Witam wszystkich! Już jutro zaczyna się nasza katorga. Kończę w tym roku gimnazjum, więc muszę podciągnąć oceny. W związku z tym myślałam co zrobić z tym blogiem. Mogę to zostawić jak jest i dodawać posty okazjonalnie (czytaj raz na miesiąc lub dwa). Albo, ku czemu bardziej się skłaniam, zamknąć lub zawiesić bloga. Koniec widziałabym następująco. Napisałabym w najbliższym czasie (może jeszcze dziś) epilog kończący opowieść. A ponieważ trudno by mi było ostatecznie się pożegnać z blogiem za jakiś czas mogłabym wznowić opowieść lub stworzyć nową historię. Chciałabym poznać wasze zdanie. Wiem, że pewnie czytając te nędzne tłumaczenia i standardowe wymówki (szkoła, oceny) jest zawiedziona. Przykro mi się rozstawać z bohaterami opowiadania. Poza tym brakuje mi już weny i motywacji do pisania (nie mam tu na myśli komentarzy osób dla których piszę. Serio kocham was!) Dobrze już się nie będę nad tym rozwodzić. A zapomniałabym! Pisałam kiedyś opowiadanie o nowej strażniczce. Mogłabym to przenieść do internetu jeśli byście chcieli. Nie wiem tylko w jakiej formie (blog czy może książka w Wattpad)
Jeszcze raz przepraszam wszystkich stałych czytelników oraz osoby, które dołączyły niedawno.
Życzę wszystkiego co najlepsze w nadchodzącym roku szkolnym. Nie dajcie się im ;)
Terra Tartar Tari Nova
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
środa, 19 sierpnia 2015
rozdział czterdziesty czwarty: CAŁA WENA POSZŁA NA ROZDZIAŁ, ZABRAKŁO NA TYTUŁ
Wow! Ale się rozpisałam! Dobra myślę, że się spodoba. Ostrzegam nie czytałam tego! Nie mam pojęcia jak bardzo namieszałam! Nie bijcie! Czekam na 8 komów i kolejny rozdział :)
~Oczami Mroka~
Patrzyłem za nią jak zaczarowany. Po prostu przyszła i wyszła. Usłyszałem chrząknięcie.
-Jest tam coś wartego uwagi? -zapytał dureń Hans -Może chociaż raczysz panie zamknąć swą twarz, hę?
Patrzyłem to na niego to na drzewa, między którymi zniknęła kobieta mojego życia. Nagle zrobiłem facepalma, chyba tak to się nazywa, i wezwałem koszmary. Dureń spojrzał się na mnie jak na idiotę i zajrzał za drzwi po czym spojrzał na mnie jakby chciał mnie oddać do psychiatryka. Rozesłałem koszmary na poszukiwania, znowu. Nie wierzę, że jestem aż tak głupi! Sam otworzyłem jej drzwi! Chwilę potem zatęskniłem za moją rosyjską wódką. Ale zamiast do barku poszedłem do jej pokoju. Nic się nie zmieniło. No może poza nie pościelonym łóżkiem. Usiadłem na brzegu i wziąłem jej poduszkę po rąk. Była morka. Płakała. Ścisnęło mnie. Mówiła, że ma koszmary, ale nie powiedziała, że jest aż tak źle. Czy płakała każdej nocy? Co aż tak strasznego mogło się jej śnić, żeby doprowadzić ją do łez? Nagle zainteresowałem się moimi butami. Moją uwagę przykuł kawałek podartego materiału. Miał ten sam kolor co spódnica, w której była dzisiaj u mnie. Tak, to podchodzi pod obsesję, ale zwracam uwagę na to w co jest aktualnie ubrana. Granatowy strzęp był niechlujnie rzucony pod łóżko. Schyliłem się i zajrzałem pod mebel. Była tam reszta jej stroju. Wpadłem w panikę. Co ona zrobiła?! Zacząłem się rozglądać po jej pokoju. Mój wzrok padł na jakąś kartkę. Podniosłem ją. Było na niej moje imię. Obok było napisane sformułowanie "bez komentarza". Zmarszczyłem brwi nic nie rozumiejąc. Pod spodem były jeszcze inne imiona. Rozpoznałem tylko imię Jacka i Hansa. Nie spodobało mi się to. Niżej byli wypisani jeszcze dwaj mężczyźni, chyba. To bardzo dziwne nazwać dziecko Czkawka lub Mars. Uśmiechnąłem się smutno na ten rysunek koło Hansa. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć. Schowałem kartkę do kieszeni. Potem nad tym pomyślę, teraz muszę odnaleźć Elsę. Jeszcze raz przekląłem swoją głupotę i poszedłem do gabinetu.
~Oczami Jacka~
Uciekliśmy wilkom już jakiś tydzień temu. Nadal nie mogę uwierzyć, że to się stało naprawdę. Moja Elsa, moje życie stała się likanem! Ale jak? Zając mówi, że poznała Czkawkę, ale ostatecznie i tak rzuciła się na nas. Stała się jedną z nich, bestią rządną krwi. Nie! Nie, to niemożliwe! Wstałem szybko i zacząłem chodzić w kółko. Muszę znaleźć sposób żeby moja El znowu stała się człowiekiem i żeby mnie sobie przypomniała. A jeśli nie to pozna mnie od nowa. Nigdy nie czułem takiej rozpaczy. Dlaczego to się właściwie stało? Znam tę kobietę od kiedy była małą dziewczynką i bawiłem się z nią na śniegu. Pamiętam jak sięgała mi ledwie do pasa. Była taka słodka i urocza. A potem zniknęła. Wiele lat później znowu ją spotkałem. Wtedy cierpiała przez tego imbecyla Hansa. Teraz znowu cierpi. I to wszystko przez niego!
-Jack? -Ząbek położyła mi rękę na ramieniu -Jak się czujesz?
-A jak mogę się czuć? -zapytałem już bez złości, jedynie zmęczony -Kocham ją, a ona mnie nawet nie pamięta.
-Przypomnę jej. -oświadczyła Zębuszka -Przecież mam jej zęby. Przypomnę jej dzieciństwo, a to zwykle powoduje powrót wspomnień.
Byłem jej wdzięczny. Wspiera mnie od kiedy tylko pamiętam. Jest dla mnie jak siostra. Poklepała mnie po plecach.
-Choć, czekają na nas. -powiedziała -Zaczynamy naradę.
Rzeczywiście wszyscy już zajęli swoje miejsca. Usiadłem pomiędzy Czkawką a Flynnem. Ten pierwszy wyglądał okropnie. W końcu jemu też zależy na El. Miał rękę w bandażu bo jedna z bestii (niewykluczone, że Elsa) drasnęła go pazurami. Miał taką smutną minę. Merida cały czas go pocieszała. Chyba tak jak ja nie spał całą noc.
-Okay. No to co robimy? -odezwał się rzeczowo Milo.
Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć na to pytanie.
-Może szukajmy likanów, ale lepiej z daleka. -zaproponował Kris.
-To chyba dobry pomysł... -North poczochrał się po głowie -Ale ty i Anna musicie wracać do Arendelle. Tak, tak, wiem, że nie chcecie, ale pomyślcie o waszych poddanych. Jakby nie było to wy teraz sprawujecie władzę. I to tyczy się również ciebie Czkawko.
-Jeśli myślisz, że mnie stąd wygonicie to jesteście w błędzie. -powiedział głosem pełnym smutku i lekko drżącym ze złości -Poza tym moja matka jest na wyspie, zresztą Astrid również.
Nikt nawet nie próbował się z nim kłócić. Narada skończyła się na tym, że Anna i Kristoff wyjadą, a my będziemy głównie z powietrza wypatrywać stada.
~Oczami Elsy~
Nie było źle. W sumie mogłabym się przyzwyczaić do takiego życia. Na zmianę polowałam i biegałam jako likan lub rozpalałam ognisko i zbierałam owoce jako człowiek. Rozkoszowałam się takim życiem. Było mi dobrze bez tych wszystkich mężczyzn i problemów. Niby życie jak bajka, ale... brakowało mi czegoś. Każdej nocy śnił mi się Jack już nie jako koszmar, lecz piękny sen. Zawsze w snach jesteśmy w jakimś magicznym miejscu. Czuję, że powoli się od tego uzależniam, mam na myśli chłopaka. A miałam dać sobie spokój z facetami! Siedziałam na krótkim popasie. Spojrzałam w niebo. Gwiazdy pięknie świeciły. Ale to Księżyc był tu najpiękniejszy. Wisiał między gwiazdami jak król pomiędzy poddanymi albo jak ojciec przy dzieciach. Nigdy nie widziałam czegoś równie majestatycznego jak On. Przypominał mi o czymś. Zmarszczyłam brwi próbując się skupić. Zamknęłam oczy. Potem była ciemność.
Terra Tartar Tari Nova
~Oczami Mroka~
Patrzyłem za nią jak zaczarowany. Po prostu przyszła i wyszła. Usłyszałem chrząknięcie.
-Jest tam coś wartego uwagi? -zapytał dureń Hans -Może chociaż raczysz panie zamknąć swą twarz, hę?
Patrzyłem to na niego to na drzewa, między którymi zniknęła kobieta mojego życia. Nagle zrobiłem facepalma, chyba tak to się nazywa, i wezwałem koszmary. Dureń spojrzał się na mnie jak na idiotę i zajrzał za drzwi po czym spojrzał na mnie jakby chciał mnie oddać do psychiatryka. Rozesłałem koszmary na poszukiwania, znowu. Nie wierzę, że jestem aż tak głupi! Sam otworzyłem jej drzwi! Chwilę potem zatęskniłem za moją rosyjską wódką. Ale zamiast do barku poszedłem do jej pokoju. Nic się nie zmieniło. No może poza nie pościelonym łóżkiem. Usiadłem na brzegu i wziąłem jej poduszkę po rąk. Była morka. Płakała. Ścisnęło mnie. Mówiła, że ma koszmary, ale nie powiedziała, że jest aż tak źle. Czy płakała każdej nocy? Co aż tak strasznego mogło się jej śnić, żeby doprowadzić ją do łez? Nagle zainteresowałem się moimi butami. Moją uwagę przykuł kawałek podartego materiału. Miał ten sam kolor co spódnica, w której była dzisiaj u mnie. Tak, to podchodzi pod obsesję, ale zwracam uwagę na to w co jest aktualnie ubrana. Granatowy strzęp był niechlujnie rzucony pod łóżko. Schyliłem się i zajrzałem pod mebel. Była tam reszta jej stroju. Wpadłem w panikę. Co ona zrobiła?! Zacząłem się rozglądać po jej pokoju. Mój wzrok padł na jakąś kartkę. Podniosłem ją. Było na niej moje imię. Obok było napisane sformułowanie "bez komentarza". Zmarszczyłem brwi nic nie rozumiejąc. Pod spodem były jeszcze inne imiona. Rozpoznałem tylko imię Jacka i Hansa. Nie spodobało mi się to. Niżej byli wypisani jeszcze dwaj mężczyźni, chyba. To bardzo dziwne nazwać dziecko Czkawka lub Mars. Uśmiechnąłem się smutno na ten rysunek koło Hansa. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć. Schowałem kartkę do kieszeni. Potem nad tym pomyślę, teraz muszę odnaleźć Elsę. Jeszcze raz przekląłem swoją głupotę i poszedłem do gabinetu.
~Oczami Jacka~
Uciekliśmy wilkom już jakiś tydzień temu. Nadal nie mogę uwierzyć, że to się stało naprawdę. Moja Elsa, moje życie stała się likanem! Ale jak? Zając mówi, że poznała Czkawkę, ale ostatecznie i tak rzuciła się na nas. Stała się jedną z nich, bestią rządną krwi. Nie! Nie, to niemożliwe! Wstałem szybko i zacząłem chodzić w kółko. Muszę znaleźć sposób żeby moja El znowu stała się człowiekiem i żeby mnie sobie przypomniała. A jeśli nie to pozna mnie od nowa. Nigdy nie czułem takiej rozpaczy. Dlaczego to się właściwie stało? Znam tę kobietę od kiedy była małą dziewczynką i bawiłem się z nią na śniegu. Pamiętam jak sięgała mi ledwie do pasa. Była taka słodka i urocza. A potem zniknęła. Wiele lat później znowu ją spotkałem. Wtedy cierpiała przez tego imbecyla Hansa. Teraz znowu cierpi. I to wszystko przez niego!
-Jack? -Ząbek położyła mi rękę na ramieniu -Jak się czujesz?
-A jak mogę się czuć? -zapytałem już bez złości, jedynie zmęczony -Kocham ją, a ona mnie nawet nie pamięta.
-Przypomnę jej. -oświadczyła Zębuszka -Przecież mam jej zęby. Przypomnę jej dzieciństwo, a to zwykle powoduje powrót wspomnień.
Byłem jej wdzięczny. Wspiera mnie od kiedy tylko pamiętam. Jest dla mnie jak siostra. Poklepała mnie po plecach.
-Choć, czekają na nas. -powiedziała -Zaczynamy naradę.
Rzeczywiście wszyscy już zajęli swoje miejsca. Usiadłem pomiędzy Czkawką a Flynnem. Ten pierwszy wyglądał okropnie. W końcu jemu też zależy na El. Miał rękę w bandażu bo jedna z bestii (niewykluczone, że Elsa) drasnęła go pazurami. Miał taką smutną minę. Merida cały czas go pocieszała. Chyba tak jak ja nie spał całą noc.
-Okay. No to co robimy? -odezwał się rzeczowo Milo.
Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć na to pytanie.
-Może szukajmy likanów, ale lepiej z daleka. -zaproponował Kris.
-To chyba dobry pomysł... -North poczochrał się po głowie -Ale ty i Anna musicie wracać do Arendelle. Tak, tak, wiem, że nie chcecie, ale pomyślcie o waszych poddanych. Jakby nie było to wy teraz sprawujecie władzę. I to tyczy się również ciebie Czkawko.
-Jeśli myślisz, że mnie stąd wygonicie to jesteście w błędzie. -powiedział głosem pełnym smutku i lekko drżącym ze złości -Poza tym moja matka jest na wyspie, zresztą Astrid również.
Nikt nawet nie próbował się z nim kłócić. Narada skończyła się na tym, że Anna i Kristoff wyjadą, a my będziemy głównie z powietrza wypatrywać stada.
~Oczami Elsy~
Nie było źle. W sumie mogłabym się przyzwyczaić do takiego życia. Na zmianę polowałam i biegałam jako likan lub rozpalałam ognisko i zbierałam owoce jako człowiek. Rozkoszowałam się takim życiem. Było mi dobrze bez tych wszystkich mężczyzn i problemów. Niby życie jak bajka, ale... brakowało mi czegoś. Każdej nocy śnił mi się Jack już nie jako koszmar, lecz piękny sen. Zawsze w snach jesteśmy w jakimś magicznym miejscu. Czuję, że powoli się od tego uzależniam, mam na myśli chłopaka. A miałam dać sobie spokój z facetami! Siedziałam na krótkim popasie. Spojrzałam w niebo. Gwiazdy pięknie świeciły. Ale to Księżyc był tu najpiękniejszy. Wisiał między gwiazdami jak król pomiędzy poddanymi albo jak ojciec przy dzieciach. Nigdy nie widziałam czegoś równie majestatycznego jak On. Przypominał mi o czymś. Zmarszczyłam brwi próbując się skupić. Zamknęłam oczy. Potem była ciemność.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ocknęłam się jeszcze tej samej nocy. Musiałam zemdleć. Byłam zamroczona. Czułam na ciele światło Księżyca. Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się. Łzy popłynęły mi po twarzy. Pamiętałam. Pamiętałam wszystko od chwili kiedy skończyłam dajmy na to pięć czy sześć lat. Nie wiem jak to się stało, ale pamięć nie miała już przede mną tajemnic. Otarłam łzy i zerwałam się z miejsca. Zebrałam swoje rzeczy i już miałam ruszyć w drogę kiedy otoczyły mnie koszmary. Były wszędzie. Rżały głośno, za głośno. Westchnęłam z rezygnacją i uniosłam ręce chcąc się bronić. Postanowiłam zdać się na wilczy instynkt i zaczęłam powoli i cicho zamrażać trawę. Na moje szczęście konie tego nie zauważyły. Już miały się na mnie rzucić kiedy czyjś rozkaz je powstrzymał. Na moje nieszczęście był to Hans.
-No proszę. -zaczął z triumfem w głosie -Szybko się przemieszczasz.
-Miło mi. -uśmiechnęłam się sarkastycznie -Tęskniłeś?
-Już nie. -odpowiedział mi również z sarkazmem -Mam już dosyć gonienia ciebie. Nie jestem taki miękki jak Mrok. Ja cię nie oszczędzę. Nie tym razem moja miła.
Zatkało mnie. Ale kiedy wyciągnął sztylet odetkało.
-A jak tam ma się twoja córeczka? -zapytałam szybko.
Teraz to jego zamurowało. Zesztywniał i zbladł. Chyba nie wiedział, że ja o tym wiem.
-Skąd ty... -pokręcił szybko głową -Nie zbaczaj z tematu.
-Ja się tylko pytam ja się miewa mała Susa...
-Zamknij się! -wydarł się z taką furią, że koszmary się cofnęły -Nie masz prawa wymawiać tego imienia! To przez ciebie ona jest sierotą! To przez ciebie jej matka się zabiła!
-Nie, to ty ją zostawiłeś. -odpowiedziałam mu spokojniej.
-Dla ciebie! -zrobił się czerwony ze złości -Ale nie martw się, już mi przeszło. -zaśmiał się tak, że dostałam gęsiej skórki -A teraz moje drogie koszmary... zabić ją.
Nie minęła sekunda a piaskowe konie otoczyły mnie. Nie miałam wyjścia. Przymroziłam ich kopyta do ziemi. Zajęłam się tyli latającymi. Strzelałam soplami i grudami lodu. Wkrótce nie miałam wyjścia. Uniosłam ręce i przywołałam wielką burzę śnieżną. Wszędzie były tylko sople i lodowe odłamki. Koszmarów było zbyt wiele...
~Oczami Jacka~
Poczułem chłód. Uderzenie lodowatego wiatru. Pierwsze skojarzenie: Elsa ma kłopoty. Wybiegłem z namiotu budząc Czkawkę i Flynna. Przywołałem wiatr i poleciałem w kierunku tej fali zimna. I nie myliłem się. Zobaczyłem burzę śnieżną i koszmary, całą masę koszmarów. Wleciałem w sam środek śnieżycy. Elsie brakowało już sił. Machnąłem laską jak mieczem i dziesięć koszmarów padło bez życia. Dziewczyna mnie chyba nie zauważyła. Walczyła zawzięcie z setką koszarów. Stanąłem u jej boku, a ona spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Jack? -zapytała, a moje serce eksplodowało z radości.
-Zawsze do usług królowo. -odpowiedziałem z uśmiechem, który z resztą odwzajemniła.
Dalej walczyliśmy z nową energią. Podsyciłem burzę. Wszędzie był tylko lód, śnieg i żwir po koszmarach. Chwilę później było już po wszystkim. Niedobitki koni pouciekały lub się poukrywały. Byłem wykończony. Elsa oddychała ciężko i patrzyła na mnie uśmiechnięta. Potem zachwiała się na nogach i już miała upaść, ale ją złapałem.
-Elsa! Wszystko dobrze? -zapytałem z napięciem gładząc ją po włosach.
-Nawet lepiej. -uśmiechnęła się do mnie słodko tak, że serce mało nie wyskoczyło mi z piersi.
Pomogłem jej wstać. Była taka piękna. Cały czas na mnie patrzyła jakby nie wierzyła, że tu jestem. Ja chyba miałem to samo wypisane na twarzy. Nagle usłyszeliśmy głośny szelest. Ktoś próbował uciec. Elsa zacisnęła pięści i wyrwała mi rękę z uścisku. Cisnęła lodem w tego kogoś. Usłyszałem jęk. Dziewczyna zdecydowanym, lekko chwiejącym się krokiem poszła w tamto miejsce, a ja podążyłem za nią ma się rozumieć. Leżał tam skulony rudowłosy mężczyzna. Był chyba serio przerażony, bo rozglądał się nie wierząc własnym oczom.
-I kto tu kogo pozabijał? -odezwała się a ja dostałem gęsiej skórki. Jej głos aż kipiał wściekłością.
Nachyliłem się nad kobietą i spytałem szeptem:
-Ej, a tak w ogóle to kto to jest?
-Hans. -odpowiedziała spokojnie.
Nagle poczułem taką furię jak jeszcze nigdy. Miałem ochotę zabić tego dupka. Nim się obejrzałem koleś leżał pięć metrów dalej pod drzewem zdezorientowany. Doskoczyłem do niego i złapałem go za gardło.
-Jack! -usłyszałem głos Elsy -Postaw go na ziemię!
Rozejrzałem się wokoło. Wokół nas wirował gęsty śnieg, a trawa i drzewa były pokryte nie szronem lecz grubą warstwą lodu. Moja ukochana stała na skraju wichury i patrzyła na mnie przerażona. To sprawiło, że pomimo złości puściłem bydlaka na ziemię. Kilka sekund później wszystko ucichło. Patrzyłem na moje bose stopy bojąc się spojrzeć blondynce w oczy. Już zawsze będę pamiętał jej strach przede mną. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Spojrzałem w górę i zobaczyłem jej wzrok pełen troski i pocieszenia. Potem spojrzała z pogardą na tego pacana.
-On ma dziecko. -powiedziała cicho, ale pewnie -Nie wybaczyłabym sobie, gdyby stało się sierotą. I tak już nie ma matki. -dodała zgorzkniale.
~Oczami Czkawki~
Po tym jak Jack wybiegł jak oparzony wszyscy byliśmy na nogach.
-Nie mam pojęcia co go ugryzło. -North podrapał się po głowie.
-Trzeba za nim iść. -stwierdziłem -Może to Elsa...
Popatrzyliśmy po sobie. To było bardzo prawdopodobne. Tylko ona tak na niego działała. Na mnie zresztą też. Kilka minut później pędziłem z Meridą na Szczerbatku wypatrując z góry jakiś znaków od Frosta lub czegokolwiek innego.
-Tam! -Merida wskazała na polanę pełną śniegu.
Dałem znać innym. To znaczy pomachałem ręką tak żeby zobaczyli, wiem taki wymyślny sygnał mojego autorstwa. Już mieliśmy nurkować (lecieć w dół) kiedy wybuchnęła kilkusekundowa burza. Smoki uniosły się wyżej, oby jak najdalej od tego. Rozejrzałem się. Rudowłosa siedząca za mną była równie przerażona co ja. Rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy Mikołaja. Polecieliśmy w dół, a w między czasie dołączyli do nas Flynn i Kristoff na Iskrze. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłem był totalny syf na polanie (chyba polanie o.0). Wylądowaliśmy wzbijając masę śniegu do góry. Kiedy już śnieg opadł zobaczyłem Elsę uśmiechającą się do mnie z lekko zdziwionym wyrazem twarzy. Obok stał Jack. Jeszcze tak szczęśliwy nigdy chyba nie był. Nie wytrzymałem i rzuciłem się w ich kierunku. Dziewczyna wyciągnęła do mnie ręce, a ja wpadłem w jej objęcia ze łzami w oczach. Płakałem jak dzieciak, w tej chwili byłem dzieciakiem, który odnalazł zagubioną przyjaciółkę. Ona mnie tylko pogłaskała po głowie i uspokajała. Kiedy się od niej odkleiłem (w końcu), zobaczyłem rozciągniętego na ziemi zdziwionego ciapciaka. Anna mi go opisywała, więc wiedziałem kto to jest. Niewiele myśląc rzuciłem się na niego z pięściami. Elsa mnie przytrzymała i pokiwała przecząco głową. Dopiero teraz zobaczyłem jej twarz. Nic i nikt mnie tak nie przeraził jak to. Dotknąłem jej policzka. Ona jedynie się smutno uśmiechnęła i powiedziała:
-Potem. Teraz trzeba go stąd zabrać. I najlepiej się sami wynośmy z tego lasu. -rozejrzała się po drzewach przenikliwie.
Parę chwil później, pomijając wszystkie "och Elsa!" i "co się stało? jak uciekłaś?" pędziliśmy już do Arendelle razem z tym ciapciakiem przywiązanym do sań Świętego. Jeszcze się tak nigdy nie cieszyłem. W tej chwili czułem, że mam wszystko, Meridę i Elsę przy sobie. Co się jeszcze złego może teraz stać?
-Jack? -zapytała, a moje serce eksplodowało z radości.
-Zawsze do usług królowo. -odpowiedziałem z uśmiechem, który z resztą odwzajemniła.
Dalej walczyliśmy z nową energią. Podsyciłem burzę. Wszędzie był tylko lód, śnieg i żwir po koszmarach. Chwilę później było już po wszystkim. Niedobitki koni pouciekały lub się poukrywały. Byłem wykończony. Elsa oddychała ciężko i patrzyła na mnie uśmiechnięta. Potem zachwiała się na nogach i już miała upaść, ale ją złapałem.
-Elsa! Wszystko dobrze? -zapytałem z napięciem gładząc ją po włosach.
-Nawet lepiej. -uśmiechnęła się do mnie słodko tak, że serce mało nie wyskoczyło mi z piersi.
Pomogłem jej wstać. Była taka piękna. Cały czas na mnie patrzyła jakby nie wierzyła, że tu jestem. Ja chyba miałem to samo wypisane na twarzy. Nagle usłyszeliśmy głośny szelest. Ktoś próbował uciec. Elsa zacisnęła pięści i wyrwała mi rękę z uścisku. Cisnęła lodem w tego kogoś. Usłyszałem jęk. Dziewczyna zdecydowanym, lekko chwiejącym się krokiem poszła w tamto miejsce, a ja podążyłem za nią ma się rozumieć. Leżał tam skulony rudowłosy mężczyzna. Był chyba serio przerażony, bo rozglądał się nie wierząc własnym oczom.
-I kto tu kogo pozabijał? -odezwała się a ja dostałem gęsiej skórki. Jej głos aż kipiał wściekłością.
Nachyliłem się nad kobietą i spytałem szeptem:
-Ej, a tak w ogóle to kto to jest?
-Hans. -odpowiedziała spokojnie.
Nagle poczułem taką furię jak jeszcze nigdy. Miałem ochotę zabić tego dupka. Nim się obejrzałem koleś leżał pięć metrów dalej pod drzewem zdezorientowany. Doskoczyłem do niego i złapałem go za gardło.
-Jack! -usłyszałem głos Elsy -Postaw go na ziemię!
Rozejrzałem się wokoło. Wokół nas wirował gęsty śnieg, a trawa i drzewa były pokryte nie szronem lecz grubą warstwą lodu. Moja ukochana stała na skraju wichury i patrzyła na mnie przerażona. To sprawiło, że pomimo złości puściłem bydlaka na ziemię. Kilka sekund później wszystko ucichło. Patrzyłem na moje bose stopy bojąc się spojrzeć blondynce w oczy. Już zawsze będę pamiętał jej strach przede mną. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Spojrzałem w górę i zobaczyłem jej wzrok pełen troski i pocieszenia. Potem spojrzała z pogardą na tego pacana.
-On ma dziecko. -powiedziała cicho, ale pewnie -Nie wybaczyłabym sobie, gdyby stało się sierotą. I tak już nie ma matki. -dodała zgorzkniale.
~Oczami Czkawki~
Po tym jak Jack wybiegł jak oparzony wszyscy byliśmy na nogach.
-Nie mam pojęcia co go ugryzło. -North podrapał się po głowie.
-Trzeba za nim iść. -stwierdziłem -Może to Elsa...
Popatrzyliśmy po sobie. To było bardzo prawdopodobne. Tylko ona tak na niego działała. Na mnie zresztą też. Kilka minut później pędziłem z Meridą na Szczerbatku wypatrując z góry jakiś znaków od Frosta lub czegokolwiek innego.
-Tam! -Merida wskazała na polanę pełną śniegu.
Dałem znać innym. To znaczy pomachałem ręką tak żeby zobaczyli, wiem taki wymyślny sygnał mojego autorstwa. Już mieliśmy nurkować (lecieć w dół) kiedy wybuchnęła kilkusekundowa burza. Smoki uniosły się wyżej, oby jak najdalej od tego. Rozejrzałem się. Rudowłosa siedząca za mną była równie przerażona co ja. Rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy Mikołaja. Polecieliśmy w dół, a w między czasie dołączyli do nas Flynn i Kristoff na Iskrze. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłem był totalny syf na polanie (chyba polanie o.0). Wylądowaliśmy wzbijając masę śniegu do góry. Kiedy już śnieg opadł zobaczyłem Elsę uśmiechającą się do mnie z lekko zdziwionym wyrazem twarzy. Obok stał Jack. Jeszcze tak szczęśliwy nigdy chyba nie był. Nie wytrzymałem i rzuciłem się w ich kierunku. Dziewczyna wyciągnęła do mnie ręce, a ja wpadłem w jej objęcia ze łzami w oczach. Płakałem jak dzieciak, w tej chwili byłem dzieciakiem, który odnalazł zagubioną przyjaciółkę. Ona mnie tylko pogłaskała po głowie i uspokajała. Kiedy się od niej odkleiłem (w końcu), zobaczyłem rozciągniętego na ziemi zdziwionego ciapciaka. Anna mi go opisywała, więc wiedziałem kto to jest. Niewiele myśląc rzuciłem się na niego z pięściami. Elsa mnie przytrzymała i pokiwała przecząco głową. Dopiero teraz zobaczyłem jej twarz. Nic i nikt mnie tak nie przeraził jak to. Dotknąłem jej policzka. Ona jedynie się smutno uśmiechnęła i powiedziała:
-Potem. Teraz trzeba go stąd zabrać. I najlepiej się sami wynośmy z tego lasu. -rozejrzała się po drzewach przenikliwie.
Parę chwil później, pomijając wszystkie "och Elsa!" i "co się stało? jak uciekłaś?" pędziliśmy już do Arendelle razem z tym ciapciakiem przywiązanym do sań Świętego. Jeszcze się tak nigdy nie cieszyłem. W tej chwili czułem, że mam wszystko, Meridę i Elsę przy sobie. Co się jeszcze złego może teraz stać?
sobota, 15 sierpnia 2015
POST REKLAMOWY!
Witam! Pod tym postem dawajcie linki i opisy waszych blogów, stron na fb i inne tego typu rzeczy.
Ja od siebie daje linka do strony o "Mścicielach" ("Avengers")
Oto on:
Avengers - to co kochamy <-- strona dopiero startuje
Macie jeszcze jakieś pytania, prośby piszcie w komach :)
PS. Czekam na komentarze pod 43 rozdziałem i dodaje następny, już prawie gotowy :D
Ja od siebie daje linka do strony o "Mścicielach" ("Avengers")
Oto on:
Avengers - to co kochamy <-- strona dopiero startuje
Macie jeszcze jakieś pytania, prośby piszcie w komach :)
PS. Czekam na komentarze pod 43 rozdziałem i dodaje następny, już prawie gotowy :D
Miłego dnia!
Terra Tartar Tari Nova
Spojler!!!
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Jack spotka w końcu Hansa!
czwartek, 13 sierpnia 2015
rozdział czterdziesty trzeci: EL MA DOŚĆ FACETÓW
Oto jest! Nie mam pojęcia co tu odprawiłam XD Dobrzu już dobrzu czytajcie nie przeszkadzam już. A! Dacie radę stworzyć hmmm 10 komów?
A i jeszcze jedno...
Kolejna noc. Kolejny sen. Kolejna pobudka z krzykiem. Miałam dość. Wstałam żeby obmyć twarz zimną wodą. Dlaczego w kółko śni mi się to samo? Zawsze jest ciemno i zimno. Czuję to pomimo, że to sen. Ból. Kości na nowo mi się łamią i znowu staję się człowiekiem. Kiedy wszystko ustaje słyszę szelest obok siebie. Podnoszę głowę i wiedzę TEGO chłopaka. Białe włosy, niebieska bluza i długi zakrzywiony kij. Zawsze boso. Zawsze patrzy na mnie i uśmiecha się smutno. I zawsze popełniam ten sam błąd i patrzę mu w oczy. Ukazuje mi się to samo wspomnienie we wspomnieniu. Jesteśmy razem, uśmiechamy się. W pewnym momencie rzucamy się śnieżkami. Po czym padamy zmęczeni na śnieg i leżymy blisko siebie. Czuję się szczęśliwa. Wtem niebo staje się czarne, a z ziemi wyrastają czarne jak noc korzenie. Chwytają chłopaka za nogi i ciągną w dal tak szybko, że nie nigdy nie daję rady go złapać. Krzyczy moje imię. Słyszę śmiech Mroka. I w tym momencie się budzę cała zdyszana i spocona. Nie mam bladego pojęcia kim jest chłopak. Pamiętam, że widziałam go wśród druidów, ale...Prawda jest tak, że nic o nim nie wiem. Gdybym tylko cokolwiek pamiętała oprócz tego koszmaru. Moment. Przecież Mrok obiecał mi, że koszmary mnie nie dosięgną! Zdenerwowałam się. Postanowiłam od razu do niego iść. Ubrałam się szybko i wyszłam. Zapukałam pięścią do drzwi jego gabinetu. Otworzył mi lekko zdziwiony.
-Elsa? Dzień dobry. Stało się...
-Tak stało! -przerwałam mu -Koszmary się stały! Mówiłeś, że nie przyjdą do mnie podczas snu! I co?! To trwa już kilka dni!
-Ale to nie ja! -zaczął się bronić jeszcze bardziej zaskoczony i zmieszany -Przysięgam ci, że trzymam wszelkie koszmary z dala od ciebie.
-To mi łaskawie wytłumacz dlaczego w takim razie mi się śnią?! -byłam coraz bardziej na niego zła.
-Naprawdę nie wiem! -był już lekko zdenerwowany -Co ci się śni? Może mogę sprawić, że zniknie.
-Wiesz co? -zapytałam zgryźliwie już naprawdę wściekła -Nie wierzę ci!
Odwróciłam się i poszłam do swojej komnaty tak szybko jak mogłam nie biegnąc. Słyszałam jak za mną woła, ale miałam go gdzieś. Może i coś do niego czułam, ale teraz zdałam sobie sprawę, że to tyran. Drzwi komnaty trzasnęły z hukiem. Padłam na łóżko.
-Elsa! Proszę porozmawiaj ze mną! -zawołał przez drzwi.
-Idź sobie! -odkrzyknęłam.
Ani myślę z nim rozmawiać! Po chwili chyba sobie dał ze mną spokój i poszedł. Westchnęłam. Zastanowiłam się co ja tu właściwie robię. To co odkryłam sprawiło, że usiadłam sztywno na łóżku z dreszczem przerażenia na plecach. Przecież to Mrok mnie tu porwał! Wyrwał mnie siłą z domu, odebrał mi szczęście i wolność. A ja się kiedyś zastanawiałam jak mi tu dobrze! Oddychałam ciężko. Może jednak nie jest tu tak jak to sobie wyobrażałam, a raczej starałam się sobie wmówić. Trzeba coś wymyślić. Ucieczka ostatnim razem nie poskutkowała. Zgubiłam się głodna i zmarznięta, a do tego stałam się likanem. No właśnie! Jestem likanem czy nie. Ściągnęłam buty i stanęłam na podłodze. Albo się uda albo nie. Zamknęłam oczy i starałam się wyobrazić sobie siebie jako wilka. Przypomniałam sobie moją sierść koloru kory sosny. Wyobraziłam obie czarne pazury przytwierdzone do mocnych i silnych łap. W pewnym momencie poczułam ssanie w żołądku. Ręce mi się powykręcały, kości zmieniły swój kształt prawie bezboleśnie. Nim się obejrzałam stałam w strzępach ubrania nie jako człowiek lecz prawdziwy likan z krwi i kości. Teraz się zaczną schody. Nie było tak źle, bo po paru minutach leżałam ciężko dysząc na ziemi. Odkryłam, że im więcej razy się zmieniam tym ból łamanych kończyn i ich szybkie zrastanie jest mniej bolesne. Kosztuje mnie to tylko sporo energii. Po kilku przemianach wykąpałam się. Udałam się też do kuchni i zwinęłam kanapkę. Oczywiście pilnowałam, żeby Mrok trzymał się z dala ode mnie. Posprzątałam strzępy ubrania. Czytaj: wrzuciłam wszystko pod łóżko.Wyszłam na balkon i usiadłam na fotelu, który sobie tam kiedyś przyciągnęłam. Rozmyślałam nad tym ile jeszcze skrywa moja pamięć. Ni z tego ni z owego dotknęłam blizn na twarzy. Były to trzy podłużne szerokie na dwa centymetry szramy na prawym policzku. Wspomnienie pierwszego spotkania z likanami kiedy to zabiłam całe stado i uratowałam Mrokowi życie. Ciekawe czy on też ma blizny... A niech ma ich jak najwięcej! Muszę się stąd wyrwać! Nie wytrzymam tu z tym palantem. Za każdym razem kiedy wyobrażę sobie jego twarz czuję obrzydzenie. Powiedzenie, że od miłości do nienawiści tylko mały krok jest aż nazbyt prawdziwe. Nienawidzę go! Westchnęłam. Kurczę! Muszę w końcu ustalić co czuję. I w tym momencie zastosowałam swoją ulubioną metodę-na wykres. Pokazuję i objaśniam*. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać imiona. Wyszło mi coś takiego.
No, czyli nie mam pojęcia co dalej zrobić. Za dużo facetów. Przeszło mi przez myśl żeby tymczasowo dać sobie spokój ze wszystkimi mężczyznami. Z wyjątkiem Jacka, bo muszę się dowiedzieć kto to jest. No i jeszcze Mrok. Od niego to ja się muszę uwolnić. Nie wiem co z Hansem, mogłabym zrobić na złość Mrocznemu Panu. Pokręciłam głową. Nie wytrzymałabym psychicznie z tymi durniami. Coś się wymyśli. Potem. Teraz trzeba wymyślić co zrobić i jak się wydostać. Pamiętam, że zanim stałam się likanem miałam dokądś iść, ale dokąd? Tym razem trzeba to lepiej obmyślić. Jedzenia brać nie muszę, mogę polować. Olśniło mnie. Po prostu wstałam, ubrałam się w zwykłe jeansy i ciepłą bluzę z kapturem. Wzięłam plecak i wrzuciłam tak kilka drobiazgów i ciuchy na zmianę. Zarzuciłam torbę na ramiona i wyszłam pewnym krokiem z pokoju. Zeszłam po schodach spokojnie. Spotkałam Mroka wchodzącego właśnie do rezydencji. Podniosłam głowę do góry wychylając pierś. Ukłoniłam mu się głeboko. Patrzył na mnie zaskoczony. Jego mina mówiła: yyyyyyyyy co ona odprawia??? Rzuciłam krótkie "żegnam mój panie" i wyszłam. Podtrzymał mi nawet drzwi. Byłam już za pierwszymi drzewami i nadal nie doczekałam się żadnej reakcji. Uszłam milę spacerkiem. Odwróciłam się i wytężyłam mój wilczy wzrok. On tak dalej stał i patrzył jak debil za mną! Wybuchnęłam śmiechem. Po chwili uspokoiłam się i ruszyłam truchtem nadal w dobrym humorze. Nowy cel: znaleźć druidów.
*za dużo Cejrowskiego XDDD
A i jeszcze jedno...
DEDYK DLA WSZYSTKICH HEJTERÓW MROKA!!
Terra Tartar Tari Nova
Kolejna noc. Kolejny sen. Kolejna pobudka z krzykiem. Miałam dość. Wstałam żeby obmyć twarz zimną wodą. Dlaczego w kółko śni mi się to samo? Zawsze jest ciemno i zimno. Czuję to pomimo, że to sen. Ból. Kości na nowo mi się łamią i znowu staję się człowiekiem. Kiedy wszystko ustaje słyszę szelest obok siebie. Podnoszę głowę i wiedzę TEGO chłopaka. Białe włosy, niebieska bluza i długi zakrzywiony kij. Zawsze boso. Zawsze patrzy na mnie i uśmiecha się smutno. I zawsze popełniam ten sam błąd i patrzę mu w oczy. Ukazuje mi się to samo wspomnienie we wspomnieniu. Jesteśmy razem, uśmiechamy się. W pewnym momencie rzucamy się śnieżkami. Po czym padamy zmęczeni na śnieg i leżymy blisko siebie. Czuję się szczęśliwa. Wtem niebo staje się czarne, a z ziemi wyrastają czarne jak noc korzenie. Chwytają chłopaka za nogi i ciągną w dal tak szybko, że nie nigdy nie daję rady go złapać. Krzyczy moje imię. Słyszę śmiech Mroka. I w tym momencie się budzę cała zdyszana i spocona. Nie mam bladego pojęcia kim jest chłopak. Pamiętam, że widziałam go wśród druidów, ale...Prawda jest tak, że nic o nim nie wiem. Gdybym tylko cokolwiek pamiętała oprócz tego koszmaru. Moment. Przecież Mrok obiecał mi, że koszmary mnie nie dosięgną! Zdenerwowałam się. Postanowiłam od razu do niego iść. Ubrałam się szybko i wyszłam. Zapukałam pięścią do drzwi jego gabinetu. Otworzył mi lekko zdziwiony.
-Elsa? Dzień dobry. Stało się...
-Tak stało! -przerwałam mu -Koszmary się stały! Mówiłeś, że nie przyjdą do mnie podczas snu! I co?! To trwa już kilka dni!
-Ale to nie ja! -zaczął się bronić jeszcze bardziej zaskoczony i zmieszany -Przysięgam ci, że trzymam wszelkie koszmary z dala od ciebie.
-To mi łaskawie wytłumacz dlaczego w takim razie mi się śnią?! -byłam coraz bardziej na niego zła.
-Naprawdę nie wiem! -był już lekko zdenerwowany -Co ci się śni? Może mogę sprawić, że zniknie.
-Wiesz co? -zapytałam zgryźliwie już naprawdę wściekła -Nie wierzę ci!
Odwróciłam się i poszłam do swojej komnaty tak szybko jak mogłam nie biegnąc. Słyszałam jak za mną woła, ale miałam go gdzieś. Może i coś do niego czułam, ale teraz zdałam sobie sprawę, że to tyran. Drzwi komnaty trzasnęły z hukiem. Padłam na łóżko.
-Elsa! Proszę porozmawiaj ze mną! -zawołał przez drzwi.
-Idź sobie! -odkrzyknęłam.
Ani myślę z nim rozmawiać! Po chwili chyba sobie dał ze mną spokój i poszedł. Westchnęłam. Zastanowiłam się co ja tu właściwie robię. To co odkryłam sprawiło, że usiadłam sztywno na łóżku z dreszczem przerażenia na plecach. Przecież to Mrok mnie tu porwał! Wyrwał mnie siłą z domu, odebrał mi szczęście i wolność. A ja się kiedyś zastanawiałam jak mi tu dobrze! Oddychałam ciężko. Może jednak nie jest tu tak jak to sobie wyobrażałam, a raczej starałam się sobie wmówić. Trzeba coś wymyślić. Ucieczka ostatnim razem nie poskutkowała. Zgubiłam się głodna i zmarznięta, a do tego stałam się likanem. No właśnie! Jestem likanem czy nie. Ściągnęłam buty i stanęłam na podłodze. Albo się uda albo nie. Zamknęłam oczy i starałam się wyobrazić sobie siebie jako wilka. Przypomniałam sobie moją sierść koloru kory sosny. Wyobraziłam obie czarne pazury przytwierdzone do mocnych i silnych łap. W pewnym momencie poczułam ssanie w żołądku. Ręce mi się powykręcały, kości zmieniły swój kształt prawie bezboleśnie. Nim się obejrzałam stałam w strzępach ubrania nie jako człowiek lecz prawdziwy likan z krwi i kości. Teraz się zaczną schody. Nie było tak źle, bo po paru minutach leżałam ciężko dysząc na ziemi. Odkryłam, że im więcej razy się zmieniam tym ból łamanych kończyn i ich szybkie zrastanie jest mniej bolesne. Kosztuje mnie to tylko sporo energii. Po kilku przemianach wykąpałam się. Udałam się też do kuchni i zwinęłam kanapkę. Oczywiście pilnowałam, żeby Mrok trzymał się z dala ode mnie. Posprzątałam strzępy ubrania. Czytaj: wrzuciłam wszystko pod łóżko.Wyszłam na balkon i usiadłam na fotelu, który sobie tam kiedyś przyciągnęłam. Rozmyślałam nad tym ile jeszcze skrywa moja pamięć. Ni z tego ni z owego dotknęłam blizn na twarzy. Były to trzy podłużne szerokie na dwa centymetry szramy na prawym policzku. Wspomnienie pierwszego spotkania z likanami kiedy to zabiłam całe stado i uratowałam Mrokowi życie. Ciekawe czy on też ma blizny... A niech ma ich jak najwięcej! Muszę się stąd wyrwać! Nie wytrzymam tu z tym palantem. Za każdym razem kiedy wyobrażę sobie jego twarz czuję obrzydzenie. Powiedzenie, że od miłości do nienawiści tylko mały krok jest aż nazbyt prawdziwe. Nienawidzę go! Westchnęłam. Kurczę! Muszę w końcu ustalić co czuję. I w tym momencie zastosowałam swoją ulubioną metodę-na wykres. Pokazuję i objaśniam*. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać imiona. Wyszło mi coś takiego.
Mrok - bez komentarza
Hans - (wulgarny rysunek)
Mars - hahahaha chyba nie
Jack - kto to jest???? (nie jest zły)
Czkawka - nie, raczej nie
*za dużo Cejrowskiego XDDD
piątek, 7 sierpnia 2015
rozdział czterdziesty drugi: ZMIANY
Kolejny rozdział! Troszkę mi się akcja poplątała... Nie bijcie! Postaram się wprowadzić Jelsę jak najszybciej. Obiecuję na rzekę Styks! Następny rozdział dodam jak będzie hmmm min. 8 komów :) Macie jakieś propozycje dotyczące akcji? Może nowy bohater? Dobra nie przedłużam. (Nie zabijajcie mnie!) Słyszałam, że ktoś tu nie lubi Marsa, więc...
Dedykacja dla wszystkich hejterów Marsa XDD
Terra Tartar Tari Nova
Minęło kilka godzin. Biegłam. Biegłam już kilka godzin. Alfa wyprowadził mnie z równowagi. Powiedział mi, że byłam kiedyś człowiekiem takim jak ten blondyn. Człowiekiem! Byłam piękna. Ponoć byłam piękna. Miałam jakieś dziwne moce jak jakaś czarodziejka. Miałam już dość. Dość siebie, dość kawanan, dość druidów, dość kłamstw, dość... I w tym momencie wpadłam na Marsa. Przeleciałam nad nim i zaszorowałam lewym bokiem w ściółkę. Normalnie byśmy się zaśmiewali do łez, lecz teraz nie miałam na to siły. Marsowi też nie było zbytnio wesoło. Podszedł tylko do mnie kiedy się nie podnosiłam i położył mi swój łeb na szyi. Łzy poleciały mi po włochatym pysku. W tym momencie przed samobójstwem powstrzymywał mnie Mars i moja ciekawość. Byłam cholernie ciekawa kim byłam i kim dla mnie był ten blondyn z magicznym kijem. Jack Mróz. Kto to? A ten Wiking? Czemu kiedy machał mi przed oczami jakimś kocykiem urywki wspomnień do mnie wróciły? Kim byłam? I ważniejsze kim jestem? Zaczęłam się trząść. Mars musiał wyczuć, że jest coś za mną nie tak, bo zaczął się do mnie łasić, jak to my likany mamy w zwyczaju. Poczułam się o wiele lepiej. Nadal bolało mnie serce od kłamstw i tęsknoty za utraconym życiem. Jedynym pozytywem teraz był mój towarzysz. Miałam wrażenie, że to moja bratnia dusza. Zawsze wiedział kiedy go potrzebuje albo kiedy dzieje mi się coś złego. I jak nikt potrafi wyczuć mój nastrój. I odwrotnie. Może to dziwne, ale... skoro jestem, byłam, człowiekiem... to może... może jestem zdolna pokochać wilkołaka. Zresztą teraz sama jestem bestią, więc jakby nie patrzeć to właśnie z nim powinnam być a nie z jakimś... *prychnięcie* człowiekiem-magiem albo człowiekiem-wikingiem. Zacisnęłam gwałtownie powieki. Czemu do jasnej penyakit w ogóle pomyślałam, że mogłabym być z humanoidem? Z Marsem mi dobrze. Może... może powinnam spróbować stworzyć coś z nim. No nie wiem... stały związek albo partnerstwo? Na małe wilczki chyba nie byłabym gotowa, chociaż jakby nie było... Czekaj. Co ja pieprze?! Małe wilczki? Gdybym nadal miała przeciwstawne kciuki zrobiłabym klasycznego facepalma. Ałć! Chyba jednak zrobiłam wilczego facepalma. Poczułam na sobie pytające spojrzenie Marsa, ale ten się jednak nie odezwał i chwała mu za to. Zrobiło mi się głupio. Myśleć tak o przyjacielu... Ech... Chyba rzeczywiście zaczyna się coś ze mną dziać. Chciałabym pamiętać moją przeszłość. Mam wrażenie, że już naszły mnie kiedyś myśli o macierzyństwie, ale nie wiem... Sytuacja zaczyna mnie przerastać. Nagle przez myśl przeszły mi czarne konie. Jakieś dziwne, jakby z... piasku. W jednej sekundzie zerwałam się na równe nogi. Biegłam przed siebie słysząc jedynie zdziwiony okrzyk Marsa gnającego za mną. Zaczęłam kluczyć po lesie próbując go zgubić. Czułam, czułam, że on nie może się dowiedzieć dokąd idę. Nogi same mnie niosły. Po pół godzinie udało mi się zgubić towarzysza. Kilka mil dalej zamajaczył mi mój cel. Było to stare wyludnione wieki temu zamczysko. Siedziba kogoś kogo znam, a przynajmniej znałam. Wiedziałam też, raczej miałam przeczucie, że nie lubię tego kogoś. Zatrzymałam się gwałtownie słysząc czyjś szloch. Nasłuchiwałam. Dźwięk nadchodził z mojej lewej. Zakradłam się tam najciszej jak umiałam. Zobaczyłam mężczyznę ubranego na czarno o chorobliwie bladej cerze i czarnymi włosami. Wyglądał znajomo. Ukryłam się i obserwowałam. Nagle podszedł jakiś inny mężczyzna. Wyglądał inaczej. Był kosztownie ubranym raczej wyniosłym człowiekiem. Miał brązowe włosy i chytre spojrzenie zwiastujące problemy. "Hans." Pomyślałam z niesmakiem. Sekundę później uświadomiłam sobie gdzie jestem i kim są ci dwaj. "Mrok i Hans." Pomyślałam z lekkim przestrachem. Spojrzałam na zamek i wszystkie wspomnienia dotyczące tego miejsca i stojących przede mną ludzi wróciły. Poczułam gwałtowny ból głosy i z trudem powstrzymałam się przed głośnym jękiem. Mrok zerwał się na równe nogi ocierając oczy kiedy zauważył Hansa. Ten drugi wyglądał na lekko mówiąc zmęczonego.
-Nadal nic. -westchnął Hans -Ani śladu. Elsa zapadła się pod ziemię.
-Szukajcie dalej. -zarządził Mrok zwieszając smętnie głowę -Muszę ją sprowadzić z powrotem.
-To sam jej szukaj! -wybuchnął rudzielec -Do tej pory to ja tyram, a ty użalasz się nad sobą! Myślisz, że tylko ty ją kochasz?! Też chcę żeby wróciła!
Powietrze wokół mężczyzny zadrgało. Setki koszmarnych koni wyszło z pod ziemi i zaczęło krążyć po całej polanie. Hans cofnął się w przestrachu. Natomiast Czarny Pan zacisnął pięści i podniósł głowę do góry i spojrzał na towarzysza z wyższością.
-Za kogo ty się masz? -zapytał spokojnie Mrok -Mógłbym cię zabić w każdej sekundzie. Radzę ci uważać na słowa. A teraz wynoś się, bo nie ręczę za siebie. -machnął lekceważąco ręką na mężczyznę, a ten został powalony przez koszmary.
Hans szybko się podniósł i otrzepał spodnie po czy udał się pośpiesznym krokiem do pałacu. Mrok patrzył za oddalającym się człowiekiem. Westchnął, a koszmary zaczęły znikać w drzewach, pod ziemię. Kiedy zrobiło się już cicho i spokojnie szatyn usiadł na kamieniu i podparł rękami brodę. Zrobiło mi się smutno. Wyglądał tak żałośnie. Jakby się nad tym zastanowić to można wywnioskować, że to z mojego powodu. Pokręciłam łbem. "Co ja wyprawiam? Czemu mu współczuję? Przecież chciał mi zrobić krzywdę! A może nie?... Był temu przeciwny. Chciał dla mnie jak najlepiej. Byłam Elsą, ale jestem teraz także Luką. Chrzanić Marsa i tych druidów! Chrzanić ich wszystkich!" I w tym momencie było mi już wszystko jedno. Jeszcze nie czułam w sobie takiej siły. Ruszyłam na polanę pewnym krokiem. Mrok mnie nie słyszał. Podeszłam do niego od tyłu. Podniósł na mnie zdziwiony wzrok. Mrugnęłam do niego i usiadłam przed nim. Jego mina była bezcenna. Jego oczy mówiły: wtf co się tu odprawia? Patrzyłam na niego dłuższą chwilę po czym westchnęłam. Wstałam i zaczęłam łapą pisać, a przynajmniej próbowałam. Chciałam napisać moje imię, ale coś mi chyba nie wyszło. Spojrzałam na Mroka. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem wymieszanym z nadzieją i ulgą. Przełknął głośno ślinę. Jego serce biło jak oszalałe, tak głośno, że już stąd było je słychać.
-Elsa? -zapytał drżącym głosem, tak delikatnie i słodko jak jeszcze nigdy.
Pokiwałam twierdząco łbem wywracając jednocześnie oczami. Mężczyzna padł przede mną na kolana i wyciągnął rękę. Zrobiłam krok do przodu i pozwoliłam mu się dotknąć. Przeciągnął ręką po moim policzku, a potem bez żadnego ostrzeżenia przytulił się po mnie i zaczął płakać. W pierwszej chwili mnie zamurowało, ale potem przysunęłam się bliżej. Chwilę później oboje płakaliśmy. Po paru minutach odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Teraz dobiło mnie to ile straciłam i zaczęłam żałować, że w ogóle stąd odeszłam.
-Elsa. -pogłaskał mnie po szyi -Jak to się stało? Kto ci to zrobił?
Potrząsnęłam łbem. Nie miałam jak mu o tym opowiedzieć. Tak bardzo chciałam w tej chwili stać się na powrót człowiekiem. Byłam gotowa oddać wszystko. Wszelkie wspomnienia, nowe życie, kawanan, wszystko. Świadomość, że to niemożliwe bolała, to tak bardzo bolało. Zaczęłam znowu płakać. Opuściłam łeb. Mrok cały czas powtarzał, że znajdzie sposób, że będzie dobrze, żebym już nie płakała. Nagle poczułam silny ból w klatce piersiowej. Zawyłam cicho. Potem zapiekły mnie łapy i ogon. Odskoczyłam od mężczyzny. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Potem coś trzasło. Upadłam kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że to były moje kości. Dalej był tylko ból. Po chwili wszystko ustało. Oddychałam ciężko leżąc na prawym boku.
-Elsa! -Mrok podbiegł do mnie -Najmilsza... -westchnął drżącym głosem.
Spróbowałam się podnieść, więc podparłam się rękami i mechanicznie spojrzałam w dół. Zabrakło mi tchu. Miałam LUDZKIE ręce! Spojrzałam na Mroka. Po policzkach pociekły mi łzy. Mężczyzna wyciągnął dłoń i otarł moją twarz. Rzuciłam się mu na szyję. Zaczęłam się śmiać. Po prostu się śmiałam jak jeszcze nigdy. Odsunęłam się od niego i dotknęłam jego twarzy. Miałam ręce! Przytrzymał moją dłoń przy twarzy.
-Elsa. -zamknął oczy -Tak bardzo mi cię brakowało. -uchylił powieki -Jak to zrobiłaś?
-Nie wiem. -odpowiedziałam zachrypłym głosem, moim głosem -Nieważne.
-Choć zabiorę cię do środka. -podniósł się -Oł. -odwrócił wzrok speszony, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że jestem goła.
Mrok szybko ściągnął z siebie płaszcz i mnie nim okrył. Poczułam, że się rumienię. Pomógł mi wstać i zabrał mnie do środka. Nic nie mówiliśmy, tylko na siebie patrzeliśmy. Chyba nadal w to nie wierzyłam. Nagle stanęliśmy przed drzwiami do mojej dawnej sypialni.
-Zaczekam na ciebie. -uśmiechnął się ciepło.
Pokiwałam głową i weszłam do środka. Widać było, że ktoś tu posprzątał i wyremontował pokój po demolce jaką zrobiłam. Zaśmiałam się cicho i poszłam do szafy. Chciałam jak najszybciej mieć na sobie ludzkie ubranie i znowu zobaczyć Mroka. Wybrałam pierwszą lepszą sukienkę. Z przodu była krótsza niż z tyłu i oczywiście musiała być niebieska. Ubrałam do tego czarne baletki. Spojrzałam w lustro. Na głowie miałam blond huragan. Przeczesałam szybko włosy. Wyszłam pospiesznie z pokoju. Mężczyzna jak obiecał tak czekał pod drzwiami. Kiedy mnie zobaczył rozdziawił lekko usta, ale szybko się opanował. Wyciągnął do mnie ramię zapraszając na spacer. Ujęłam jego rękę i ruszyliśmy na spacer po zamczysku. Opowiadałam mu co mi się przytrafiło. O tym jak zabiłam Alfę, jak stałam się częścią kawanan, potem o ataku na obóz druidów. Słuchał w ciszy. Na koniec przyznałam, że nie pamiętam nic oprócz niego i tego miejsca. Nie wspominałam o Hansie. Czułam, że lepiej o nim nie mówić. Był chyba zadowolony z faktu bycia pamiętanym. Potem role się odwróciły. Mówił mi o tym jak mnie szukał. Przez cały czas głos mu lekko drżał. Widać było, że ciężko to wszystko przeżył.
-Nie mogłem spać. -przyznał -Koszmary latały w tę i z powrotem. Wszyscy moi ludzie cię szukali. Rozszerzyłem poszukiwania poza las. Twierdzili, że to niemożliwe żebyś się wydostała z puszczy. No i muszę przyznać, że mieli rację. -zaśmiał się po czym westchnął -Dobrze, że już jesteś.
Uśmiechnęłam się. Też się cieszyłam. Mój koszmar się skończył.
-Mogę zapytać dlaczego? -zapytał wyrywając mnie z zamyślenia -Mam na myśli czemu uciekłaś?
-Ja... -westchnęłam ciężko -Bałam się. Wiem, nie powinnam w ogóle tam być, ale kiedy usłyszałam czego oni chcą... Sama nie wiem. Byłam przerażona, a potem wszystko działo się tak szybko...
-Elsa... -ścisnął mi ramię -Przecież nigdy nie pozwoliłbym cię skrzywdzić.
Spojrzałam na niego. Miał tak pewną siebie i dodającą otuchy minę, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Nagle poczułam się głupio. Gdybym poczekała, gdybym mu zaufała nic by się nie zdarzyło. Westchnęłam. Zabolało mnie coś w środku. Miałam wrażenie, że jednak czegoś mi brakuje. Wiedziałam, że mogę być tutaj szczęśliwa, ale... głęboko w sercu czułam, że powinnam być gdzie indziej i z kimś innym. Pokręciłam głową i odegnałam teraz te myśli. Ostatnio zrobiłam się strasznie rozchwiana emocjonalnie i byłam okropnie niezdecydowana w temacie tego czego tak naprawdę chcę. Jeszcze zdążę nad tym pomyśleć. Teraz liczyło się to, że jestem tu z Mrokiem znowu jako człowiek.
Dedykacja dla wszystkich hejterów Marsa XDD
A tak w ogóle to dzięki za ponad 20.000 wyświetleń!!!! Kocham Was!!!
"Życie jest małą ściemniarą,
wróblicą, wygą, cwaniarą.
Plącze nam nogi i mówi idź!
Nie wierz, nie ufaj mi!
Życie jest małą ściemniarą,
francą, wróblicą, cwaniarą.
Plącze nam nogi i mówi idź!
Wkręceni w zgubną nić!"
Minęło kilka godzin. Biegłam. Biegłam już kilka godzin. Alfa wyprowadził mnie z równowagi. Powiedział mi, że byłam kiedyś człowiekiem takim jak ten blondyn. Człowiekiem! Byłam piękna. Ponoć byłam piękna. Miałam jakieś dziwne moce jak jakaś czarodziejka. Miałam już dość. Dość siebie, dość kawanan, dość druidów, dość kłamstw, dość... I w tym momencie wpadłam na Marsa. Przeleciałam nad nim i zaszorowałam lewym bokiem w ściółkę. Normalnie byśmy się zaśmiewali do łez, lecz teraz nie miałam na to siły. Marsowi też nie było zbytnio wesoło. Podszedł tylko do mnie kiedy się nie podnosiłam i położył mi swój łeb na szyi. Łzy poleciały mi po włochatym pysku. W tym momencie przed samobójstwem powstrzymywał mnie Mars i moja ciekawość. Byłam cholernie ciekawa kim byłam i kim dla mnie był ten blondyn z magicznym kijem. Jack Mróz. Kto to? A ten Wiking? Czemu kiedy machał mi przed oczami jakimś kocykiem urywki wspomnień do mnie wróciły? Kim byłam? I ważniejsze kim jestem? Zaczęłam się trząść. Mars musiał wyczuć, że jest coś za mną nie tak, bo zaczął się do mnie łasić, jak to my likany mamy w zwyczaju. Poczułam się o wiele lepiej. Nadal bolało mnie serce od kłamstw i tęsknoty za utraconym życiem. Jedynym pozytywem teraz był mój towarzysz. Miałam wrażenie, że to moja bratnia dusza. Zawsze wiedział kiedy go potrzebuje albo kiedy dzieje mi się coś złego. I jak nikt potrafi wyczuć mój nastrój. I odwrotnie. Może to dziwne, ale... skoro jestem, byłam, człowiekiem... to może... może jestem zdolna pokochać wilkołaka. Zresztą teraz sama jestem bestią, więc jakby nie patrzeć to właśnie z nim powinnam być a nie z jakimś... *prychnięcie* człowiekiem-magiem albo człowiekiem-wikingiem. Zacisnęłam gwałtownie powieki. Czemu do jasnej penyakit w ogóle pomyślałam, że mogłabym być z humanoidem? Z Marsem mi dobrze. Może... może powinnam spróbować stworzyć coś z nim. No nie wiem... stały związek albo partnerstwo? Na małe wilczki chyba nie byłabym gotowa, chociaż jakby nie było... Czekaj. Co ja pieprze?! Małe wilczki? Gdybym nadal miała przeciwstawne kciuki zrobiłabym klasycznego facepalma. Ałć! Chyba jednak zrobiłam wilczego facepalma. Poczułam na sobie pytające spojrzenie Marsa, ale ten się jednak nie odezwał i chwała mu za to. Zrobiło mi się głupio. Myśleć tak o przyjacielu... Ech... Chyba rzeczywiście zaczyna się coś ze mną dziać. Chciałabym pamiętać moją przeszłość. Mam wrażenie, że już naszły mnie kiedyś myśli o macierzyństwie, ale nie wiem... Sytuacja zaczyna mnie przerastać. Nagle przez myśl przeszły mi czarne konie. Jakieś dziwne, jakby z... piasku. W jednej sekundzie zerwałam się na równe nogi. Biegłam przed siebie słysząc jedynie zdziwiony okrzyk Marsa gnającego za mną. Zaczęłam kluczyć po lesie próbując go zgubić. Czułam, czułam, że on nie może się dowiedzieć dokąd idę. Nogi same mnie niosły. Po pół godzinie udało mi się zgubić towarzysza. Kilka mil dalej zamajaczył mi mój cel. Było to stare wyludnione wieki temu zamczysko. Siedziba kogoś kogo znam, a przynajmniej znałam. Wiedziałam też, raczej miałam przeczucie, że nie lubię tego kogoś. Zatrzymałam się gwałtownie słysząc czyjś szloch. Nasłuchiwałam. Dźwięk nadchodził z mojej lewej. Zakradłam się tam najciszej jak umiałam. Zobaczyłam mężczyznę ubranego na czarno o chorobliwie bladej cerze i czarnymi włosami. Wyglądał znajomo. Ukryłam się i obserwowałam. Nagle podszedł jakiś inny mężczyzna. Wyglądał inaczej. Był kosztownie ubranym raczej wyniosłym człowiekiem. Miał brązowe włosy i chytre spojrzenie zwiastujące problemy. "Hans." Pomyślałam z niesmakiem. Sekundę później uświadomiłam sobie gdzie jestem i kim są ci dwaj. "Mrok i Hans." Pomyślałam z lekkim przestrachem. Spojrzałam na zamek i wszystkie wspomnienia dotyczące tego miejsca i stojących przede mną ludzi wróciły. Poczułam gwałtowny ból głosy i z trudem powstrzymałam się przed głośnym jękiem. Mrok zerwał się na równe nogi ocierając oczy kiedy zauważył Hansa. Ten drugi wyglądał na lekko mówiąc zmęczonego.
-Nadal nic. -westchnął Hans -Ani śladu. Elsa zapadła się pod ziemię.
-Szukajcie dalej. -zarządził Mrok zwieszając smętnie głowę -Muszę ją sprowadzić z powrotem.
-To sam jej szukaj! -wybuchnął rudzielec -Do tej pory to ja tyram, a ty użalasz się nad sobą! Myślisz, że tylko ty ją kochasz?! Też chcę żeby wróciła!
Powietrze wokół mężczyzny zadrgało. Setki koszmarnych koni wyszło z pod ziemi i zaczęło krążyć po całej polanie. Hans cofnął się w przestrachu. Natomiast Czarny Pan zacisnął pięści i podniósł głowę do góry i spojrzał na towarzysza z wyższością.
-Za kogo ty się masz? -zapytał spokojnie Mrok -Mógłbym cię zabić w każdej sekundzie. Radzę ci uważać na słowa. A teraz wynoś się, bo nie ręczę za siebie. -machnął lekceważąco ręką na mężczyznę, a ten został powalony przez koszmary.
Hans szybko się podniósł i otrzepał spodnie po czy udał się pośpiesznym krokiem do pałacu. Mrok patrzył za oddalającym się człowiekiem. Westchnął, a koszmary zaczęły znikać w drzewach, pod ziemię. Kiedy zrobiło się już cicho i spokojnie szatyn usiadł na kamieniu i podparł rękami brodę. Zrobiło mi się smutno. Wyglądał tak żałośnie. Jakby się nad tym zastanowić to można wywnioskować, że to z mojego powodu. Pokręciłam łbem. "Co ja wyprawiam? Czemu mu współczuję? Przecież chciał mi zrobić krzywdę! A może nie?... Był temu przeciwny. Chciał dla mnie jak najlepiej. Byłam Elsą, ale jestem teraz także Luką. Chrzanić Marsa i tych druidów! Chrzanić ich wszystkich!" I w tym momencie było mi już wszystko jedno. Jeszcze nie czułam w sobie takiej siły. Ruszyłam na polanę pewnym krokiem. Mrok mnie nie słyszał. Podeszłam do niego od tyłu. Podniósł na mnie zdziwiony wzrok. Mrugnęłam do niego i usiadłam przed nim. Jego mina była bezcenna. Jego oczy mówiły: wtf co się tu odprawia? Patrzyłam na niego dłuższą chwilę po czym westchnęłam. Wstałam i zaczęłam łapą pisać, a przynajmniej próbowałam. Chciałam napisać moje imię, ale coś mi chyba nie wyszło. Spojrzałam na Mroka. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem wymieszanym z nadzieją i ulgą. Przełknął głośno ślinę. Jego serce biło jak oszalałe, tak głośno, że już stąd było je słychać.
-Elsa? -zapytał drżącym głosem, tak delikatnie i słodko jak jeszcze nigdy.
Pokiwałam twierdząco łbem wywracając jednocześnie oczami. Mężczyzna padł przede mną na kolana i wyciągnął rękę. Zrobiłam krok do przodu i pozwoliłam mu się dotknąć. Przeciągnął ręką po moim policzku, a potem bez żadnego ostrzeżenia przytulił się po mnie i zaczął płakać. W pierwszej chwili mnie zamurowało, ale potem przysunęłam się bliżej. Chwilę później oboje płakaliśmy. Po paru minutach odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Teraz dobiło mnie to ile straciłam i zaczęłam żałować, że w ogóle stąd odeszłam.
-Elsa. -pogłaskał mnie po szyi -Jak to się stało? Kto ci to zrobił?
Potrząsnęłam łbem. Nie miałam jak mu o tym opowiedzieć. Tak bardzo chciałam w tej chwili stać się na powrót człowiekiem. Byłam gotowa oddać wszystko. Wszelkie wspomnienia, nowe życie, kawanan, wszystko. Świadomość, że to niemożliwe bolała, to tak bardzo bolało. Zaczęłam znowu płakać. Opuściłam łeb. Mrok cały czas powtarzał, że znajdzie sposób, że będzie dobrze, żebym już nie płakała. Nagle poczułam silny ból w klatce piersiowej. Zawyłam cicho. Potem zapiekły mnie łapy i ogon. Odskoczyłam od mężczyzny. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Potem coś trzasło. Upadłam kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że to były moje kości. Dalej był tylko ból. Po chwili wszystko ustało. Oddychałam ciężko leżąc na prawym boku.
-Elsa! -Mrok podbiegł do mnie -Najmilsza... -westchnął drżącym głosem.
Spróbowałam się podnieść, więc podparłam się rękami i mechanicznie spojrzałam w dół. Zabrakło mi tchu. Miałam LUDZKIE ręce! Spojrzałam na Mroka. Po policzkach pociekły mi łzy. Mężczyzna wyciągnął dłoń i otarł moją twarz. Rzuciłam się mu na szyję. Zaczęłam się śmiać. Po prostu się śmiałam jak jeszcze nigdy. Odsunęłam się od niego i dotknęłam jego twarzy. Miałam ręce! Przytrzymał moją dłoń przy twarzy.
-Elsa. -zamknął oczy -Tak bardzo mi cię brakowało. -uchylił powieki -Jak to zrobiłaś?
-Nie wiem. -odpowiedziałam zachrypłym głosem, moim głosem -Nieważne.
-Choć zabiorę cię do środka. -podniósł się -Oł. -odwrócił wzrok speszony, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że jestem goła.
Mrok szybko ściągnął z siebie płaszcz i mnie nim okrył. Poczułam, że się rumienię. Pomógł mi wstać i zabrał mnie do środka. Nic nie mówiliśmy, tylko na siebie patrzeliśmy. Chyba nadal w to nie wierzyłam. Nagle stanęliśmy przed drzwiami do mojej dawnej sypialni.
-Zaczekam na ciebie. -uśmiechnął się ciepło.
Pokiwałam głową i weszłam do środka. Widać było, że ktoś tu posprzątał i wyremontował pokój po demolce jaką zrobiłam. Zaśmiałam się cicho i poszłam do szafy. Chciałam jak najszybciej mieć na sobie ludzkie ubranie i znowu zobaczyć Mroka. Wybrałam pierwszą lepszą sukienkę. Z przodu była krótsza niż z tyłu i oczywiście musiała być niebieska. Ubrałam do tego czarne baletki. Spojrzałam w lustro. Na głowie miałam blond huragan. Przeczesałam szybko włosy. Wyszłam pospiesznie z pokoju. Mężczyzna jak obiecał tak czekał pod drzwiami. Kiedy mnie zobaczył rozdziawił lekko usta, ale szybko się opanował. Wyciągnął do mnie ramię zapraszając na spacer. Ujęłam jego rękę i ruszyliśmy na spacer po zamczysku. Opowiadałam mu co mi się przytrafiło. O tym jak zabiłam Alfę, jak stałam się częścią kawanan, potem o ataku na obóz druidów. Słuchał w ciszy. Na koniec przyznałam, że nie pamiętam nic oprócz niego i tego miejsca. Nie wspominałam o Hansie. Czułam, że lepiej o nim nie mówić. Był chyba zadowolony z faktu bycia pamiętanym. Potem role się odwróciły. Mówił mi o tym jak mnie szukał. Przez cały czas głos mu lekko drżał. Widać było, że ciężko to wszystko przeżył.
-Nie mogłem spać. -przyznał -Koszmary latały w tę i z powrotem. Wszyscy moi ludzie cię szukali. Rozszerzyłem poszukiwania poza las. Twierdzili, że to niemożliwe żebyś się wydostała z puszczy. No i muszę przyznać, że mieli rację. -zaśmiał się po czym westchnął -Dobrze, że już jesteś.
Uśmiechnęłam się. Też się cieszyłam. Mój koszmar się skończył.
-Mogę zapytać dlaczego? -zapytał wyrywając mnie z zamyślenia -Mam na myśli czemu uciekłaś?
-Ja... -westchnęłam ciężko -Bałam się. Wiem, nie powinnam w ogóle tam być, ale kiedy usłyszałam czego oni chcą... Sama nie wiem. Byłam przerażona, a potem wszystko działo się tak szybko...
-Elsa... -ścisnął mi ramię -Przecież nigdy nie pozwoliłbym cię skrzywdzić.
Spojrzałam na niego. Miał tak pewną siebie i dodającą otuchy minę, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Nagle poczułam się głupio. Gdybym poczekała, gdybym mu zaufała nic by się nie zdarzyło. Westchnęłam. Zabolało mnie coś w środku. Miałam wrażenie, że jednak czegoś mi brakuje. Wiedziałam, że mogę być tutaj szczęśliwa, ale... głęboko w sercu czułam, że powinnam być gdzie indziej i z kimś innym. Pokręciłam głową i odegnałam teraz te myśli. Ostatnio zrobiłam się strasznie rozchwiana emocjonalnie i byłam okropnie niezdecydowana w temacie tego czego tak naprawdę chcę. Jeszcze zdążę nad tym pomyśleć. Teraz liczyło się to, że jestem tu z Mrokiem znowu jako człowiek.
poniedziałek, 20 lipca 2015
rozdział czterdziesty pierwszy: WSZYSTKO SIĘ KOMPLIKUJE PRZEZ ZWYKŁY KOCYK
Hej! Powracam z nowym rozdziałem. Szczerze powiedziawszy wyszło mi coś innego niż zamierzałam napisać. Proszę nie bijcie! Postaram się napisać coś do końca tygodnia. Nie zabijecie mnie za ten rozdział?
Stałem jak sparaliżowany. Czy to możliwe? Czy to naprawdę ona? Jeśli tak, to jakim cudem jest... tym czymś? Nie, niemożliwe. Czy ten stwór to moja Elsa?
-Elsa, czy to ty? -spytałem cicho roztrzęsionym od sprzecznych emocji głosem.
Bestia o oczach tak błękitnych i tak mi drogich, że to aż bolało, przekrzywiła łeb i otwarła lekko paszczę. Serce znało już odpowiedź, ale mózg nie wierzył.
-Jack? -North położył mi rękę na ramieniu -To likan a nie Elsa. -powiedział spokojnie -To niemożliwe, aby młoda kobieta stała się wilkiem, więc nie rób sobie...
-Ma jej oczy! -przerwałem mu lekko poddenerwowany, co ja gadam byłem przerażony -Czy to może być przypadek?!
-Tak. -powiedziała cicho Ząbek -Jack, jeśli Elsa tędy przechodziła to albo zdołała uciec i jest tam gdzieś i czeka na pomoc albo... -nie musiała kończyć zdania.
-Chodźmy już. Szkoda czasu. -podtrzymywał North.
Patrzyłem na tego stwora nie mogąc uwierzyć. Może mają rację. Wiele istot ma niebieskie oczy. Skrzywiłem się. Łzy wezbrały w moich oczach. Spojrzałem na drużynę. North i Ząbek patrzyli na mnie z troską. Piasek nagle zainteresował się swoimi butami. Jedynie Zając i Czkawka patrzyli to na mnie to na stwora. Nagle wiking się przełamał. Podszedł szybkim krokiem do bestii i uklęknął przed nią. Twarz miał tak zdesperowaną, że nikt nie ważył się odezwać. Wyciągnął zza paska kocyk. Zamurowało mnie. Do czego mu teraz prosty biało zielony kocyk?
-Elsa? -zaczął mówić cichym drżącym głosem do stwora -Jeśli to... to naprawdę ty... to musisz... musisz go pamiętać. Musisz. Pamiętasz prawda? No spójrz, to nasz kocyk. Sami go zrobiliśmy. Pamiętasz? Musisz pamiętać! -jego głos stawał się coraz głośniejszy od nadmiaru emocji -Elsa?
Rozejrzałem się. Moja grupa patrzyła na niego zaszokowana, bestie miały go za idiotę, a błękitnooki stwór miał szeroko otwarte jakby zdziwione oczy. Przechylił łeb zaintrygowany. Przerwało mu warczenie piaskowego zwierzęcia.
Terra Tartar Tari Nova
Stałem jak sparaliżowany. Czy to możliwe? Czy to naprawdę ona? Jeśli tak, to jakim cudem jest... tym czymś? Nie, niemożliwe. Czy ten stwór to moja Elsa?
-Elsa, czy to ty? -spytałem cicho roztrzęsionym od sprzecznych emocji głosem.
Bestia o oczach tak błękitnych i tak mi drogich, że to aż bolało, przekrzywiła łeb i otwarła lekko paszczę. Serce znało już odpowiedź, ale mózg nie wierzył.
-Jack? -North położył mi rękę na ramieniu -To likan a nie Elsa. -powiedział spokojnie -To niemożliwe, aby młoda kobieta stała się wilkiem, więc nie rób sobie...
-Ma jej oczy! -przerwałem mu lekko poddenerwowany, co ja gadam byłem przerażony -Czy to może być przypadek?!
-Tak. -powiedziała cicho Ząbek -Jack, jeśli Elsa tędy przechodziła to albo zdołała uciec i jest tam gdzieś i czeka na pomoc albo... -nie musiała kończyć zdania.
-Chodźmy już. Szkoda czasu. -podtrzymywał North.
Patrzyłem na tego stwora nie mogąc uwierzyć. Może mają rację. Wiele istot ma niebieskie oczy. Skrzywiłem się. Łzy wezbrały w moich oczach. Spojrzałem na drużynę. North i Ząbek patrzyli na mnie z troską. Piasek nagle zainteresował się swoimi butami. Jedynie Zając i Czkawka patrzyli to na mnie to na stwora. Nagle wiking się przełamał. Podszedł szybkim krokiem do bestii i uklęknął przed nią. Twarz miał tak zdesperowaną, że nikt nie ważył się odezwać. Wyciągnął zza paska kocyk. Zamurowało mnie. Do czego mu teraz prosty biało zielony kocyk?
-Elsa? -zaczął mówić cichym drżącym głosem do stwora -Jeśli to... to naprawdę ty... to musisz... musisz go pamiętać. Musisz. Pamiętasz prawda? No spójrz, to nasz kocyk. Sami go zrobiliśmy. Pamiętasz? Musisz pamiętać! -jego głos stawał się coraz głośniejszy od nadmiaru emocji -Elsa?
Rozejrzałem się. Moja grupa patrzyła na niego zaszokowana, bestie miały go za idiotę, a błękitnooki stwór miał szeroko otwarte jakby zdziwione oczy. Przechylił łeb zaintrygowany. Przerwało mu warczenie piaskowego zwierzęcia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-"Luka!" -warknął ostrzegawczo Mars -"Znasz te dziwaki?! O co tu chodzi? I kim do neraka berdarah* jest ta cała Elsa?!"
Patrzyłam to na niego to na druidów. Byłam kompletnie skołowana. Kim jest ten druid? I skąd on ma tą szmatkę, która wydaje się dziwnie znajoma? I kim jest sialan** jest ten blond druid?!
-"Nie wiem!" -odwarknęłam -"Nie wiem kim są ani co się dzieje!"
Za naszymi plecami rozległy się powarkiwania. Spojrzałam ukradkiem na stado. Okazało się, ku mojej uldze, że obiektem wrogości kawanan byli człowiekopodobne istoty, które patrzyły na mnie wyczekująco. Brązowowłosy osobnik wyglądał przerażająco znajomo. Serce zabiło mi szybciej. "Wiking z Berk". Te słowa nagle, zupełnie mimochodem przyszły mi na myśl. Przerażał mnie do czego oczywiście nigdy bym się nie przyznała. Atmosfera robiła się nerwowa. Spojrzałam jeszcze raz na szmatkę trzymaną przez Wikinga. W jednej chwili przypomniałam sobie, albo wyobraziłam, jak śmiałam się z tego chłopaka, to znaczy z jego młodszej wersji. Próbował żonglować wełną. Zielony kłębek spadł mu na twarz, a jakaś dziewczyna, chyba ja, zaczęła się śmiać do łez. Potem mignęły mi przed oczami druty i mozolne próby przemiany wełny w koc. Zobaczyłam też niebo w chłodną bezchmurną noc. Chłopak usiadł obok mnie i otulił nas kocykiem, a potem patrzyliśmy w gwiazdy.
-"Czkawka." -mruknęłam pod nosem zszokowana odkryciem.
-Pamięta. -powiedział królik-gigant z radosnym uśmiechem -Oto i nasza Elsa panowie i panie.
-"Co?" -spojrzałam zdezorientowana na Marsa.
-"Znasz ich?" -zapytał ostro Bum Ju.
-"Nnie wiem. Mmam takie przeczucie, że powinnam, ale... ale nie znam." -wydukałam.
-"To niech się walą." -warknął groźnie Mars -"Jesteś Luka nie żadna Elsa!"
-"Wiem." -odparłam dumnie i przyłączyłam się do warczącego kawanan.
-Nie chcę was martwić, ale musimy uciekać i to już. -powiedział zając-mutant.
Nasze łapy pokrywała już ledwie cieniutka warstewka szronu. Zniżyłam łeb szykując się do ataku. Jeden z druidów chyba powiedział jakieś nieznane mi przekleństwo pod naszym adresem. Dwie sekundy później przybysze zerwali się do ucieczki, a my do pogoni. Kilka minut szczekaliśmy, kłapaliśmy zębami, lecz byli szybsi. Jedynie co mogliśmy zrobić to przegonić ich z naszego terenu i wróciliśmy do Legowiska.
-"Luka." -przywołał mnie Alfa -"Chyba już czas porozmawiać."
-"Ale o czym?" -przestraszyłam się -"Ja naprawdę nie znam tych istot!"
-"Nieważne." -przerwał mi -"Musimy porozmawiać o twojej przeszłości."
*przekleństwo
**kolejne przekleństwo
Patrzyłam to na niego to na druidów. Byłam kompletnie skołowana. Kim jest ten druid? I skąd on ma tą szmatkę, która wydaje się dziwnie znajoma? I kim jest sialan** jest ten blond druid?!
-"Nie wiem!" -odwarknęłam -"Nie wiem kim są ani co się dzieje!"
Za naszymi plecami rozległy się powarkiwania. Spojrzałam ukradkiem na stado. Okazało się, ku mojej uldze, że obiektem wrogości kawanan byli człowiekopodobne istoty, które patrzyły na mnie wyczekująco. Brązowowłosy osobnik wyglądał przerażająco znajomo. Serce zabiło mi szybciej. "Wiking z Berk". Te słowa nagle, zupełnie mimochodem przyszły mi na myśl. Przerażał mnie do czego oczywiście nigdy bym się nie przyznała. Atmosfera robiła się nerwowa. Spojrzałam jeszcze raz na szmatkę trzymaną przez Wikinga. W jednej chwili przypomniałam sobie, albo wyobraziłam, jak śmiałam się z tego chłopaka, to znaczy z jego młodszej wersji. Próbował żonglować wełną. Zielony kłębek spadł mu na twarz, a jakaś dziewczyna, chyba ja, zaczęła się śmiać do łez. Potem mignęły mi przed oczami druty i mozolne próby przemiany wełny w koc. Zobaczyłam też niebo w chłodną bezchmurną noc. Chłopak usiadł obok mnie i otulił nas kocykiem, a potem patrzyliśmy w gwiazdy.
-"Czkawka." -mruknęłam pod nosem zszokowana odkryciem.
-Pamięta. -powiedział królik-gigant z radosnym uśmiechem -Oto i nasza Elsa panowie i panie.
-"Co?" -spojrzałam zdezorientowana na Marsa.
-"Znasz ich?" -zapytał ostro Bum Ju.
-"Nnie wiem. Mmam takie przeczucie, że powinnam, ale... ale nie znam." -wydukałam.
-"To niech się walą." -warknął groźnie Mars -"Jesteś Luka nie żadna Elsa!"
-"Wiem." -odparłam dumnie i przyłączyłam się do warczącego kawanan.
-Nie chcę was martwić, ale musimy uciekać i to już. -powiedział zając-mutant.
Nasze łapy pokrywała już ledwie cieniutka warstewka szronu. Zniżyłam łeb szykując się do ataku. Jeden z druidów chyba powiedział jakieś nieznane mi przekleństwo pod naszym adresem. Dwie sekundy później przybysze zerwali się do ucieczki, a my do pogoni. Kilka minut szczekaliśmy, kłapaliśmy zębami, lecz byli szybsi. Jedynie co mogliśmy zrobić to przegonić ich z naszego terenu i wróciliśmy do Legowiska.
-"Luka." -przywołał mnie Alfa -"Chyba już czas porozmawiać."
-"Ale o czym?" -przestraszyłam się -"Ja naprawdę nie znam tych istot!"
-"Nieważne." -przerwał mi -"Musimy porozmawiać o twojej przeszłości."
*przekleństwo
**kolejne przekleństwo
sobota, 6 czerwca 2015
rozdział czterdziesty: OBÓZ DRUIDÓW Z WIELKIM KRÓLIKIEM
Wstałam o świecie, wybrałam się z moim kawanan na polowanie, szkoliłam się w walce z Marsem, zawiązywałam jako takie sojusze, poszłam spać. Dzień taki sam jak co dzień od jakiegoś tygodnia. Nie powiem, nie jest źle. Przeciwnie jest bardzo ciekawie. Kocham biegać na moich silnych łapach przez gęsty las. Kocham wąchać te wszystkie leśne zapachy. Kocham tropić niczego nieświadome ofiary. I... lubię Marsa. Wspaniały z niego Pria. Zawsze jest skory do pomocy. Jako jedyny stoi za mną murem i, co najważniejsze, ani razu nie chciał mnie zabić. Właściwie to próbował, jak każdy, ale nie wiedziałam, że oni wszyscy robią to dla zabawy. Tak, Serigala atakują się dla zabawy. Czasem Duel, jak je określamy, bywają bardzo groźne, wilki doznają ciężki ran, a nawet giną. Jednak są ekstremalne przypadki. Mars to świetny nauczyciel. Rewelacyjnie walczy i instruuje mnie co wolno a czego nie. Czuje się przy nim tak swobodnie. I to właśnie jego głos wyciągnął mnie z zamyślenia.
-Hej, Luka! Nad czym tak dumasz? -odwróciłam łeb w jego kierunku, ogon sam zaczął mi poruszać się na boki.
-Nad niczym ważnym. -stwierdziłam.
-No to idziesz ze mną! -zawył radośnie merdając ogonem -No już! Ruchy, ruchy!
Nie czekając pobiegł przed siebie. Ruszyłam za nim by go nie stracić z oczu. Uwielbiam w nim tą naturalność i spontaniczność. Dogoniłam go po jakiejś półtora mili. Przez kolejną biegliśmy w milczeniu. Zatrzymaliśmy się pod gigantycznym dębem. Dyszeliśmy, lecz nie byliśmy zmęczeni. My, likani pokonujemy dziesiątki mil każdego dnia. Spojrzałam na niego pytająco. Wskazał na pobliski pagórek.
-Tam jest jakieś obozowisko. -powiedział podekscytowany -Są jacyś dziwni. Wyglądają jak ludzie, ale na pewno nimi nie są. Podejrzewam, że to nieznany szczep druidów albo innych magików. Mają nawet gigantycznego królika!
-To chyba nic dziwnego, że mają króliki skoro to magicy. -stwierdziłam z rosnącą ekscytacją.
-No... niby tak, tylko, że ten zwierz ma ponad dwa metry wzrostu!
Wybałuszyłam na niego oczy. Czy takie bestie mogą istnieć?!
-Dobraaa... może wracamy i sprowadzimy kogoś. -zaproponowałam z zapałem -Będzie niezła jatka, szczególnie skoro to są druidzi.
-Ty to masz łeb Luka! -podbiegł do mnie i polizał mnie po nosie (taki wilczy odpowiednik całusa w policzek c:) -Biegniemy do ekipę!
Miałam wrażenie, że się rumienie. O ile likany się rumienią. Nie spodziewałam się tego, ale poczułam takie miłe ciepło w środku. Nie wiele myśląc pobiegłam za oddalającym się już Marsem. Dotarliśmy i pobiegliśmy do Bum Ju, który z kolei pobiegł do Alfy. Wieczorem byliśmy gotowi. Wszyscy najedzeni, w zabawowych nastrojach. Nie wiem, może ta sarna jadła jakieś ziółka czy coś, ale nikomu to nie przeszkadzało. Było baardzo wesoło. Ruszyliśmy podzieleni na kilka zespołów do pięć Serigala. Ja byłam z Marsem, Bum Ju, Liwią i jeszcze jakąś wilczycą, której imię mi umknęło. To moja pierwsza wyprawa. Chciałam wypaść jak najlepiej. W końcu kiedyś zostanę Alfą albo Betą, muszę umieć walczyć. Dotarliśmy w kilka minut. Zakradliśmy się od wschodu. I rzeczywiście byli to druidzi. Jeden z nich był mały i ciemnozłoty, jakby cały był z piasku. Przeniosłam wzrok dalej i, o zgrozo, była tam istota tak niezwykła, że aż straszna. Całe ciało miała pokryte pstrokatymi piórami mieniącymi się w świetle gwiazd. Do tego na jej plecach znajdowały się skrzydła jakby kolibra. Wokół niej latały jej miniaturki, co prawda znacznie mniej okazałe, ale zawsze... W tym jej pięknie było coś dziwnego. Przywoływała wspomnienia. Samo obserwowanie sprawiło, że miałam ochotę usiąść i zastanawiać się nad przeszłością. Było w niej coś magicznego. Potrząsnęłam łbem. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko na mnie tak działała. Mars też wydawał się zmieszany, ale ja zdążyłam go poznać na tyle, żeby wiedzieć, że ukrywa przerażenie. Z resztą podobnie jak ja. Mieliśmy zaczekać na znak dowódcy. Czekaliśmy w absolutnym milczeniu. Nie wolno nam się zdradzić, można popełnić błędu. Mogliśmy czekać na swoich pozycjach pięć minut, dwie godziny albo nawet tydzień. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i wyczekiwać dogodnego momentu. Spojrzałam w księżyc. Północ. Nagle rozległo się po lesie donośne wycie Alfy. Ruszyliśmy. Naszym celem było zniszczyć najbliższy namiot i uciekać. Dzieliło nas od niego tylko kilka metrów. Nagle poczułam ból w żebrach i przeleciałam pięć metrów w górę by uderzyć w rosnące dziesięć metrów dalej drzewo. Leżałam zamroczona. Ledwie podniosłam łeb. Zobaczyłam jak Mars i Bum Ju lądują podobnie na okolicznych drzewach. Jakaś postać z laską szła w naszym kierunku. "Bronić swoich." To było najważniejsze. Wstałam na chybotliwych nogach z mroczkami przed oczami. Zaczęłam warczeć. Może ten ktoś się wystraszy. Szczerze, wątpiłam w to. Wyłonił się z mgły a nogi się pode mną ugięły. Znałam go. Serce zaczęło mi bić szybciej. Mózg próbował przywołać jego imię. Ale to serce zaczęło wrzeszczeć pierwsze. JACK! Jack! Jack! Mój Jack! Nic się nie zmienił. Ciągle ta sama bluza, te niesforne białe włosy, ten uśmiech. Stop. On się nie uśmiechał. Jego twarz wykrzywiała furia i zmęczenie. Zamachnął się na mnie. Zdałam sobie sprawę, że on mnie nie poznaje. Ja jestem likanem. Nagle wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie całą mocą. Jęknęłam z bólu i przewróciłam się. Spojrzałam mu w oczy. To ja Jack! To ja! Twoja Elsa! To ja! On patrzył jakby nie wiedząc co ma zrobić. Spojrzał mi w końcu w oczy. Wciągnął gwałtownie powietrze.
-El... -wyszeptał z nadzieją.
Nagle coś go przewróciło. Zaczęło go gryźć i szarpać. Tym czymś był Mars.
-"Nie!" -zawyłam do niego.
Mimo bólu wstałam i pobiegłam do nich tak jak szybko tylko się dało. Ściągnęłam z Jacka zdezorientowanego Marsa.
-"To ty wyprawiasz Luka?!" -zaryczał na mnie.
-Ja pamiętam!" -odwyłam -"To Jack! Jest niegroźny! Nie zrobi mi krzywdy!"
-"Tobie nie, ale nam tak!" -wskazał nasze stado.
-"Nie..." -wycharczałam.
To stało się tak szybko. Białowłosy wstał i z całą mocą uderzył laską w podłoże. Wszystkie wilki łącznie ze mną miały łapy przymarznięte do ziemi. Wiliśmy się, szarpaliśmy, ale to nic nie dało. Jedno zdanie sprawiło, że umilkł cały zgiełk zarówno wilków jak i druidów.
-Elsa, czy to ty?
-Hej, Luka! Nad czym tak dumasz? -odwróciłam łeb w jego kierunku, ogon sam zaczął mi poruszać się na boki.
-Nad niczym ważnym. -stwierdziłam.
-No to idziesz ze mną! -zawył radośnie merdając ogonem -No już! Ruchy, ruchy!
Nie czekając pobiegł przed siebie. Ruszyłam za nim by go nie stracić z oczu. Uwielbiam w nim tą naturalność i spontaniczność. Dogoniłam go po jakiejś półtora mili. Przez kolejną biegliśmy w milczeniu. Zatrzymaliśmy się pod gigantycznym dębem. Dyszeliśmy, lecz nie byliśmy zmęczeni. My, likani pokonujemy dziesiątki mil każdego dnia. Spojrzałam na niego pytająco. Wskazał na pobliski pagórek.
-Tam jest jakieś obozowisko. -powiedział podekscytowany -Są jacyś dziwni. Wyglądają jak ludzie, ale na pewno nimi nie są. Podejrzewam, że to nieznany szczep druidów albo innych magików. Mają nawet gigantycznego królika!
-To chyba nic dziwnego, że mają króliki skoro to magicy. -stwierdziłam z rosnącą ekscytacją.
-No... niby tak, tylko, że ten zwierz ma ponad dwa metry wzrostu!
Wybałuszyłam na niego oczy. Czy takie bestie mogą istnieć?!
-Dobraaa... może wracamy i sprowadzimy kogoś. -zaproponowałam z zapałem -Będzie niezła jatka, szczególnie skoro to są druidzi.
-Ty to masz łeb Luka! -podbiegł do mnie i polizał mnie po nosie (taki wilczy odpowiednik całusa w policzek c:) -Biegniemy do ekipę!
Miałam wrażenie, że się rumienie. O ile likany się rumienią. Nie spodziewałam się tego, ale poczułam takie miłe ciepło w środku. Nie wiele myśląc pobiegłam za oddalającym się już Marsem. Dotarliśmy i pobiegliśmy do Bum Ju, który z kolei pobiegł do Alfy. Wieczorem byliśmy gotowi. Wszyscy najedzeni, w zabawowych nastrojach. Nie wiem, może ta sarna jadła jakieś ziółka czy coś, ale nikomu to nie przeszkadzało. Było baardzo wesoło. Ruszyliśmy podzieleni na kilka zespołów do pięć Serigala. Ja byłam z Marsem, Bum Ju, Liwią i jeszcze jakąś wilczycą, której imię mi umknęło. To moja pierwsza wyprawa. Chciałam wypaść jak najlepiej. W końcu kiedyś zostanę Alfą albo Betą, muszę umieć walczyć. Dotarliśmy w kilka minut. Zakradliśmy się od wschodu. I rzeczywiście byli to druidzi. Jeden z nich był mały i ciemnozłoty, jakby cały był z piasku. Przeniosłam wzrok dalej i, o zgrozo, była tam istota tak niezwykła, że aż straszna. Całe ciało miała pokryte pstrokatymi piórami mieniącymi się w świetle gwiazd. Do tego na jej plecach znajdowały się skrzydła jakby kolibra. Wokół niej latały jej miniaturki, co prawda znacznie mniej okazałe, ale zawsze... W tym jej pięknie było coś dziwnego. Przywoływała wspomnienia. Samo obserwowanie sprawiło, że miałam ochotę usiąść i zastanawiać się nad przeszłością. Było w niej coś magicznego. Potrząsnęłam łbem. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko na mnie tak działała. Mars też wydawał się zmieszany, ale ja zdążyłam go poznać na tyle, żeby wiedzieć, że ukrywa przerażenie. Z resztą podobnie jak ja. Mieliśmy zaczekać na znak dowódcy. Czekaliśmy w absolutnym milczeniu. Nie wolno nam się zdradzić, można popełnić błędu. Mogliśmy czekać na swoich pozycjach pięć minut, dwie godziny albo nawet tydzień. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i wyczekiwać dogodnego momentu. Spojrzałam w księżyc. Północ. Nagle rozległo się po lesie donośne wycie Alfy. Ruszyliśmy. Naszym celem było zniszczyć najbliższy namiot i uciekać. Dzieliło nas od niego tylko kilka metrów. Nagle poczułam ból w żebrach i przeleciałam pięć metrów w górę by uderzyć w rosnące dziesięć metrów dalej drzewo. Leżałam zamroczona. Ledwie podniosłam łeb. Zobaczyłam jak Mars i Bum Ju lądują podobnie na okolicznych drzewach. Jakaś postać z laską szła w naszym kierunku. "Bronić swoich." To było najważniejsze. Wstałam na chybotliwych nogach z mroczkami przed oczami. Zaczęłam warczeć. Może ten ktoś się wystraszy. Szczerze, wątpiłam w to. Wyłonił się z mgły a nogi się pode mną ugięły. Znałam go. Serce zaczęło mi bić szybciej. Mózg próbował przywołać jego imię. Ale to serce zaczęło wrzeszczeć pierwsze. JACK! Jack! Jack! Mój Jack! Nic się nie zmienił. Ciągle ta sama bluza, te niesforne białe włosy, ten uśmiech. Stop. On się nie uśmiechał. Jego twarz wykrzywiała furia i zmęczenie. Zamachnął się na mnie. Zdałam sobie sprawę, że on mnie nie poznaje. Ja jestem likanem. Nagle wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie całą mocą. Jęknęłam z bólu i przewróciłam się. Spojrzałam mu w oczy. To ja Jack! To ja! Twoja Elsa! To ja! On patrzył jakby nie wiedząc co ma zrobić. Spojrzał mi w końcu w oczy. Wciągnął gwałtownie powietrze.
-El... -wyszeptał z nadzieją.
Nagle coś go przewróciło. Zaczęło go gryźć i szarpać. Tym czymś był Mars.
-"Nie!" -zawyłam do niego.
Mimo bólu wstałam i pobiegłam do nich tak jak szybko tylko się dało. Ściągnęłam z Jacka zdezorientowanego Marsa.
-"To ty wyprawiasz Luka?!" -zaryczał na mnie.
-Ja pamiętam!" -odwyłam -"To Jack! Jest niegroźny! Nie zrobi mi krzywdy!"
-"Tobie nie, ale nam tak!" -wskazał nasze stado.
-"Nie..." -wycharczałam.
To stało się tak szybko. Białowłosy wstał i z całą mocą uderzył laską w podłoże. Wszystkie wilki łącznie ze mną miały łapy przymarznięte do ziemi. Wiliśmy się, szarpaliśmy, ale to nic nie dało. Jedno zdanie sprawiło, że umilkł cały zgiełk zarówno wilków jak i druidów.
-Elsa, czy to ty?
środa, 3 czerwca 2015
rozdział trzydziesty dziewiąty: BEZ TYTUŁU :)
Wybaczcie, że tak krótko, ale przynajmniej tyle :D Wróciłam tylko na chwilę, ale mam nadzieję, że zostanę już na stałe. Dobra nie przedłużam już :)
A mam jeszcze prośbę... może macie pomysły na dalszy ciąg historii? Z chęcią skorzystam z sugestii :)
Terra Tartar Tari Nova
Obudziłem się z krzykiem. Śnił mi się koszmar. Z resztą kolejny. W tym śnie moja Elsa walczyła z jakimś potworem. Bestia w pewnym momencie ją ugryzła. Krzyczała. Tak bardzo krzyczała. Podniosłem się szybko i próbowałem uspokoić oddech. Łzy mimo woli spłynęły mi po twarzy. "To tylko sen, tylko sen." Cały roztrzęsiony wyszedłem z naszego tym czasowego obozowiska. Usiadłem nieopodal namiotu mojego, Zająca i Czkawki. Miałem już wszystkiego dość. Miałem ochotę umrzeć. Ten ciągły ucisk w mojej piersi był nieznośny. Ręka powędrowała mi na lewą pierś. Równie dobrze można by powiedzieć, że jest tam miniaturowa czarna dziura. Moje serce, moja miłość, mój tlen jest daleko. Żyję wspomnieniem, żyję nadzieją, że jeszcze ją zobaczę. A jeśli nie? Co zrobię jeśli nigdy jej nie znajdę? Co zrobię jak znajdę ją martwą? Co zrobię jeśli ona mnie nie pozna, bo odebrano jej wspomnienia? Co zrobię jeśli była torturowana i ucieknie na mój widok?
Potrząsnąłem gwałtownie głową. Nie wiem co bym zrobił. Podkreślałem w myślach słowo BYM. Na pewno nic jej nie jest. Nie może jej nic być. Chyba umarłbym z rozpaczy. Nagle czyjaś ręka poklepała mnie po ramieniu. Spojrzałem w górę. To Czkawka.
-Hej stary. Mogę się przysiąść? -zapytał. Pokiwałem głową i otarłem rękawem łzy z twarzy.
Milczeliśmy chwilę wpatrzeni w Księżyc.
-Kurna! Jak ja mam dosyć tego porypanego świata! -zaczął cicho pokrzykiwać -Do kurny nędzy dlaczego to wszystko się dzieje?! -spojrzał na mnie nadal czując gniew, westchnął ciężko -Wybacz, pewnie też się źle czujesz w tej całej sytuacji, a ja jeszcze to wszystko podsycam. -westchnął ponownie -Mogę cię o coś zapytać?
-Pewnie chłopie, pytaj. Co ci leży na dziurze po sercu? -zaśmiałem się sarkastycznie.
-Co zrobisz z Mrokiem jak go znajdziesz? -zapytał drżącym ze złości głosem.
-Zależy co on zrobił jej. Ale nie martw się, zasadzę mu takiego kopa w dupę, że obejrzy sobie Księżyc z bliska. -zapewniłem ze złością -Pożałuje, że się urodził. Pożałuje, że istnieje skurwiel jeden. -wysyczałem.
-Pożałuje... -przytaknął cicho wiking.
Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę pogrążeni we własnych myślach. Jakiś czas później brązowowłosy chłopak pożegnał mnie i poszedł z powrotem do namiotu. Byłem wdzięczny Czkawce, że ze mną posiedział. Jemu też na niej zależy. Byli w końcu kiedyś zaręczeni, a to o czymś świadczy. Westchnąłem. Trzeba być dobrej myśli. "Znajdę Elsę choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię." Obiecałem sobie. Uśmiechnąłem się smutno do nieba i poszedłem do namiotu z lżejszym sercem.
sobota, 16 maja 2015
rozdział trzydziesty ósmy: KAWANAN
-Walka. -powiedziałam rzucając wyzwanie Becie.
Pokręcił nie dowierzając łbem.
-"Niech będzie. -warknął z odrazą -"Niech Dziewczyna Która Rozumie walczy."
Rzucił się na mnie z zębami. Na szczęście zdążyłam już trzeźwo myśleć. Machnęłam ręką i wystrzeliłam w Betę lodowe sople cały czas się cofając by zwiększyć dystans. Niestety wilk ominął większość sopli. Jeden drasnął zwierzę w bok. Uskoczyłam przed jego pazurami. Uderzyłam go zaspą w jego plecy. Szybko się wygrzebał. Zaczaił się na mnie szczerząc kły. Uśmiechnęłam się kpiąco i dałam mu znak ręką. Tym razem nie byłam dostatecznie szybka. Złapał mnie zębami za przedramię. Krzyknęłam. Poczułam jakby moja krew stała się ogniem, jakbym stanęła w płomieniach. Miałam wrażenie, że umieram, co mnie rozwścieczyło. "Kurwa! Jakiś pudel mnie nie zabije!" pomyślałam. Siłą woli poprowadziłam szron na likana. Kiedy jego szczęka zamarzzała zniknął mu z oczu triumfalny błysk. Odkopnęłam potwora i spojrzałam na rękę. Cała ociekała krwią, która rozpuszczała śnieg w miejscu, w które skapnęła. Podniosłam wzrok na zdezorientowaną bestię. Pysk pokrywała mozaika śniegu i krwi, mojej krwi. Szamotał się, próbował pozbyć się lodu z pyska, który zaczął się rozprzestrzeniać po jego ciele. Pozostałe likany patrzyły na mnie ze strachem i podziwem. Przeniosłam wzrok na Betę. Spojrzał na mnie z paniką, jakby prosząc o ratunek. Ja tylko uśmiechnęłam się i patrzyłam. Kilka sekund lub minut później wielka bestia leżała u mych stóp martwa. Wdziałam w jego oczach jak jego dusza ulatuje z zamarzniętego ciała. Delektowałam się swoim zwycięstwem w całkowitej ciszy. Po pewnym czasie na przód wysunął się siwawy wilk i trącił nosem Betę.
-"Jeden martwy." -spojrzał na mnie -"Jeden w czasie Przemiany."
-Że co? -spytałam słabym głosem -Jakiej przemiany?
-"Ugryzł cię jeden z nas, więc musisz stać się jedną z nas, wanita."
-Ale... -zaczęłam, ale przerwał mi nagły ból ręki.
Spojrzałam ze strachem na rękę. Nie chcę być potworem takim jak oni, nie mogę nim być! Usłyszałam głuchy trzask i poczułam niesamowity ból. Padłam na śnieg zwijając się w agonii. Każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Miałam wrażenie, że żebra mi popękały i coś mi mówiło, że tak właśnie jest. Nagle doznałam strasznego rwania w zębach. Czułam jak się wydłużają i musiałam rozchylić wargi, bo przestały mieścić się w moich ustach. Spojrzałam na ręce. Pokrywała je mieszanina futra i zakrzepłej już krwi. Sierść pokryła całe moje ciało. Twarz zmieniła swój kształt, wydłużyła się i spłaszczyła. Moje kończyny powykręcały się boleśnie i kolejne kości się połamały. Paznokcie zmieniły swój kolor na czarny i zmieniły się w ostre szpony. Z tyłu coś rozrywało mi skórę. Czułam jakby wyrosła mi nowa kość. To coś szybko pokryło się skórą i futrem. Domyśliłam się, że to ogon. Po chwili trwającej całą wieczność wszystko się skończyło. Leżałam półżywa na śniegu i oddychałam z zaskakującą łatwością, tak jakbym nie miała połamanych żeber. W mojej głowie nie było nic. Dosłownie nic. Nie pamiętałam kim jestem ani co tu robię. Znałam tylko ten ból. Pierwszy prawdziwy ból, który zagłuszał wszystko inne. Teraz słyszałam jedynie bicie mojego serca, szum wiatru w koronach drzew i ciche oddechy. Spróbowałam podnieść głowę, ale bałam się bólu. Wokół mnie siedziało ponad tuzin wilków. Patrzyły na mnie z czymś w rodzaju troski. Są mi obcy, ale... czuję... czuję jakąś więź z nimi. Jeden z nich podszedł do mnie. Miał piaskową sierść.
-"Jak się czujesz, baru?" -zapytał.
-"Kim jesteś?" -zapytałam słabo w jakimś dziwnym języku, który znałam, ale jednocześnie byłam pewna, że nigdy wcześniej nie używałam -"I kim ja jestem?"
-"Nazywam się Mars. Twojego imienia nie znam. Jesteśmy likanami, Serigala w naszym języku." -powiedział pomagając mi wstać.
-"Możemy nadać ci nazwę jeśli tego pragniesz." -rzekł stary siwy wilk -"Matka nadała mi nazwę Sage."
-"Co ja tu robię?" -zapytałam nic nie rozumiejąc z tego co zostało powiedziane -"I tak. Nadajcie mi nazwę." -poprosiłam.
-"Może luka?" -zaproponował wilk o imieniu Mars -"Luka czyli rana. Ty masz ich dużo i łatwo je zadajesz."
-"Przemawia przez ciebie mądrość drogi anak. Ta nazwa będzie pasować do baru." -Sage pokiwał łbem.
-"Więc postanowione. Baru od teraz nosi nazwę Luka. Jest pełnoprawnym członkiem kawanan, naszej sfory."
Serigala przyjęły mnie ciepło, aczkolwiek z dystansem. Mars towarzyszył mi cały czas. Opowiedział jak pokonałam w pojedynkę Tirana, czyli ich betę. Zapoznał mnie z zasadami i hierarchią kawanan. Przywódca to alfa, jego zastępca to beta. Małżonką alfy jest ibu, a partnerką bety bibi. Nikt oprócz alfy nie może mieć małżonki lub małżonka. Powiedział też, że aktualnie nie mamy ani alfy ani bety. Ponadto to ja w przyszłości mam piastować jedno z tych "stanowisk", bo pokonałam przywódcę. Tymczasowo alfą jest Sage, na którego mądrość wszyscy się zdają. Betą została niejaki Kedua. Mars pokazał mi legowisko i miejsca polowań. Wieczorem użyczył mi kawałka swojego posłania. Ucieszyłam się. Jako jedyny traktował mnie w pełni przyjaźnie i ciepło. Zasnęłam rozmyślając nad moją przeszłością. Kim byłam? Nie wiedziałam. Teraz miałam nową rodzinę, wspaniałą kawanan. Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa. Odpłynęłam w ciemność.
Pokręcił nie dowierzając łbem.
-"Niech będzie. -warknął z odrazą -"Niech Dziewczyna Która Rozumie walczy."
Rzucił się na mnie z zębami. Na szczęście zdążyłam już trzeźwo myśleć. Machnęłam ręką i wystrzeliłam w Betę lodowe sople cały czas się cofając by zwiększyć dystans. Niestety wilk ominął większość sopli. Jeden drasnął zwierzę w bok. Uskoczyłam przed jego pazurami. Uderzyłam go zaspą w jego plecy. Szybko się wygrzebał. Zaczaił się na mnie szczerząc kły. Uśmiechnęłam się kpiąco i dałam mu znak ręką. Tym razem nie byłam dostatecznie szybka. Złapał mnie zębami za przedramię. Krzyknęłam. Poczułam jakby moja krew stała się ogniem, jakbym stanęła w płomieniach. Miałam wrażenie, że umieram, co mnie rozwścieczyło. "Kurwa! Jakiś pudel mnie nie zabije!" pomyślałam. Siłą woli poprowadziłam szron na likana. Kiedy jego szczęka zamarzzała zniknął mu z oczu triumfalny błysk. Odkopnęłam potwora i spojrzałam na rękę. Cała ociekała krwią, która rozpuszczała śnieg w miejscu, w które skapnęła. Podniosłam wzrok na zdezorientowaną bestię. Pysk pokrywała mozaika śniegu i krwi, mojej krwi. Szamotał się, próbował pozbyć się lodu z pyska, który zaczął się rozprzestrzeniać po jego ciele. Pozostałe likany patrzyły na mnie ze strachem i podziwem. Przeniosłam wzrok na Betę. Spojrzał na mnie z paniką, jakby prosząc o ratunek. Ja tylko uśmiechnęłam się i patrzyłam. Kilka sekund lub minut później wielka bestia leżała u mych stóp martwa. Wdziałam w jego oczach jak jego dusza ulatuje z zamarzniętego ciała. Delektowałam się swoim zwycięstwem w całkowitej ciszy. Po pewnym czasie na przód wysunął się siwawy wilk i trącił nosem Betę.
-"Jeden martwy." -spojrzał na mnie -"Jeden w czasie Przemiany."
-Że co? -spytałam słabym głosem -Jakiej przemiany?
-"Ugryzł cię jeden z nas, więc musisz stać się jedną z nas, wanita."
-Ale... -zaczęłam, ale przerwał mi nagły ból ręki.
Spojrzałam ze strachem na rękę. Nie chcę być potworem takim jak oni, nie mogę nim być! Usłyszałam głuchy trzask i poczułam niesamowity ból. Padłam na śnieg zwijając się w agonii. Każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Miałam wrażenie, że żebra mi popękały i coś mi mówiło, że tak właśnie jest. Nagle doznałam strasznego rwania w zębach. Czułam jak się wydłużają i musiałam rozchylić wargi, bo przestały mieścić się w moich ustach. Spojrzałam na ręce. Pokrywała je mieszanina futra i zakrzepłej już krwi. Sierść pokryła całe moje ciało. Twarz zmieniła swój kształt, wydłużyła się i spłaszczyła. Moje kończyny powykręcały się boleśnie i kolejne kości się połamały. Paznokcie zmieniły swój kolor na czarny i zmieniły się w ostre szpony. Z tyłu coś rozrywało mi skórę. Czułam jakby wyrosła mi nowa kość. To coś szybko pokryło się skórą i futrem. Domyśliłam się, że to ogon. Po chwili trwającej całą wieczność wszystko się skończyło. Leżałam półżywa na śniegu i oddychałam z zaskakującą łatwością, tak jakbym nie miała połamanych żeber. W mojej głowie nie było nic. Dosłownie nic. Nie pamiętałam kim jestem ani co tu robię. Znałam tylko ten ból. Pierwszy prawdziwy ból, który zagłuszał wszystko inne. Teraz słyszałam jedynie bicie mojego serca, szum wiatru w koronach drzew i ciche oddechy. Spróbowałam podnieść głowę, ale bałam się bólu. Wokół mnie siedziało ponad tuzin wilków. Patrzyły na mnie z czymś w rodzaju troski. Są mi obcy, ale... czuję... czuję jakąś więź z nimi. Jeden z nich podszedł do mnie. Miał piaskową sierść.
-"Jak się czujesz, baru?" -zapytał.
-"Kim jesteś?" -zapytałam słabo w jakimś dziwnym języku, który znałam, ale jednocześnie byłam pewna, że nigdy wcześniej nie używałam -"I kim ja jestem?"
-"Nazywam się Mars. Twojego imienia nie znam. Jesteśmy likanami, Serigala w naszym języku." -powiedział pomagając mi wstać.
-"Możemy nadać ci nazwę jeśli tego pragniesz." -rzekł stary siwy wilk -"Matka nadała mi nazwę Sage."
-"Co ja tu robię?" -zapytałam nic nie rozumiejąc z tego co zostało powiedziane -"I tak. Nadajcie mi nazwę." -poprosiłam.
-"Może luka?" -zaproponował wilk o imieniu Mars -"Luka czyli rana. Ty masz ich dużo i łatwo je zadajesz."
-"Przemawia przez ciebie mądrość drogi anak. Ta nazwa będzie pasować do baru." -Sage pokiwał łbem.
-"Więc postanowione. Baru od teraz nosi nazwę Luka. Jest pełnoprawnym członkiem kawanan, naszej sfory."
Serigala przyjęły mnie ciepło, aczkolwiek z dystansem. Mars towarzyszył mi cały czas. Opowiedział jak pokonałam w pojedynkę Tirana, czyli ich betę. Zapoznał mnie z zasadami i hierarchią kawanan. Przywódca to alfa, jego zastępca to beta. Małżonką alfy jest ibu, a partnerką bety bibi. Nikt oprócz alfy nie może mieć małżonki lub małżonka. Powiedział też, że aktualnie nie mamy ani alfy ani bety. Ponadto to ja w przyszłości mam piastować jedno z tych "stanowisk", bo pokonałam przywódcę. Tymczasowo alfą jest Sage, na którego mądrość wszyscy się zdają. Betą została niejaki Kedua. Mars pokazał mi legowisko i miejsca polowań. Wieczorem użyczył mi kawałka swojego posłania. Ucieszyłam się. Jako jedyny traktował mnie w pełni przyjaźnie i ciepło. Zasnęłam rozmyślając nad moją przeszłością. Kim byłam? Nie wiedziałam. Teraz miałam nową rodzinę, wspaniałą kawanan. Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa. Odpłynęłam w ciemność.
czwartek, 14 maja 2015
rozdział trzydziesty siódmy: WALKA POWIEDZIAŁAM
Uciekałam. Biegłam, bo coś mnie goniło. To coś było olbrzymie i straszne. Serce biło mi jak młotem, adrenalina pulsowała w żyłach. Nigdy tak się nie bałam. Mijałam liczne dziury i korzenie. Biegłam szybko jak nigdy wcześniej. Śnieg utrudniał mi pokonywanie kolejnych metrów. Bestie były coraz bliżej. Niemal czułam ich oddech na moich plecach. Nagle poczułam wielką łapę na plecach. Stwór mnie powalił, zdążyłam się tylko odwrócić by widzieć zwierzę. Na moje nieszczęście były to likany, wilkokształtne bestie, których stado zabiłam kilka tygodni temu. Mutant pochylił się nade mną i zaryczał mi w twarz. Prawie tego nie słyszałam, bo zagłuszył go mój własny krzyk. Jego pobratymcy krążyli wokół nas powarkując. Miałam wrażenie, że rozumiem ich mowę.
-"To ona! To ona zabiła Alfę! Śmierć jej!"
-"Ja ją rozpłatam! To mój brat również poległ z jej ręki!"
-"Nie! Musi się zmierzyć z Betą!"
-"CISZA!!" -zaryczał likan stający nade mną -"Nie prosi o walkę więc jej nie będzie! Sam ją zabiję! Pomszczę naszych braci!"
Rozległy się entuzjastyczne pomruki i warczenie. Byłam zbyt przerażona. Ledwie oddychałam.
-"A może przemienić ją w jedną z nas?" -rozległ się głos jednego z wilków.
-"On chyba sobie kpi!"
-"Jego też zabijmy!"
-"Ocipiałeś?!"
-"Litować się nad człowiekiem?! Tfu!"
-"Idiota!"
-"Coś ty powiedział?" -zapytał spokojnie ten cały Beta- "Chcesz złamać święte prawa Paktu dla tej morderczyni? Miałaby dostąpić takiego zaszczytu jak nasza Wielka Matka, Pierwsza Matka?"
Zszedł ze mnie i ruszył do wilka, który rzucił ten pomysł. Był to niewielki piaskowy wilczek o czarnych jak noc oczach. Serce zabiło mi szybciej.
-"Może to będzie dla niej przekleństwo jak dla Ojca." -stwierdził podkulając lekko ogon, który od razu naprężył.
Likany widocznie się zawahały. Dreptały niespokojnie i żłobiły łapami doły w ziemi jakby nieświadome tego faktu.
-"Dobrze." -zgodził się ku mojemu zdumieniu Beta -"Niech sama wybierze sobie swój los. Może walczyć, poddać się albo zostać przemienioną."
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Zamurowało mnie. Co mam powiedzieć? Jak się zachować kiedy chcą mnie zabić?
-"Widzisz Marsie? Nawet nie zna naszej mowy." -zakpił szyderczo patrząc na mnie z obrzydzeniem - "Więc czeka ją śmierć."
Rzucił się na mnie. Otrzeźwiałam momentalnie. Wytworzyłam śnieżną kulę i cisnęłam nią w potwora. Przekręciłam się, a na miejscu, w którym leżałam Beta pluł śniegiem i grudkami lodu. Podniosłam ręce przed siebie. Zwierzęta patrzyły na mnie zdezorientowane.
-Walka. -powiedziałam rzucając wyzwanie Becie.
-"To ona! To ona zabiła Alfę! Śmierć jej!"
-"Ja ją rozpłatam! To mój brat również poległ z jej ręki!"
-"Nie! Musi się zmierzyć z Betą!"
-"CISZA!!" -zaryczał likan stający nade mną -"Nie prosi o walkę więc jej nie będzie! Sam ją zabiję! Pomszczę naszych braci!"
Rozległy się entuzjastyczne pomruki i warczenie. Byłam zbyt przerażona. Ledwie oddychałam.
-"A może przemienić ją w jedną z nas?" -rozległ się głos jednego z wilków.
-"On chyba sobie kpi!"
-"Jego też zabijmy!"
-"Ocipiałeś?!"
-"Litować się nad człowiekiem?! Tfu!"
-"Idiota!"
-"Coś ty powiedział?" -zapytał spokojnie ten cały Beta- "Chcesz złamać święte prawa Paktu dla tej morderczyni? Miałaby dostąpić takiego zaszczytu jak nasza Wielka Matka, Pierwsza Matka?"
Zszedł ze mnie i ruszył do wilka, który rzucił ten pomysł. Był to niewielki piaskowy wilczek o czarnych jak noc oczach. Serce zabiło mi szybciej.
-"Może to będzie dla niej przekleństwo jak dla Ojca." -stwierdził podkulając lekko ogon, który od razu naprężył.
Likany widocznie się zawahały. Dreptały niespokojnie i żłobiły łapami doły w ziemi jakby nieświadome tego faktu.
-"Dobrze." -zgodził się ku mojemu zdumieniu Beta -"Niech sama wybierze sobie swój los. Może walczyć, poddać się albo zostać przemienioną."
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Zamurowało mnie. Co mam powiedzieć? Jak się zachować kiedy chcą mnie zabić?
-"Widzisz Marsie? Nawet nie zna naszej mowy." -zakpił szyderczo patrząc na mnie z obrzydzeniem - "Więc czeka ją śmierć."
Rzucił się na mnie. Otrzeźwiałam momentalnie. Wytworzyłam śnieżną kulę i cisnęłam nią w potwora. Przekręciłam się, a na miejscu, w którym leżałam Beta pluł śniegiem i grudkami lodu. Podniosłam ręce przed siebie. Zwierzęta patrzyły na mnie zdezorientowane.
-Walka. -powiedziałam rzucając wyzwanie Becie.
czwartek, 30 kwietnia 2015
rozdział trzydziesty szósty: JUŻ BLISKO
Poczułem na skórze ciepły wiatr, zadrżałem. Był znajomy. Tak jakby piękna dziewczyna, moja dziewczyna westchnęła mi w kark. Miałem ochotę się rozpłakać. Po tym jak zawarłem pokój z Zającem, znaczy się Kangurem, czułem się tylko trochę lepiej. Niestety mój ciut lepszy nastrój zmienił się w fatalny kiedy poszliśmy z Królikiem i Northem na zwiad. Minęliśmy tę samą grotę w korzeniach drzewa, którą chciałem sprawdzić dwa dni temu. Tym razem wszedłem do środka. To co tam zobaczyłem sprawiło, że o mało co się nie rozpłakałem. Ścianki tego "schronu" pokryte były szronem Elsy. Tak, tylko ona tworzy taki szron. Była to jak zwykle mieszanina letnich kwiatów i gwiazd połączonych ze sobą łodygami roślin i odnogami większych gwiazd. W tą kompozycję często mieszały się konkretne obrazy, czyli coś o czym aktualnie myśli lub marzy twórczyni lodowej mozaiki. Tym razem był to zarys pałacu w Arendelle. Dotknąłem tych wzorów. Mój wzrok padł na inny obrazek. Z początku nie wiedziałem co to jest, lecz po chwili rozpoznałem ten kształt. Była to lodowa wersja mojej laski. Z trudem powstrzymywałem łzy. Dotknąłem laski jakby z chęcią wzięcia jej do ręki. Oparłem głowę o ścianę. Była tu, a ja idiota, nie zajrzałem tu. Prawdopodobnie wtedy tu była.
-Idiota. -skrzywiłem się, była tak blisko.
-Jack? Wszystko w porządku? Musimy już iść. -do dziury wgramolił się Mikołaj -Co to jest? -zapytał marszcząc brwi.
-Elsa. -odpowiedział mu Zając dotykając łapą szronu -Była tu. Sądząc po śladach niedawno. Wiatr rozwiał już ślady na piasku, ale na ściółce też są jakieś ślady. Większość to końskie kopyta, ale może uda się określić kierunek, w którym zmierza Elsa. -dodał z nadzieją w głosie.
-Mógłbyś spróbować? -zapytałem patrząc na niego.
-Pewnie. -przytaknął. Rozejrzał się bacznie po okolicy -Ja się zajmę tropem, a wy omówcie strategię czy coś. Czekajcie tu na mnie. -powiedział i wybiegł z nory.
Zrobiło się cicho. Ścisnęło mnie w dołku. Mam już dość. Chcę ją w końcu odnaleźć i przytulić. Zapiekło mnie pod powiekami. Z trudem powstrzymywałem łzy. Miałem ochotę zabić i Mroka i tego debila Hansa. Porwał mi Elsę! Zabiję gada!
-Jack. -North położył mi rękę na ramieniu -Znajdziemy ją. Wszyscy jej szukamy. Trzeba być dobrej myśli i nigdy, przenigdy nie tracić nadziei.
-Wiem. -westchnąłem -Po prostu mam już tego dość.
-Rozumiem to, Jack. -poklepał mnie po plecach -To może omówmy tą strategię, bo Zajączek będzie zły. -zaśmiał się, a ja zdobyłem się za smutny uśmiech, ale chyba wyszedł mi skwaszony grymas -A właśnie. Co się stało, że zapanował między wami względny pokój, że tak to ujmę?
Spojrzałem na niego. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami. Westchnąłem i opowiedziałem mu o mojej rozmowie z Kangurem. Nic nie mówił tylko kiwał głową jakby wiedział o tym od dawna.
-Nie dziwię się Zającowi, że ci o tym powiedział. -oznajmił -Gdyby żyła dziewczynka, która pierwsza we mnie uwierzyła powiedziałbym jej kim jestem i tak dalej.
-Mogę cię o coś zapytać Miki? -zacząłem niepewnie> Chodzi o Zająca.
-Pytaj. -odrzekł po chwili.
-Jak to się stało, że został Strażnikiem? -zapytałem z czystej ciekawości, bo od dawna mnie to nurtowało.
-No... on... mieszkał kiedyś z pewną rodziną, bardzo miłą, opiekuńczą. -zaczął -Przygarnęła go taka mała dziewczynka o imieniu Elizabeth. Była podobna z wyglądu do Elsy. Mieszkali w Australii, a Elizabeth była strasznie blada, no wiesz... tam wszyscy mieszkańcy byli opaleni, a ona bledziutka. Bardzo kochała Zająca. Wykarmiła go, była jego przyjaciółką, siostrą można by rzec. Ale pewnego dnia w stodole koło ich domu wybuchł pożar. Przemieścił się do domu, a było to nocą kiedy wszyscy spali. Zając obudził się pierwszy i pobiegł do pokoju dziewczynki. Piszczał, skakał po jej łóżku, gryzł ją aż się obudziła. Wyprowadził ją z domu, który zaczął się już walić, a warto wspomnieć, że w tych czasach domy były drewniane. Uratował jej życie. Jednak popełnił jeden błąd. Stał za blisko pożaru. Budynek zawalił się prosto na nich. Jej udało się odskoczyć, ale Zając nie miał tyle szczęścia. Zginął przygnieciony belką.
-Pamiętam kiedy to się stało. -powiedział smutno Zając stojąc u wejścia jamy -To stało się w Wielkanoc. Mój szczęśliwy dzień. Zginąłem wtedy, ale uratowałem moją Elizabeth. Widywałem ją potem. Patrzyłem jak z wesołej dziewczynki stawała się smutną kobietą. Dorosła, miała siódemkę dzieci, co jak na tamte czasy było względną normą. Miała dobrego męża. Zestarzała się i umarła w otoczeniu prawnuków. Dożyła sędziwego wieku. -westchnął z melancholią -Była piękną, silną kobietą. Nie dała sobie w kaszę dmuchać. Bardzo przypomina Elsę, nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. -podniósł wzrok z podłogi na mnie i uśmiechnął się -Teraz już znasz moją historię, więc może powinniśmy udać się na poszukiwanie twojej lubej. Poszła na północ. Kieruje się chyba na Ukrainę, ale najprawdopodobniej nawet nie wie gdzie jest. Chodźcie. -wyszedł z nory i zaczekał na nas.
Szliśmy dalej w milczeniu. Zrobiło mi się głupio. Mogłem nie pytać, albo zapytać Zająca. Mam nadzieję, że się nie obraził. Spojrzałem na niego. Wiele stracił. Widział swoją Elizabeth. Musiał ją bardzo kochać. Wyobraziłem sobie Elsę mieszkającą w Australii, w długiej sukni (to było chyba średniowiecze kiedy on, Ząbek i North zostali Strażnikami). Bawiła się z małym Zającem, który skakał wokół niej radośnie na tle starego drewnianego domku ze stodołą. Przez chwilę mu zazdrościłem. Też chciałbym tak skakać w takim otoczeniu. Ale potem zrobiło mi się go żal. Stracił jeszcze więcej niż ja.
Nagle Kangur zatrzymał się. Nadstawił uszu i nakazał nam łapą milczenie. Pokicał do jakiegoś krzewu malin. Obwąchał je, na co normalnie wybuchłbym śmiechem, ale teraz wydawało mi się przerażające.
-Była tu. -oznajmił -Przechodziła tędy. Mam tylko nadzieję, że nie jadła tych owoców.
-Przecież to maliny. -zaoponował North marszcząc brwi.
-Taaa... jasne... Jakby ktoś to paskudztwo zjadł to, niech Księżyc uchowa, jego krew zamieniłaby się w kwas. -stwierdził, a ja dostałem gęsiej skórki -Nazywa się Słodką Jeżyną. -skrzywił się -Wierzcie mi, to nie jest miłe uczucie. A jedyna odtrutka rośnie w australijskim buszu. Mało kto umie przyrządzić antidotum. Radzę się trzymać od tego badziewia z daleka.
-A. Chyba już nie będę jadł malin. -stwierdził Święty.
Postanowiliśmy zanocować na polanie. Byliśmy co raz bliżej Elsy. To dodało mi energii. Tego wieczoru śniła mi się średniowieczna Elsa, która bawiła się z Zającem. Potem sen się zmienił. Byłem na krawędzi jakiegoś urwiska. Spojrzałem w dół. Nie, to nie było urwisko, to był wulkan. Niedaleko mnie zobaczyłem Mroka i Hansa. Chciałem do nich polecieć i zamrozić im genitalia, ale moje nogi jakby wrosły w ziemię. Po chwili obserwacji stwierdziłem, że oni ze sobą walczą. Chyba remisowali. Nagle coś strzeliło między nich. Jakby lód. Spojrzałem w kierunku, z którego był wystrzał. Wytrzeszczyłem oczy. Stała tam Elsa cała ubrana na czarno. Minę miała jakby znudzoną zabawą dwóch irytujących szczeniaczków. Nie wiem czemu miała na twarzy trzy blizny, jak w moich poprzednim śnie kiedy to czesała się w zamku Mroka. Przemówiła w jakimś bliżej nie określonym języku i uniosła obie ręce. Mężczyźni zaczęli krzyczeć to na siebie, to na nią. Z każdym słowem dziewczyna smutniała. W końcu i ona zabrała głos.
-Czy wiecie, że za chwilę zginiecie? -powiedziała z bólem w głosie. Z bólem!.
-Elso, wybierz jednego z nas, albo sami się wybierzemy. -powiedział Hans, zabrzmiało to trochę dziwnie.
-Dobrze wiesz, że nie mam wyboru. Nie między wami. -odpowiedziała.
-Ale czemu? -wtrącił się Mrok -Czy źle ci było u mego boku?
-Zamydliłeś mi oczy. -stwierdziła -I... tak, było mi z tobą źle.
Czekaj... z nim?! Co się kurde odpierdala?! Czy oni z nią flirtują?! Jeszcze raz się pytam, co tu się odprawia?!
-Elso, moja najmilsza, ja cię kocham. -powiedział Hans jakby to znaczyło więcej niż wszystko inne.
-Ja też cię kocham. Całym moim jesterstwem. -dodał szybko Czarny Pan.
-A więc... Susane tylko cię pocieszała, tak? -odparła złośliwie dziewczyna -To przypadkiem zrobiłeś jej dziecko?
-Tak. Nie. -zmieszał się -Nie wiem. Elso...
-Daruj sobie. -ucięła kobieta -Zakończycie to sami czy ja mam to zrobić?
-Zmieniłaś się. -stwierdził rudowłosy z bólem.
-Dzięki tobie. -uśmiechnęła się ironicznie -To ty przyjechałeś do Arendelle, uwiodłeś, zdradziłeś i porwałeś. Potem planowałeś mnie zabić więc uciekłam. Tułałam się i zyskałam nowe moce. A teraz planuję zemstę za stracone lata, strach i ból, którego przez ciebie zaznałam.
Hans już otworzył usta, ale nie zdążył. Mrok wbił mu sztylet w plecy. I już celował w coś obok Elsy, za blisko Elsy. Kobieta strzeliła lodem. Mężczyzna zachwiał się i cofnął. Stał na krawędzi przepaści. Elsa ponownie strzeliła lodem w mężczyznę. Tym razem spadł. Wszystko wokół umilkło. Spojrzałem na ukochaną. Po jej policzkach ciekły łzy. Hans drgnął. Jeszcze żył. Elsa to widziała, ale nie ruszyła mu z pomocą.
-To będzie moja zemsta. Na was obu.
Po tych słowach wszystko się rozmyło. Przebudziłem się. Było cicho. Obok chrapał North. Otrząsnąłem się ze snu. Co to było? Czy to jest przyszłość? Czy wymysł mojej wyobraźni? Nie wiem, ale to mi się nie podoba. Nadal byłem zmęczony. Przymknąłem powieki i ponownie zapadłem w sen. Tym razem nic mi się nie śniło.
-Idiota. -skrzywiłem się, była tak blisko.
-Jack? Wszystko w porządku? Musimy już iść. -do dziury wgramolił się Mikołaj -Co to jest? -zapytał marszcząc brwi.
-Elsa. -odpowiedział mu Zając dotykając łapą szronu -Była tu. Sądząc po śladach niedawno. Wiatr rozwiał już ślady na piasku, ale na ściółce też są jakieś ślady. Większość to końskie kopyta, ale może uda się określić kierunek, w którym zmierza Elsa. -dodał z nadzieją w głosie.
-Mógłbyś spróbować? -zapytałem patrząc na niego.
-Pewnie. -przytaknął. Rozejrzał się bacznie po okolicy -Ja się zajmę tropem, a wy omówcie strategię czy coś. Czekajcie tu na mnie. -powiedział i wybiegł z nory.
Zrobiło się cicho. Ścisnęło mnie w dołku. Mam już dość. Chcę ją w końcu odnaleźć i przytulić. Zapiekło mnie pod powiekami. Z trudem powstrzymywałem łzy. Miałem ochotę zabić i Mroka i tego debila Hansa. Porwał mi Elsę! Zabiję gada!
-Jack. -North położył mi rękę na ramieniu -Znajdziemy ją. Wszyscy jej szukamy. Trzeba być dobrej myśli i nigdy, przenigdy nie tracić nadziei.
-Wiem. -westchnąłem -Po prostu mam już tego dość.
-Rozumiem to, Jack. -poklepał mnie po plecach -To może omówmy tą strategię, bo Zajączek będzie zły. -zaśmiał się, a ja zdobyłem się za smutny uśmiech, ale chyba wyszedł mi skwaszony grymas -A właśnie. Co się stało, że zapanował między wami względny pokój, że tak to ujmę?
Spojrzałem na niego. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami. Westchnąłem i opowiedziałem mu o mojej rozmowie z Kangurem. Nic nie mówił tylko kiwał głową jakby wiedział o tym od dawna.
-Nie dziwię się Zającowi, że ci o tym powiedział. -oznajmił -Gdyby żyła dziewczynka, która pierwsza we mnie uwierzyła powiedziałbym jej kim jestem i tak dalej.
-Mogę cię o coś zapytać Miki? -zacząłem niepewnie> Chodzi o Zająca.
-Pytaj. -odrzekł po chwili.
-Jak to się stało, że został Strażnikiem? -zapytałem z czystej ciekawości, bo od dawna mnie to nurtowało.
-No... on... mieszkał kiedyś z pewną rodziną, bardzo miłą, opiekuńczą. -zaczął -Przygarnęła go taka mała dziewczynka o imieniu Elizabeth. Była podobna z wyglądu do Elsy. Mieszkali w Australii, a Elizabeth była strasznie blada, no wiesz... tam wszyscy mieszkańcy byli opaleni, a ona bledziutka. Bardzo kochała Zająca. Wykarmiła go, była jego przyjaciółką, siostrą można by rzec. Ale pewnego dnia w stodole koło ich domu wybuchł pożar. Przemieścił się do domu, a było to nocą kiedy wszyscy spali. Zając obudził się pierwszy i pobiegł do pokoju dziewczynki. Piszczał, skakał po jej łóżku, gryzł ją aż się obudziła. Wyprowadził ją z domu, który zaczął się już walić, a warto wspomnieć, że w tych czasach domy były drewniane. Uratował jej życie. Jednak popełnił jeden błąd. Stał za blisko pożaru. Budynek zawalił się prosto na nich. Jej udało się odskoczyć, ale Zając nie miał tyle szczęścia. Zginął przygnieciony belką.
-Pamiętam kiedy to się stało. -powiedział smutno Zając stojąc u wejścia jamy -To stało się w Wielkanoc. Mój szczęśliwy dzień. Zginąłem wtedy, ale uratowałem moją Elizabeth. Widywałem ją potem. Patrzyłem jak z wesołej dziewczynki stawała się smutną kobietą. Dorosła, miała siódemkę dzieci, co jak na tamte czasy było względną normą. Miała dobrego męża. Zestarzała się i umarła w otoczeniu prawnuków. Dożyła sędziwego wieku. -westchnął z melancholią -Była piękną, silną kobietą. Nie dała sobie w kaszę dmuchać. Bardzo przypomina Elsę, nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. -podniósł wzrok z podłogi na mnie i uśmiechnął się -Teraz już znasz moją historię, więc może powinniśmy udać się na poszukiwanie twojej lubej. Poszła na północ. Kieruje się chyba na Ukrainę, ale najprawdopodobniej nawet nie wie gdzie jest. Chodźcie. -wyszedł z nory i zaczekał na nas.
Szliśmy dalej w milczeniu. Zrobiło mi się głupio. Mogłem nie pytać, albo zapytać Zająca. Mam nadzieję, że się nie obraził. Spojrzałem na niego. Wiele stracił. Widział swoją Elizabeth. Musiał ją bardzo kochać. Wyobraziłem sobie Elsę mieszkającą w Australii, w długiej sukni (to było chyba średniowiecze kiedy on, Ząbek i North zostali Strażnikami). Bawiła się z małym Zającem, który skakał wokół niej radośnie na tle starego drewnianego domku ze stodołą. Przez chwilę mu zazdrościłem. Też chciałbym tak skakać w takim otoczeniu. Ale potem zrobiło mi się go żal. Stracił jeszcze więcej niż ja.
Nagle Kangur zatrzymał się. Nadstawił uszu i nakazał nam łapą milczenie. Pokicał do jakiegoś krzewu malin. Obwąchał je, na co normalnie wybuchłbym śmiechem, ale teraz wydawało mi się przerażające.
-Była tu. -oznajmił -Przechodziła tędy. Mam tylko nadzieję, że nie jadła tych owoców.
-Przecież to maliny. -zaoponował North marszcząc brwi.
-Taaa... jasne... Jakby ktoś to paskudztwo zjadł to, niech Księżyc uchowa, jego krew zamieniłaby się w kwas. -stwierdził, a ja dostałem gęsiej skórki -Nazywa się Słodką Jeżyną. -skrzywił się -Wierzcie mi, to nie jest miłe uczucie. A jedyna odtrutka rośnie w australijskim buszu. Mało kto umie przyrządzić antidotum. Radzę się trzymać od tego badziewia z daleka.
-A. Chyba już nie będę jadł malin. -stwierdził Święty.
Postanowiliśmy zanocować na polanie. Byliśmy co raz bliżej Elsy. To dodało mi energii. Tego wieczoru śniła mi się średniowieczna Elsa, która bawiła się z Zającem. Potem sen się zmienił. Byłem na krawędzi jakiegoś urwiska. Spojrzałem w dół. Nie, to nie było urwisko, to był wulkan. Niedaleko mnie zobaczyłem Mroka i Hansa. Chciałem do nich polecieć i zamrozić im genitalia, ale moje nogi jakby wrosły w ziemię. Po chwili obserwacji stwierdziłem, że oni ze sobą walczą. Chyba remisowali. Nagle coś strzeliło między nich. Jakby lód. Spojrzałem w kierunku, z którego był wystrzał. Wytrzeszczyłem oczy. Stała tam Elsa cała ubrana na czarno. Minę miała jakby znudzoną zabawą dwóch irytujących szczeniaczków. Nie wiem czemu miała na twarzy trzy blizny, jak w moich poprzednim śnie kiedy to czesała się w zamku Mroka. Przemówiła w jakimś bliżej nie określonym języku i uniosła obie ręce. Mężczyźni zaczęli krzyczeć to na siebie, to na nią. Z każdym słowem dziewczyna smutniała. W końcu i ona zabrała głos.
-Czy wiecie, że za chwilę zginiecie? -powiedziała z bólem w głosie. Z bólem!.
-Elso, wybierz jednego z nas, albo sami się wybierzemy. -powiedział Hans, zabrzmiało to trochę dziwnie.
-Dobrze wiesz, że nie mam wyboru. Nie między wami. -odpowiedziała.
-Ale czemu? -wtrącił się Mrok -Czy źle ci było u mego boku?
-Zamydliłeś mi oczy. -stwierdziła -I... tak, było mi z tobą źle.
Czekaj... z nim?! Co się kurde odpierdala?! Czy oni z nią flirtują?! Jeszcze raz się pytam, co tu się odprawia?!
-Elso, moja najmilsza, ja cię kocham. -powiedział Hans jakby to znaczyło więcej niż wszystko inne.
-Ja też cię kocham. Całym moim jesterstwem. -dodał szybko Czarny Pan.
-A więc... Susane tylko cię pocieszała, tak? -odparła złośliwie dziewczyna -To przypadkiem zrobiłeś jej dziecko?
-Tak. Nie. -zmieszał się -Nie wiem. Elso...
-Daruj sobie. -ucięła kobieta -Zakończycie to sami czy ja mam to zrobić?
-Zmieniłaś się. -stwierdził rudowłosy z bólem.
-Dzięki tobie. -uśmiechnęła się ironicznie -To ty przyjechałeś do Arendelle, uwiodłeś, zdradziłeś i porwałeś. Potem planowałeś mnie zabić więc uciekłam. Tułałam się i zyskałam nowe moce. A teraz planuję zemstę za stracone lata, strach i ból, którego przez ciebie zaznałam.
Hans już otworzył usta, ale nie zdążył. Mrok wbił mu sztylet w plecy. I już celował w coś obok Elsy, za blisko Elsy. Kobieta strzeliła lodem. Mężczyzna zachwiał się i cofnął. Stał na krawędzi przepaści. Elsa ponownie strzeliła lodem w mężczyznę. Tym razem spadł. Wszystko wokół umilkło. Spojrzałem na ukochaną. Po jej policzkach ciekły łzy. Hans drgnął. Jeszcze żył. Elsa to widziała, ale nie ruszyła mu z pomocą.
-To będzie moja zemsta. Na was obu.
Po tych słowach wszystko się rozmyło. Przebudziłem się. Było cicho. Obok chrapał North. Otrząsnąłem się ze snu. Co to było? Czy to jest przyszłość? Czy wymysł mojej wyobraźni? Nie wiem, ale to mi się nie podoba. Nadal byłem zmęczony. Przymknąłem powieki i ponownie zapadłem w sen. Tym razem nic mi się nie śniło.
"Przyszłość nigdy nie jest taka, jakiej się spodziewamy. Właśnie dlatego jest tak cholernie ekscytująca"
-One Day
Subskrybuj:
Posty (Atom)