Umyłem się i przebrałem. Koszmary zostały rozesłane na wszystkie strony świata. Wszystko co mogę na tę chwilę zrobić. Westchnąłem. Serce mi się krajało na myśl, że Elsy nie ma w pobliżu. Cierpię. Rzadko zdarza mi się cierpieć.

Za oknem zrobiło się ciemno. Rozejrzałem się jeszcze raz po linii horyzontu. Z daleka widać było jedynie drzewa i buszujące w gąszczy koszmarne konie. Nie ma rady, trzeba czekać. Tylko to pozostało. Z ciężkim sercem poszedłem spać pełen obaw i niepokoi o kobietę, którą kocham.

sobota, 11 kwietnia 2015

rozdział trzydziesty trzeci: JUŻ NIEDALEKO

Szłam przez mrok. Nigdy nie marzłam, jednak teraz było mi zimno. Promienie Księżyca oświetlały mi drogę. Oczy mi się same zamykały, jednak wiedziałam, że nie udałoby mi się zasnąć. Co chwilę odwracałam się. Bałam się, że mnie znajdą. Ciągle nie wiedziałam gdzie jestem. Mam nadzieję, że gdzieś blisko Arendelle albo innego miasta. Przemierzałam kolejne mile. Słońce powoli wstawało. Księżyc jakby ostatnim tchnieniem wskazał mi małą grotę. Schroniłam się tam i ogarnięta swoją bezradnością i zmęczeniem zasnęłam myśląc o Jacku.

~Oczami Jacka~

Po raz kolejny przelatywaliśmy nad Transylwanią. Renifery były zmęczone. North zarządził kilku godzinny popas. Ja jednak nie mogłem usiedzieć w miejscu, bo jak stwierdziła Ząbek mam najprawdopodobniej ADHD. Chodziłem w tę i z powrotem. Próbowałem zebrać myśli. Gdzie on ją może trzymać? Czy jest bezpieczna? Czy Mrok wie, że jej szukamy? Moje rozmyślania przerwał Zając.

-Choć Frost, idziemy jej szukać z ziemi. -oznajmił wstając -Nie mogę już na ciebie patrzeć, w głowie mi się kręci. -i bez słowa nie czekając na mnie ruszył szybko przed siebie.

Spojrzałem na Mikołaja, a ten tylko wzruszył ramionami z dziwnym uśmiechem. Jak robił taką minę to mnie przerażał. Poleciałem za Kangurem. Dogoniłem go dopiero pół mili dalej. Ma facet werwę.

-Hej! Nie zaczekasz na mnie? -zapytałem lekko dysząc.

-Nie. -odpowiedział nie oglądając się za siebie.

-Dobra, czegoś tu nie rozumiem. Czemu mi pomagasz? -zapytałem.

-Pamiętasz śnieżycę, pierwszą na Wielkanoc? Zmieniłeś mój punkt widzenia. Wcześniej myślałem, że zawsze wszystko mi się uda i że jestem wszechmocny. Ale ta śnieżyca sprawiła, że się bałem. Myślałem, że przestaną we mnie wierzyć i że zginę. Stało się oczywiście odwrotnie. Zmieniłem się. Z optymisty zmieniłem się w realistę, może nawet czasami jestem pesymistą. To uratowało mi życie w wielu sytuacjach. Poniekąd zawdzięczam to tobie, a ja zawsze spłacam długi. Po za tym Elsa to też moja przyjaciółka. -zamilkł.

Zatkało mnie. Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego.

-Wiesz Jack... -wznowił monolog -Poszperałem trochę. Chciałem się dowiedzieć kto pierwszy we mnie uwierzył. To był Jackson Overland.

-Co... co to ma ze mną wspólnego? -zapytałem łamiącym się głosem.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

-Ten chłopak miał siostrę o imieniu Rosie. -przyjrzał mi się -Chyba się już domyślasz kto to był.

Wystrzelił jak z procy przed siebie. Stałem i biłem się z myślami. Rosie? Czy... czy to możliwe? Pokręciłem głową i ruszyłem za nim. Biegł jeszcze szybciej niż poprzednio. Strzeliłem mu pod nogi lodem i zatrzymał się w zaspie po kolana.

-Rosie? -zapytałem szeptem -Czy ten chłopak to... to...

-Ty. -dokończył za mnie -Tak. Ty jesteś Jacksonem Overlandem. Przynajmniej byłeś. -poprawił się.

-Jestem. -stwierdziłem -Jaka była?

-Wspaniała, pełna życia. Bardzo cię kochała. Pożyła siedemdziesięciu paru lat. Dała swojemu najstarszemu synowi twoje imię. -powiedział.

-A ja? Jaki byłem? -zapytałem z gulą w gardle.

-Sarkastyczny, energiczny, potrafiłeś śmiać się ze wszystkiego. Robiłeś sobie ze wszystkiego i wszystkich żarty. Potrafiłeś jednak przeprosić jeśli kogoś skrzywdziłeś. -zamyślił się -Byłeś dobrym chłopakiem.

Zapadło milczenie. On mnie znał.

-Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?

-Bo dopiero niedawno zdałem sobie sprawę jak jesteś podobny do chłopca, który we mnie uwierzył. Jakieś trzy cztery miesiące temu się dowiedziałem. Potem nie było czasu, żeby o tym porozmawiać. -odpowiedział.

Pokiwałem w zamyśleniu głową.

-Czyli ja i ty... się znaliśmy?

-Przyjaźniliśmy. -poprawił Zając -Tak. Byliśmy kumplami. Znałem cię lepiej niż ty sam siebie.

Dobra tym mnie zaskoczył. Znowu kilka minut milczenia.

-Da się to odbudować? -tym razem to ja go zaskoczyłem.

-Może. -odchrząknął -Może tak.

-Spróbujemy? -zapytałem z nadzieją.

-Czemu nie. -uśmiechnął się do mnie -Tylko nie nazywaj mnie kangurem.

-Hahahahahaha! Zapomnij! -zaśmiałem się, a on mi zawtórował.

Śmialiśmy się kilka minut. On szybciej się uspokoił.

-No Jack... trzeba zacząć jej szukać.

Westchnąłem i pokiwałem głową. Ruszyliśmy na poszukiwania. Przeczesywaliśmy zarośla nie wiedząc czego tak w ogóle szukać. Po dwóch godzinach postanowiliśmy wracać do obozu. Może smoki coś znalazły. Minęliśmy jaskinie. Korciło mnie żeby tam wejść. Podszedłem do wejścia, ale Zając mnie ponaglał. Zmierzyłem wzrokiem skalną dziurę i ruszyłem za Zającem. Wróciliśmy i zdaliśmy relację. Okazało się, że wszyscy już się zebrali. Smoki wypatrzyły pewien zamek pełen koszmarów. Chcieli go szturmować, ale Czkawka z Meridą zauważyli, że koszmarne konie przeczesują las. Zupełnie jakby czegoś szukały. Albo kogoś. Postanowiliśmy postawić wartowników przy zamku. Dziś poszedł North z Piaskiem i Flynnem. Pozostali poszli spać, był w końcu był środek nocy. "Już niedaleko. Odnajdziemy cię kochana". Z tą myślą odpłynąłem w odjęcia Morfeusza.

niedziela, 5 kwietnia 2015

one shot: O TYM JAK ZAJĄC POLUBIŁ JACKA MROZA

To już dziś. Zając był zniecierpliwiony. Sprawdzał czy wszystko jest gotowe na Wielkanoc. Pisanki pomalowane, koszyczki pełne, a słodkości posegregowane. Jednym słowem czas zacząć chować pisanki i koszyczki ze słodyczami. Zając przytupnął kilka razy w miejscu i wyczarował tunel. Chciał sprawdzić pogodę. "Mam nadzieję, że jest cieplej niż wczoraj". Pomyślał. Wyszedł na powierzchnię. Odetchnął ciepłym rześkim wiosennym powietrzem.
-No to bierzemy się do roboty. <mruknął do siebie z radością>
Wrócił pod ziemię i wydał odpowiednie komendy chodzącym jajkom. Koszyczki ruszyły do właściwych tuneli. Zając nadzorował wszystko.
-Hej, ty! Sto dwunasty koszyk od ściany do Europy! Ty masz iść do Azji!
Koszyk podskoczył i zawrócił do Azji. Królik zaśmiał się. Po godzinie kierowania niesfornymi jajkami postanowił sprawdzić czy dotarły bezpiecznie na powierzchnię. Pokicał tunelem do Europy. Skręcił korytarzem do Anglii, potem do Londynu. Otworzył właz i mało nie dostał zawału. Gdzie okiem nie sięgnąć wszędzie była gruba warstwa śniegu.
-Jack, jak ja cię nienawidzę. <syknął przez zęby>
-Też cię kocham Kangurku. <zaśmiał się głos chłopaka>
Królik spojrzał na niego z widoczną gołym okiem furią.
-Czy ktoś walnął cię śnieżką w głowę Frost?! <wyskoczył na śnieg i od razu tego pożałował. Było piekielnie zimno, ale nie dał tego po sobie poznać>
-Nie. A czemu pytasz? <odparł ledwie powstrzymując śmiech>
-JEST WIELKANOC IDIOTO!!! <krzyknął> CZY TY MASZ MÓZG ALBO COŚ PODOBNEGO W ŁEPETYNIE!! JAK TY TO SOBIE WYOBRAŻASZ?! ŚNIEG W WIELKANOC!! <oddychał ciężko>
Jack patrzył na niego zaskoczony jego wybuchem. Bez słowa z kamienną twarzą uniósł laskę i cisnął w Zająca śniegiem. Śnieg przytrzasnął Szaraka do ziemi. Królik wystawił głowę z zaspy bardziej rozwścieczony niż zaskoczony tą sytuacją. Szybko wygrzebał się i patrzył jak białowłosy odlatuje. Mruknął coś pod nosem i sięgnął do bumerang. Zamachnął się i rzucił bronią prosto w Mroza. Patrzył z satysfakcją jak chłopak oberwał po głowie. Wyciągnął rękę, a bumerang powrócił do niego. Zając otrzepał się i uśmiechnął z satysfakcją. Rozejrzał się i zaczął szukać koszyczków. Martwił się czy dzieciom uda się coś znaleźć w tym śniegu. Na szczęście jajka nie są głupie, wydostały się z zasp i znieruchomiały czekając na dzieci. Zając sięgnął po swój talizman pokazujący pogodę na świecie oraz każde miejsce jakie zapragnie jego właściciel.
-Tak jak myślałem. Praktycznie cała Europa i część Azji cała w śniegu. <westchnął ciężko> No cóż wszystkich idiotów się nie pozbędziesz. <mruknął do siebie>
Zatrząsł się z zimna. Pokręcił głową i zatupał kilkakrotnie. Wskoczył do nory. Rozgrzał się i zaczął chodzić w kółko. "Co zrobić? Pierwsza Wielkanoc w śniegu! Tragedia! Co powiedzą dzieci? Czy przestaną we mnie wierzyć? Czy... Czy..." Myślał z rosnącym niepokojem. Chodził w kółko przez kilka bitych godzin. W końcu nie wytrzymał i pokicał do Sfery Snów. Wstukał łapką odpowiednie hasło i popatrzył z przestrachem na Sferę. To co zobaczył zaskoczyło go bardziej niż wszystko co kiedykolwiek zobaczył. Na Sferze było dwa razy więcej światełek niż przedtem! Patrzył i nie mógł w to uwierzyć. Jego wargi zatrzęsły się i wybuchł śmiechem. To się Jack wkurzy! Biegał po całej norce szalejąc ze szczęścia. Myślał tylko o tym, że dzieci wciąż w niego wierzą. Ba! Wierzy w niego jeszcze więcej osób! Nie pamięta kiedy ostatnio był taki zadowolony. Jackowi szczena opadnie! Zmierzchało już. Zając rozparty energią pobiegł tunelem znaleźć Frosta. Siedział sobie na dachu jakiegoś bliżej nie określonym budynku.
-Wiesz, durniu, że ta zima mi na dobre wyszła. <oznajmił Zając>
-Yyy... <chłopak patrzył nieporadnie na swojego rozmówcę> Co?
Królik roześmiał się.
-Spójrz na Sferę Snów. Dzięki twojej idiotycznej zaspie w łepetynie więcej dzieci we mnie wierzy. <oznajmił z wyższością obserwując znikający uśmiech Jacka>
-No chyba nie? <spojrzał z kwaśną miną na Szaraka>
-No chyba tak. <zaśmiał się> Żegnam. <oddalił się> A! Wesołych Świąt Jack!
-Hej kicek! <zawołał za nim> Nie ma za co!
-No wiem. Dlatego nie dziękuję. <ukłonił się mu>
-Wiesz... mógłbym cię nawet polubić. <stwierdził białowłosy wprawiając Królika w osłupienie>
-Słucham? <potrząsnął głową> Chyba śnisz!
Pokiwał do norki całkiem zdezorientowany.
-Zaprzyjaźnić z Frostem? Zabawne! Chociaż... Mam poczucie, że od zawsze trochę lubiłem Jacka. Nie, bzdura. Może... nie... albo... nie, nigdy! Dobra, później pomyślę. Głupek. Zimę zrobił i jeszcze głowę zawraca. No cóż... Czas złożyć życzenia wszystkim, którzy czytają ten mój durny monolog. Więc życzę Wesołych Świąt i żebyście znaleźli wszystkie pisanki. Wesołych!

Talizman Zająca Wielkanocnego
Talizman Zająca Wielkanocnego





Wszystkiego co najlepsze! Smacznego jajka, duuuużo pisanek, wesołego Alleluja! I abyście spotkali naszego Zająca :D Mam nadzieję, że podoba Wam się ten lekko spóźniony świąteczny one shot. Kolejny rozdział już niedługo. Jeszcze raz życzę spełnienia marzeń. Chrystus zmartwychwstał! 

Terra T. Nova

piątek, 3 kwietnia 2015

rozdział trzydziesty drugi: DROGA PRZEZ MROK

Witajcie! Kolejny rozdział się ukazał xD
Co powiecie na specjalny rozdział z okazji święta Wielkiej Nocy? Nie byłaby to kontynuacja historii tylko taka drobna odskocznia. Dajcie temat na twn. one-shot'a xD czekam na wasze komentarze.




Siedziałam przy lustrze i czesałam moje blond włosy. Odłożyłam szczotkę i przeszukałam szufladę. Znalazłam tam kartkę papieru i ołówek. Zamyśliłam się. Miałam ochotę coś narysować. Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam coś bazgrać. Zamyśliłam się. Muszę stąd uciekać. Tylko jak? Co mam zrobić, żeby się stąd wyrwać? Czy oni mnie w ogóle szukają? Tyle pytać i żadnych odpowiedzi. Z każdym dniem czuję się tu coraz gorzej. O ile się nie mylę minął już miesiąc mojego pobytu tutaj. Żebym to ja wiedziała gdzie się właściwie znajduję. Westchnęłam i spojrzałam na mój rysunek. Prychnęłam i uśmiechnęłam się. Cóż innego mogłabym rysować kiedy tak bardzo tęsknię? Ja i ten mój brak talentu. Odłożyłam kartkę do szafki. Pogodziłam się ze swoim losem. No bo co miałabym niby zrobić? Mrok się znowu zmienił. Jest taki... wyciszony i jakby przestraszony. Podejrzewam, że to przez ten wypadek. Z Hansem praktycznie nie rozmawiam. Mężczyzna próbował się ode mnie odciąć, ale mu nie wyszło. Wpadliśmy na siebie przypadkiem. Porozmawialiśmy, a po tym Hans "przejął" zwyczaj Czarnego Pana i przychodził do mnie każdego ranka. Nie powiem, że bardzo mi się to podoba. Wolałabym pospać dłużej niż budzić się o 8 rano. No, ale cóż... czasem trzeba się poświęcić. Dzisiaj też przyszedł, ale szykuje się narada. Jestem strasznie ciekawa co się stało. Spojrzałam na zegar stojący koło okna. Była 10.28. Zaczęło się już. Nie powinnam tam iść, ale... Skarciłam samą siebie i wyszłam z pokoju. Szłam cicho wzdłuż ściany ciągle się rozglądając. Było pusto i cicho, za cicho. Serce waliło mi jak młotem. "Czemu ja zawsze muszę być taką idiotką?" Pomyślałam z rozpaczą. Byłam już pod drzwiami. Mogę jeszcze zawrócić. Słyszałam szepty. Już miałam zrezygnować, kiedy usłyszałam swoje imię. Zbliżyłam się do drzwi i przysłuchałam rozmowie.

-...jest niebezpieczna. -nie znałam tego głosu.

-Ale lojalna i oddana. -zaprzeczył Mrok.

-Nie można jej zaufać, to przecież... -nie usłyszałam reszty zdania.

-Panowie... -zaczął głos Hansa -Pamiętajmy o...

-Dziewczyna stanowi zagrożenie dla...

-Elsa nie jest niebezpieczna! -wykrzyknął Mrok rozwścieczony.

-Ty tak twierdzisz! -odkrzyknął mu ktoś.

-Moje zdanie ma największe znaczenie! -oznajmił.

-Ale to nie ty stanowisz większość Rady Ciemności!

-To nic nie znaczy!

-Rada się jej obawia! Masz dwa wyjścia, albo ją uwięzić albo zabić!

Usłyszałam jak ktoś głośno zachłysnął się powietrzem. Serce biło mi jak młotem. Chcą mojej śmierci. Co ja im takiego zrobiłam?!

-Nikt nie umrze. -oznajmił Mrok.

-Więc musi zostać zamknięta.

-Co ona wam zrobiła niewdzięcznicy? -zapytał Hans.

-Nie widziałeś co zrobiła za zamkiem? To ci nie wystarcza za dowód jej możliwości? Musi zostać zamknięta w lochach.

-Ale... -zaczął Mrok.

-Rada postanowiła.

-Chrzanić Radę. -powiedział Mrok i usłyszałam szuranie krzesła.

Przerażona pobiegłam do komnaty. Byłam tuż przy drzwiach. Wbiegłam do komnaty i zabarykadowałam drzwi. Oddychałam ciężko. Co robić? Mrok zaraz tu będzie. Nie wiem co mam zrobić! Muszę uciekać! Teraz! Rozejrzałam się i pobiegłam do szuflady. Wyciągnęłam kartkę i sama nie wiem po co, napisałam krótką notkę.



"Nie mogłam tu zostać. Nie dam się znowu zamknąć. Uciekłam. Nie wierzę ci. Zabiłbyś mnie bez mrugnięcia okiem. E."



Położyłam liścik na komodzie. Nawet nie zamknęłam szuflady. Ruszyłam do okna kiedy rozległo się pukanie. Jęknęłam i pobiegłam na balkon.

-Elsa! -krzyknął Mrok -Elsa jesteś tam?!

-Tak, chwile, muszę się ubrać! -odkrzyknęłam -Przyjdź za pół godziny!

-Elsa, nie mam czasu! Pośpiesz się!

-Dobra!

Rozejrzałam się. Dotknęłam ręką balustrady. Zamknęłam oczy i stworzyłam drabinę. Wychyliłam się. Zakręciło mi się w głowie, ale kiedy Mrok znowu mnie zawołał przerzuciłam nogi za barierkę. Z bijącym sercem wchodziłam na dół. Byłam w połowie kiedy usłyszałam, że mężczyzna dobija się do drzwi. Wyobraziłam sobie, że drzwi pokrywa gruba warstwa lodu, a podłoga usiana jest lodowymi kolcami. Z krawędzi balkonu wystawały sople co oznaczało, że reszta pokoju jest zamarznięta. Zeskoczyłam z ostatnich szczebli drabiny i ją roztopiłam. Nie czekając pobiegłam w stronę lasu. Usłyszałam ogłuszający trzask lodu. Przyspieszyłam nie oglądając się za siebie. Mgła się zagęściła. Dobiegło mnie ciche rżenie koszmarnych koni. "Są blisko". Pomyślałam. Gorączkowo próbowałam coś wymyślić. Zobaczyłam pusty pień starego dębu. Schowałam się w nim i próbowałam uspokoić oddech. Tuż obok mnie przegalopowało stado mrocznych koni. Wstrzymałam oddech. Jeden z nich zatrzymał się przy moim schronieniu. "Proszę. Proszę odejdź." Powtarzałam w myślach jak mantrę. Przez chwilę jeszcze węszył po czym oddalił się. Westchnęłam cicho bojąc się poruszyć. Nie wiem ile czasu tak siedziałam. Zapadł zmierzch. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Skuliłam się i po ludzku rozpłakałam. To było dla mnie za dużo. Jakaś głupia rada chce mojej śmierci. Mrok chce mnie uwięzić, ale nie pozwolę na to. Hans już raz mnie uwięził i chciał zabić. Czemu mnie to spotyka? Czemu nie mogę być szczęśliwa w Arendelle z rodziną i Jackiem? Czemu? Otarłam łzy. Będę silna. Znajdę drogę do domu. Muszę wrócić. Wyprostowałam się i uniosłam głowę.

-Jestem królową Arendelle. Pokonam wszystkie przeciwności. Dam radę.

Westchnęłam i wyszłam z pnia. Rozejrzałam się. Było cicho i ciemno. Jedynym światłem był Księżyc. Zauważyłam, że oświetla mocniej jedną ze ścieżek. Zmarszczyłam brwi i uniosłam głowę. "Może i mi pomożesz." Pomyślałam patrząc na jego pełną tarczę. Wiedziona nadzieją ruszyłam w drogę do domu przez ciemności.