czwartek, 30 marca 2017

rozdział czterdziesty siódmy: Czy potrafię?

Po kolejnej kolosalnej przerwie powróciłam. Tra ta ta ta tam.... zapraszam do czytania ;)

Terra Tartar Tari Nova



~Oczami Jacka~

Leciałem nie oglądając się za siebie. Czułem, że wszystko to o co walczyłem jest nic niewarte. Ucisk w piersi nie słabnął, a jedynie przybierał na sile. Oczy mnie szczypały. Ból był nie do zniesienia. Zacząłem krzyczeć, ale to nie przyniosło mi ulgi. Leciałem dalej z mętlikiem w głowie. Do tej pory była moim światem, to by ją znowu zobaczyć było moim celem. Było. Dlaczego mi to zrobiła? Czym ją zauroczył? Dlaczego ten durny pies? To jeszcze dałbym radę zrozumieć, ale Mrok? Do cholery, czemu Mrok?! Ze wszystkich ludzi na świecie musiała mnie zdradzić z Mrokiem?! Nie mogłem tego pojąć, jak w ogóle można znieść kogoś takiego, a co dopiero być z nim! Czy zapomniała co zrobił Strażnikom? Co jej zrobił?

Wylądowałem, ale nogi mnie nie utrzymały. Upadłem na kolana, a z piersi wyrwał mi się szloch, którego nie mogłem powstrzymać. Czemu jej nie wystarczam? Czemu nie kocha mnie tak jak ja ją? Chwiejnie wstałem i ruszyłem przed siebie. W oddali zamajaczyła mi moja chatka, którą dostałem od Mikołaja. Wszedłem powoli do środka i usiadłem przed ogniskiem.

To tutaj przyprowadziłem ją kiedy się poznaliśmy. To tutaj opowiedziała swoją historię, a ja moją. To tutaj poczułem coś więcej niż drwinę i chęć do zabaw. To tutaj zdałem sobie sprawę, że chcę o nią zadbać i wytrzeć jej łzy. I rozśmieszać kiedy jest smutna. I być przy niej kiedy by tego potrzebowała.

Ale teraz patrząc na ogień widzę tylko pustkę i zimno. Marznę siedząc przy kominku. Rozejrzałem się otępiałym wzrokiem po chatce. Za cicho, za pusto, za obco, za dużo myśli, za dużo... tęsknoty. Kocham ją. Kocham ją tak bardzo, że to aż boli. Zadrżałem. Bycie daleko od niej niemal fizycznie boli. Świadomość, że ją odrzuciłem rozrywała mi serce, ale tak musi być. Jak mógłbym z nią być kiedy kocha innego, albo innych?

Położyłem się i patrzyłem w sufit. Z całych sił starałem się ją znienawidzić, ale czy naprawdę potrafię?


~Oczami Mroka~

Zniknąłem z polany. Zabolało i to bardzo. Rozumiem, przysięgam, rozumiem ją. Widziałem przecież Elsę w jej wilczej postaci. Wiedziałem, że będzie walczyć za bliskich i o to co uważa za słuszne. Wiedziałem to a pomimo tego zaatakowałem. Ale co miałem zrobić? To przez te kundle Elsa jest teraz jedną z nich. Chciałem zemsty. Miałem do niej prawo. Świat widziałem w czerwieni kiedy przywoływałem do siebie całą nienawiść jaką darzyłem pomioty Księżyca.

Jej oczy. Jej zapierające dech w piersi oczy. Niebieskie jak poranne niebo w letni dzień, jak strumień w górach, jak najczystszy lód. Uspokoiłem się. Sama myśl o mojej pani serca była kojąca. Posmutniałem. Wybrała Mroza. Wybrała mądrze. On jest dla niej lepszy niż ja mógłbym kiedykolwiek być. Nigdy jej nie zranił ani nigdy tego nie zrobi. Będzie z nim szczęśliwa. On się nią zaopiekuje. Jedynie to jest pociechą po dzisiejszym starciu.

Nie jestem jej obojętny, to wiem na pewno. Widziałem szok i przelotną radość w jej krystalicznych oczach. Zobaczyłem smutek kiedy zdała sobie sprawę, że jesteśmy po przeciwnych stronach. Nie jestem głupi, wiem, że nigdy nie pokocha mnie tak jak ja ją. Zaakceptowała mnie i polubiła. Z czasem sztywność i sztuczność jej zachowań zastąpiła szczerość i autentyczność.

Teraz, kiedy siedząc w fotelu pijąc jakiś trunek, doszedłem do wniosku, że Elsa nie musiałaby mnie kochać. Chciałbym tylko żeby była szczęśliwa i mi wybaczyła wszelkie cierpienia jakie jej zadałem. O niczym więcej nie marzę. Może tylko aby ją teraz zobaczyć, ale to niemożliwe ani teraz ani w najbliższym czasie. Albo nigdy. Na tą myśl zadrżałem z przestrachem.

-Elso, miłości mego życia, nie możesz tego usłyszeć, ale wiedz, że zawsze będę cię kochać. Na zawsze pozostaniesz właścicielką mego serca. Zawsze będziesz panią moich myśli. Kocham cię najmilsza nawet kiedy nie mogę cię mieć. -wyszeptałem z zamkniętymi oczyma i lekkim, ale gorzkim uśmiechem. -Bądź szczęśliwa, bo zasługujesz na wszystko co najlepsze w tym świecie.

Kocham ją, ale czy potrafię żyć bez niej?


~Oczami Marsa~

Biegłem. Tylko to się liczyło. Widziałem swoją przyszłość z Luką u boku. Przyszłość, która nigdy nie będzie niczym więcej niż marzeniem. W czym lepszy jest ode mnie ten humanoid? Co ma on czego ja nie mam? Jest człowiekiem? Prychnąłem. Nie chciałbym nim być, to zbyt skomplikowane i pełne bólu i rozczarować. Ale czy moje życie nie jest tego pełne? A ten gość w czerni? Powiedział, że ją kocha. Czy to od niego uciekła? Czemu zobaczyłem w jej oczach ból kiedy to powiedział? Czemu nie ja mogę być tym szczęśliwcem i mieć Lukę na wyłączność? Móc ją strzec i dbać o nią. Czy to nie miłość? Biegłem. Serce wyrywa mi się do niej, ale nogi niosły jak najdalej. I wtedy to we mnie uderzyło. Ja jej już nigdy nie zobaczę. Nogi jakby mi wrosły w ziemię. Boleśnie się zatrzymałem i natychmiast zawróciłem. Muszę ją zobaczyć. Może jest jeszcze szansa, aby ją zatrzymać z kawanan. W ciągu swojego życia jeszcze tak szybko nie biegłem.

Wparowałem do legowiska zdyszany, a część likanów spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

-"Luka?" -wydyszałem.

-"Odeszła chwilę po tobie." -odpowiedział mi współczującym tonem mój brat Saturn. -"Chciała za tobą pobiec, ale zatrzymała się po kilku metrach. Jeszcze nie widziałem jej tak smutnej." -dodał zwieszając łeb.

Spóźniłem się. Zrobiłem w życiu wiele głupich rzeczy, ale jeszcze nigdy nie pomyliłem się tak bardzo. Zmarnowałem jedyną szansę. Odeszła, a ja uciekłem. Nie spojrzałem na nią po raz ostatni. Zachwiałem się i upadłem na tyłek. Myśli kłębiły mi się w głowie. Nagle z gardła wydobył mi się jęk, który przerodził się w wycie pełne bólu, żalu i smutku. Chwilę potem usłyszałem drugie wycie obok mnie. Spojrzałem na lewo i zobaczyłem Sage. W jego oczach też zobaczyłem smutek. Cała kawanan straciła dzisiaj nie tylko Ariela i Lucim, ale i moją Lukę. Parę minut później cała sfora wyła za utraconą rodziną, za Luką.

Chciałem być z nią, ale czy potrafię o niej zapomnieć?


~Oczami Czkawki~

Elsa, moja słodka siostra. Chciała tylko wrócić do domu, do Jacka. Ale gdzie teraz jest jej dom? Tu na biegunie w pustym pokoju jej i Jacka czy w Arendelle na tronie? Byłem na nią zły. To mądra dziewczyna, a dała się wciągnąć w takie bagno. Kto wie, może to i było jedyne możliwe wyjście, ale to nie zmienia faktu, że zabawiła się uczuciami tych wszystkich ludzi. Hansowi się należało, Mrokowi może też, ale Jack czy ten cały Mars? Nie powiedziałbym. Z drugiej strony zrobiłbym chyba to samo będąc na jej miejscu. Tak bardzo bym chciał wrócić do tych dobrych dni kiedy byliśmy dziećmi i nie musieliśmy się niczym przejmować. Byliśmy wolni, a zło nie istniało. Przez blisko dwa lata Jack i Elsa szukali się wzajemnie, ale on teraz z nich zrezygnował. Idiota. Czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, że ona zrobiła wszystko dla niego, dla nas, dla rodziny?

Merida widząc mnie siedzącego przy oknie podeszła i przytuliła mnie. Westchnąłem wdzięczny za jej dotyk i obecność. Chyba się zakochałem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nareszcie jakiś pozytyw w tym koszmarze. Wszystko powinno wrócić teraz do normy. A to oznacza, że wrócę na Berk. Mam nadzieję, że nie sam. Przyzwyczaiłem się do Strażników i przyjaciół. Nie wiem jak to teraz będzie. Elsa jest zdruzgotana i potrzebuje nas teraz, Jack zresztą też. Moja siostra zawsze dawała radę, ale tym razem zajmie jej to o wiele więcej czasu. Nie wiem jak ją w tym całym bałaganie wesprzeć. Muszę coś wymyślić, nie zostawię jej przecież samej w tym chaosie.

Życie wraca do normy, ale czy ja potrafię?


~Narrator~

Powrót królowej Arendelle okazał się bardziej dotkliwy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Jack, który próbuje zapomnieć szaleje rozsiewając zamiecie na Grenlandii. Elsa, która musi odnaleźć się w świecie ze złamanym sercem. Mrok, który nadal niezmiennie tęskni i łudzi się, że wszystko się ułoży. Mars, który stara się z całej siły zapomnieć o Luce. Hans, który samotnie zmaga się z wychowaniem dziecka. Strażnicy, którzy starają się pomóc blondynce i opanować białowłosego.

Elsa została na biegunie. Nie potrafiła zebrać się w sobie, aby wrócić na stałe do Arendelle. Królową została Anna, która nawet mając Krisa przy sobie czuje się samotna, ale szanuje decyzję siostry. Zając praktycznie nie odstępuje Elsy na krok. Stał się jej najbliższym przyjacielem. Tylko Księżyc wie jak bardzo go teraz potrzebuje.


~~~~~~~~


Minął rok.

Jack uspokoił się, ale nigdy nie pogodził się ze stratą Elsy. Lata po świecie, ale nawet na moment nie znalazł się w Arendelle czy na biegunie. Tęsknota, którą maskuje niechęcią i nienawiścią do byłej ukochanej, czyni go nieszczęśliwym i oschłym.

Elsa pogodziła się ze stratą Jacka. Uważa, że to była jej wina. Jednak nadal tęskni zarówno za białowłosym jak i Mrokiem i Marsem. Zostawiła z całą trójką część siebie. Mieszka teraz z głównie z Zającem i pomaga mu w przygotowaniach do Wielkanocy. Wychodzi na prostą, choć nie bez problemów i łez. W dalszy ciągu cierpi, ale z każdym kolejnym dniem jest lepiej.

Mrok cały ten czas spędził na rządzeniu w swoim królestwie koszmarów. Rośnie w siłę, ale nie chce wszczynać wojny. Ogranicza się do drobnych spraw, które nie wyrządzają nikomu dużej szkody. Dla Elsy. Nadal trzyma w sercu miłość do złotowłosej. Wspomnienie jej oczu, śmiechu i ich szczęśliwych chwil razem spędzonych trzymają go przy zdrowych zmysłach. Nadal wierzy, że Jack jest z Elsą i ją uszczęśliwia.

Czkawka i Merida są razem. Zanosi się na to, że tak już pozostanie na zawsze. Milo i Kida powitali na świecie swoje pierwsze dziecko, dziewczynkę o białych włosach i brązowych oczach. Anna i Kristoff dobrze sprawują się w roli władców. Mars ochłonął. Związał się z likanką o imieniu Cinta, ale nadal myśli ciepło o utraconej dawno temu Luce.

Żadne z nich nie spodziewa się, że to nie koniec ich zmagań. Szykuje się kolejna tragedia, która albo zjednoczy wszystkich na nowo lub podzieli ich jeszcze bardziej. Nie każdy wyjdzie z tego żywy.

czwartek, 25 sierpnia 2016

rozdział czterdziesty szósty: JAK ZAWSZE WSZYSTKO ZNISZCZYŁAM

Mrok zniknął w chmurze pyłu, a ja po raz kolejny nie miałam pojęcia co zrobić ze swoim życiem. Twarz Jacka była nieprzenikniona. Nie potrafiłam odgadnąć o czym myśli albo co czuje. Wiedziałam tylko, że ja czułam się tak jakby moje serce stało się nagle szklane i popękało na miliony kawałków. Spojrzałam na Marsa. Wyglądał jakby właśnie wygrał życie. Merdał wesoło ogonem, przechylił głowę i wystawił język z pyska. Taki wilczy rodzaj uśmiechu. Nie potrafiłam zmusić się do tego samego. Czułam się zbyt podle.

-"Luka?" -Mars wyglądał na zaniepokojonego. -"Jesteś cała? Mam ugryźć tego blondaska?" -zapytał strosząc się jednocześnie jak macho i patrząc wrogo na Jacka.

-"Nie." -zaśmiała się lekko co nie uszło uwadze mojego ukochanego. To musiało brzmieć dla niego jak warczenie. -"Jestem cała i wolałabym żebyś nie gryzł mojego... mojego przyjaciela." -powiedziałam wahając się pod koniec. Nie byłam pewna czy powinnam się przyznać kim jest dla mnie Jack.

Spojrzałam na białowłosego. Miał zmarszczone brwi. Widać było, że czuje się niekomfortowo będąc otoczonym przez stado Serigali. W sumie się mu nie dziwię, też się tak czułam kiedy po raz pierwszy znalazłam się w kawanan. Chyba poczuł mój wzrok na sobie, bo spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam tam ciepło i akceptację, czyli to czego pragnęłam chyba jeszcze bardziej niż wolności, jakkolwiek to brzmi. Zauważyłam też chęć powrotu do domu i zniecierpliwienie. W jego spojrzeniu było coś jeszcze. Zranienie. Westchnęłam ciężko, chciałabym już mieć nadchodzącą rozmowę za sobą. Odwróciłam się i podeszłam do Saga. Wyjaśniłam mu, że muszę już wracać. Oczywiście Mars cały ten czas nie odstępował mnie na krok. Alfa przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Nagle ni z tego ni z owego zapytał:

-"Czy jesteś pewna, że kochasz swojego ludzkiego samca?"

Zaparło mi dech. Tego pytania się nie spodziewałam. Usłyszałam jak Mars gwałtownie wciąga powietrze i wlepia we mnie wzrok. Zaschło mi w pysku. Pewnie powinnam od razu odpowiedzieć, ale zawahałam się. Moje życie w ciągu ostatnich miesięcy stało się niestabilne i pełne niepewności oraz walki o przetrwanie. Mogłam powiedzieć "nie" i zostać z Marsem w kawanan, a w przyszłości razem z nim przewodzić sforze albo nawet odnaleźć Mroka, ale aż tak zdesperowana chyba nie byłam. W końcu odparłam:

-"Tak. Tak, kocham go a on kocha mnie." -wiedziałam, że te słowa ranią Marsa, ale musiałam być szczera sama ze sobą. -"To z nim pragnę być."

Usłyszałam zbolałe warczenie likana obok mnie. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy. Tak jak się spodziewałam, zobaczyłam w nim ból i zdradę. Otworzył pysk, żeby wykrzyczeć mi w twarz jak bardzo mnie nienawidzi, ale pokręcił tylko pyskiem i pobiegł w las. Zrobiłam kilka kroków w tym samym kierunku jakbym chciała za nim pobiec, ale się zatrzymałam. Nawet nie byliśmy razem, więc czemu czułam się jakbym traciła część siebie?

-Elsa? -usłyszałam głos Jacka i odwróciła się do niego. Był zaniepokojony. Spojrzałam przelotnie na Saga, który pokiwał łbem pozwalając mi tym samym odejść.

Podeszłam do Jacka, otarłam się o niego dając mu tym samym znak żeby za mną poszedł. Zwalczyłam w sobie chęć odwrócenia się i ostatniego spojrzenia na kawanan. Minęliśmy linię drzew, a ja już wiedziałam, że zostawiłam w legowisku część siebie. Szliśmy jeszcze dłuższy czas, aby znaleźć się poza zasięgiem słuchu Serigala. Zatrzymałam się i zmieniłam w człowieka. Ledwie poczułam przemianę. Podniosłam wzrok na mojego ukochanego. Był czerwony jak burak. Spodziewałam się wybuchu gniewu, w końcu go okłamałam. Jednak jedyne co nadeszło to niezręczne chrząknięcie.

-Jesteś piękna Elso, ale chyba by było lepiej jakbyś się ubrała. -powiedział trochę rozbawionym tonem.

Poczułam jak mi płoną policzki. Szybko skoncentrowałam się i na moim ciele powstała bladoniebieska koszulka i spodnie w tym samym kolorze. Jack nie patrzył na mnie. Jego policzki nadal zdobił róż. Jedyne czego chciałam w tym momencie to wziąć go w ramiona i nie wypuszczać aż do końca świata i dłużej. Nagle drgnął, chyba wyczuł moje spojrzenie, ale nie spojrzał mi w oczy. Westchnął ciężko i wyprostował się.

-Więc... -zaczął beznamiętnym tonem -Co stało się podczas twojego pobytu u Mroka?

Jego głos nie zdradzał żadnych uczuć, był zimny i niedostępny. Poczułam na rękach gęsią skórkę. Przełknęłam ślinę i otworzyłam usta nie do końca wiedząc co mu odpowiedzieć. Nie wydałam z siebie dźwięku. Po chwili spuściłam głowę i zamknęłam usta. Kiedy planowałam poróżnić Mroka i Hansa myślałam, że wyjaśnić potem wszystko Jackowi będzie prostsze. Kiedy nic nie odpowiadałam Jack odwrócił się do mnie i uważnie mnie obserwował. Ja nie miałam w tym momencie odwagi by na niego spojrzeć.

-Co was łączyło? -spytał z jeszcze większym chłodem -Byliście... no... razem? -ostatnie słowo ledwie z siebie wydusił. Jedyne co mogłam zrobić to pokiwać głową, ale nawet tego nie zrobiłam bojąc się jego reakcji. I słusznie.

-Jak mogłaś mi to zrobić. -powiedział cicho, ale sposób w jaki to zrobił sprawił, że zamarzałam. -Walczyłem o ciebie każdego dnia, szukałem cię, wypłakiwałem sobie oczy. Ale widać na marne, bo ty się świetnie bawiłaś ze swoim facetem. Z Hansem też pewnie byłaś. -nadal milczałam niezdolna do jakiejkolwiek reakcji -Tak jak myślałem. Wiesz, mam ochotę krzyczeć, wykrzyczeć wszystkie wyzwiska, które mi teraz krążą do głowie, ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego bo cię szanuje. Ale to cię pewnie też nie obchodzi. A, zapomniałbym! Jest jeszcze ten wilczek, prawda? Łatwo się domyślić, widziałem jak na ciebie patrzy. Wiesz co, zabiorę cię teraz na biegun, a potem nie chce mieć z tobą nic do czynienia.

Zasłużyłam na to. Wiedziałam o tym. Chciałam mu wyjaśnić, ale to by go jeszcze mocniej rozwścieczyło. Podszedł do mnie i przyciągnął do siebie, ale w jego dotyku nie było już czułości i miłości, lecz obojętność i obrzydzenie. Heroicznie walczyłam ze łzami, nie chciałam płakać przed nim. Dolecieliśmy na biegun. Jack wylądował pod bramą i odleciał jak najszybciej się dało. Nie chciał spędzić ze mną ani chwili więcej niż to było konieczne. Rozumiałam. Nie wiem jak dostałam się do pokoju. Nie wiem kiedy zaczęłam płakać ani kiedy zasnęłam z wyczerpania. Ale nawet sen nie dał mi ukojenia. Ciągle widziałam krzywdę i chłodną obojętność Jacka.

Obudziłam się następnego ranka. Właściwie to obudziło mnie walenie w drzwi. Nie chciałam nikogo widzieć. Nawet nie otworzyłam oczu. Łzy znowu napłynęły mi do oczu, a z gardła wyzwał się szloch. W tej chwili żałowałam, że likany nie zabiły mnie kiedy ratowałam Mroka.


~Oczami Zająca~

Coś się stało między Jackiem a Elsą. Tylko to mogło wyjaśnić dlaczego wparował do zamku Mikołaja, powiedział, że leci na południe i poleciał. Chciałem iść do Elsy, ale Ząbek mnie powstrzymała. Stwierdziła, że może dziewczyna potrzebuje trochę czasu tylko dla siebie. Następnego ranka stwierdziłem, że muszę do niej pójść. Kiedy tylko skręciłem w korytarz prowadzący do jej pokoju poczułem obezwładniający chłód. Przyśpieszyłem. Z pod jej drzwi wylewał się szron i drobny śnieg. Miałem złe przeczucie. Zacząłem walić w drzwi i wołać jej imię. Usłyszałem przytłumiony szloch. "Jak znajdę tego dzieciaka to mu wcisnę pisankę w tyłek." Zacząłem walić ramieniem w drzwi aż się otworzyły. Widok wnętrza pokoju zaparł mi dech. Wszystko było rozwalone i zamarznięte. Z sufitu wystawały lodowe kolce większe ode mnie. Ściany miały pozrywane tapety, okna stłuczone gradem, dookoła zaspy, a na środku pokoju leżała Elsa i płakała. Uważając pod nogi przeszedłem po śliskiej podłodze. Serce mi pękało kiedy patrzyłem jak zraniona i porzucona była. Usiadłem obok niej i nie wiedziałem co powinienem właściwie zrobić. Po chwili wahania wziąłem ją w ramiona i kołysałem. To ją chyba uspokoiło. Odwzajemniła uścisk i zaczęła mówić zachrypniętym od łez głosem. Opowiedziała mi wszystko ze szczegółami. A mi zaparło dech po raz kolejny tego dnia. Tyle wycierpiała dla Jacka, nawet udawała uczucia do innego tylko po to by do niego wrócić, a on tak po prostu kazał jej odejść. Rozumiałem dlaczego to zrobił. Chyba też bym się zachował podobnie, ale znałem już całą historię, a Jack nie. Nie wiedziałem co zrobić ani powiedzieć więc po prostu siedziałem tam gładząc ją po włosach i zapewniając, że wszystko się  ułoży.

-Jak zawsze wszystko zniszczyłam. -zaśmiała się smutno Elsa. -Zawsze coś musi pójść nie tak.

Odsunęła się  trochę i uśmiechnęła się smutno. Otarłem jej łzy i policzków i położyłem ręce na jej ramionach.

-Coś wymyślimy. -oznajmiłem i ścisnąłem ramiona dziewczyny -Pamiętaj, że nie jesteś sama, dobrze?

-Dobrze. -odpowiedziała i ponownie rzuciła się w moje objęcia.

niedziela, 1 maja 2016

rozdział czterdziesty piąty: KOSZMARY KONTRATAKUJĄ

Witam wszystkich, którzy to czytają! Po prawie ośmiu miesiącach powracam! Edytowałam poprzednie rozdziały i zmieniłam ich numerację. Mam nadzieję, że te wypociny spodobają się Wam ;0 

Terra Tartar Tari Nova (która zatęskniła za pisaniem o Jelsie)




Opowiadałam im co się stało od momentu, w którym Mrok mnie porwał. Widziałam, że mi wierzą. Starałam się mówić im całą prawdę. Starałam się, ale kiedy Jack zapytał czemu Mrok mnie przetrzymywał skłamałam.

-On... jest chory... ubzdurał sobie coś... -jąkałam się i mówiłam jeszcze jakieś bzdury, których już nie pamiętam.

Potem pytali o Hansa. Spięłam się jeszcze bardziej. Odpowiadałam półsłówkami, kręciłam, kłamałam. Nie wiem czy mi uwierzyli czy nie. Chyba tak, bo kiedy Czkawka zapytał skąd mam bliznę coś we mnie pękło i się rozpłakałam. A obiecałam sobie, że już nie będę przez to płakać. Opowiedziałam im inną wersję. Pominęłam fakt, że wróciłam po Mroka. Jack cały czas mnie pocieszał. Kiedy skończyły się ich pytania chciałam się schować. Przeze mnie wszyscy, łącznie ze mną, cierpieli. Wyrzuty sumienia były potworne. Miałam wrażenie, że ich wszystkich zawiodłam, szczególnie Czkawkę. Widziałam to w jego oczach. Wiedział, że nie mówiłam prawdy. Było mi źle, bo zwykle byłam z nim szczera. Czułam, że muszę z nim pogadać. Jemu mogę zaufać w każdej sprawie. Jack ścisnął moje ramię. Jego uśmiech pełen miłości i troski był warty wszystkich tych samotnych nocy.

-Wiecie co? Chyba przyda nam się wszystkim trochę odpoczynku. -stwierdził Milo i chwała mu za to.

Wszyscy mu przytaknęli. Jack wziął mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju w pałacu Mikołaja. Uśmiechałam się do niego nadal czując wyrzuty sumienia. Położyliśmy się na jego łóżku i wtuliłam się w jego bluzę. Nic nie mówiliśmy, nie musieliśmy. Chwilę później zasnęłam głaskana po głowie przez mojego ukochanego.

Śniły mi się koszmary. A myślałam, że się od nich uwolniłam! Byłam wśród likanów. Mieli kłopoty. Walczyli z koszmarami. Ale skąd tam do choroby jasnej wzięły się koszmary?! Nie były już końmi, ale miały postać czarnych jaguarów. Było źle. Bardzo, bardzo źle. Moi przegrywali. Powinnam tam z nimi być! Powinnam walczyć u ich boku na śmierć i życie, a nie leżeć sobie bezpiecznie i mieć wszystko gdzieś! Podjęłam decyzję. Jeszcze przez sen myślałam o strategii. W jednej sekundzie otworzyłam gwałtownie oczy i usiadłam budząc Jacka.

-El? -wymamrotał sennie -Stało się coś?

-Tak. -rzuciłam krótko i wyskoczyłam z łóżka.

Już byłam przy drzwiach kiedy drogę zagrodził mi białowłosy. Był wyraźnie zdezorientowany. Założył ręce na piersi i nie zamierzał mnie przepuścić bez wyjaśnień. Już otwierał usta żeby zadać pytanie, lecz go uprzedziłam.

-Moja kawanan mnie potrzebuje. Muszę do nich iść. -oznajmiłam niecierpliwie.

-Co cię potrzebuje? -spytał z miną mówiącą: wtf?.

-Ka-wa-nan. -przesylabizowałam zniecierpliwiona jeszcze bardziej -I nie co tylko kto. -dalej nie rozumiał -Opowiadałam ci. Kawanan znaczy sfora. Likany, no.

-Chyba nie myślisz, że cię puszczę. -uniósł władczo głowę.

Jęknęłam ze złości. Czy on nic nie rozumie?! Oni mnie tam potrzebują!

-Jack, zrozum, że Serigala to moja rodzina! Czy ci się to podoba czy nie jestem likanem! -wyrzuciłam z siebie.

Chłopak westchnął głęboko. W jego oczach widziałam ból, ale i zrozumienie. Odwrócił ode mnie swój wzrok. Zastanawiał się co zrobić. W końcu westchnął i wziął mnie za rękę. Cofnął się po laskę i ruszył do drzwi.

-Jeśli masz już gdziekolwiek iść to ja idę z tobą. Tak albo wcale. -oznajmił nie przyjmując odmowy.

W tym momencie miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Rozpierała mnie wdzięczność i radość z towarzystwa Jacka. Zdałam sobie sprawę z tego, że poszedłby za mną na koniec świata, a nawet dalej. Wyrzuty sumienia ponownie mnie ugodziły, ale szybko je odegnałam, a przynajmniej próbowałam zagłuszyć. Teraz liczył się czas. Kawanan jest w niebezpieczeństwie. Nim się obejrzałam biegliśmy już do najbliższego balkonu. Zdezorientowana chciałam wyhamować, ale Jack ścisnął mi mocniej rękę i spojrzał mi w oczy wzrokiem, który mówił: zaufaj mi. Zaufałam. Chłopak otworzył laską drzwi i skoczył na barierkę ciągnąć mnie za sobą. Przez chwilę nic się nie działo i miałam wrażenie, że spadniemy. Nagle Jack przyciągnął mnie do piersi i lecieliśmy niesieni wiatrem. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest latać w jego objęciach.

-Gdzie? -zapytał Jack ledwie słyszalny przy szumie wiatru.

-Około czterdzieści siedem mil od zamku Mroka. -odpowiedziałam krzykiem.

Po pół godzinie, która zdawała się wiecznością nerwowego oczekiwania dolecieliśmy do lasu. Zamknęłam oczy i wytężyłam wilczy słuch. Ignorowałam huk powietrza wokół nas. Walka była zacięta, moi byli ranni. Krwawy duel (pojedynek) miał miejsce blisko legowiska. "Przecież tam są szczenięta!" pomyślałam z paniką. Wskazałam Jackowi miejsce bitwy. Jak mógł najszybciej wylądował w pobliżu. Oderwałam się od niego i zrzuciłam z ramiom bluzę. Jestem likanem i będę walczyć jak likan. Niewiele myśląc ruszyłam do przodu zmieniając się w trakcie. Prawie nie czułam bólu. Dostrzegłam Serigala przede mną, a oni widzieli mnie. Spojrzałam w oczy Sage, komunikat był jasny -walczę z wami. Alfa pokiwał głową i wrócił do walki. Rozejrzałam się i ruszyłam na pierwszego z brzegu jaguara-koszmara. Po mojej prawej natychmiast znalazł się Mars. No bo któż by inny? Kilka sekund później lód wystrzelił koło mojego łba ratując mnie przed jaguarami. Spojrzałam w tym kierunku. Jack tylko mrugnął w odpowiedzi i wrócił do walki. Poszłam w jego ślady z zapałem.

~Oczami Jacka~

"Elsa jest niesamowita". Przeszło mi przez myśl. W mgnieniu oka zmieniła się z kobiety w wilka. Koszmary nie miały z nią szans. Gryzła, drapała, warczała, rozrywała kolejne piaskowe stwory. Dawałem z siebie wszystko, dla niej. Likany chyba zauważyły po czyjej jestem stronie, bo nie próbowały mnie zabić, to dobrze i niech tak zostanie, bo coś mi mówi, że przegrałbym z kretesem. Jakiś bliżej nie określony czas później wszystkie koszmary zostały zniszczone. Na szczęście ani ja ani Elsa nie byliśmy ranni. Kilka wilków mocno oberwało, a dwoje straciło życie. Odetchnąłem głęboko kiedy Elsa podeszła do mnie i usiadła obok. Żaden stwór nie był wrogo nastawiony, chyba. Jakiś szary, na moje oko dość stary, likan zawarczał do pozostałych. Elsa po tym wyraźnie się rozluźniła i spojrzała na mnie szczęśliwym wzrokiem. To sprawiło, że serce zaczęło mi bić mocniej, ale już nie przez adrenalinę. Jednak krew mi zastygła momentalnie, kiedy usłyszałem klaskanie. Ciemna postać wychyliła się z pomiędzy drzew ciągle bijąc nam brawa. Wilki się najeżyły, a ja chwyciłem laskę mocniej. Elsa zaczęła warczeć złowrogo, a ciarki mimowolnie przeszły mi przez to po plecach. Mrok. Wpatrywał się w zwierzęta z nienawiścią i pogardą. Potem przeniósł wzrok na mnie. Zobaczyłem w jego oczach kpinę i jeszcze większą pogardę.

-Jacku Mrozie... -zaczął typowym dla siebie głosem -Nie spodziewałem się, że dołączysz do tych wstrętnych bestii. Muszę przyznać, że mnie to zaskoczyło. -przechadzał się na skraju polany. -Może nie wiesz, ale te oto bestie skrzywdziły twoją drogą przyjaciółkę Elsę. -jej imię wymówił bez kpiny, ale jakby tak... delikatnie?

-Czego tu chcesz Mrok? -wysyczałem z narastającym gniewem. On nie ma prawa nawet wymawiać imienia mojej dziewczyny.

-Zemsty. -wzruszył ramionami. -To one, te plugawe bachory Księżyca, zrobiły blizny Elsie. -spojrzał po likanach z nienawiścią.

-Co cię to obchodzi?! -spiąłem się nie dowierzając własnym uszom. -Porwałeś ją bydlaku! Skrzywdziłeś ją bardziej niż one! -wrzeszczałem gotując się ze złości.

-To mnie obchodzi, że ją kocham! -wykrzyczał, a powietrze wokół zgęstniało.

Stałem wpatrzony w Mroka, ale czułem się jakbym patrzył na kogoś zupełnie innego. On? Skory do miłości? Nie to, że dziwiło mnie to, że Elsa zdobyła jego serce. Dotąd sądziłem, że go nie ma. Spojrzałem na wilczycę obok mnie, a potem z powrotem na Czarnego Pana. Mrok powędrował za moim wzrokiem i, sam nie wierzę, że to możliwe, ale zbladł jeszcze bardziej. Wytrzeszczył oczy na El. Chyba widział ją już w takiej formie. Ona natomiast patrzyła na niego z mieszanką niedowierzania, złości i żalu jednocześnie. Pokręciła łbem jakby próbując odegnać od siebie te myśli. A ja pierwszy raz zacząłem się zastanawiać co w swojej relacji z pobytu u Mroka pominęła.


~Oczami Elsy~

Kiedy wyznanie Mroka padło czułam ból w piersi. Prawdopodobnie, co mnie bardzo napawa smutkiem, kiedyś ucieszyłabym się nawet na fakt, że mnie kocha. Ale teraz jestem kimś innym. Teraz jestem w pełni sobą. Mam wybór. I wybieram Jacka. Potrząsnęłam głową wyrzucając jednocześnie Mroka z serca. Spojrzałam na białowłosego. Chciałam mu powiedzieć wszystko co przemilczałam, a on chyba domyślił się, że jest coś czego nie powiedziałam. To przecież mądry facet, oczywiście, że wie. Teraz nie czas na to. Zwróciłam wzrok na władcę koszmarów. Czułam na sobie wzrok Jacka i kawanan. Wstałam i najeżyłam się obnażając kły. Patrzyłam z wściekłością, lecz nie na kogoś kto okazywał mi przyjaźń i troskę, ale na porywacza i wroga. Likany poszły w moje ślady. Tej reakcji czarnowłosy się nie spodziewał. Cofnął się. Zwiesił chwilowo głowę nie wiedząc co zrobić. Uniósł nagle rękę, chciał przyzwać koszmary. Warknęłam donośnie i zwróciłam jego uwagę na siebie. Wskazałam mu pyskiem otoczenie, polanę pełną śniegu zmieszanego z czarnym piachem. Zrozumiał. Jest bezsilny. Opuścił więc rękę i ukłonił mi się.

-Żegnaj więc moja droga Elso, królowo Arendelle. -wysilił się na lekki i zbolały uśmiech -Życzę ci szczęścia. Zasługujesz na nie.

I powiedziawszy to zniknął w chmurze z pozostałości po koszmarach.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

1 WRZEŚNIA

Witam wszystkich! Już jutro zaczyna się nasza katorga. Kończę w tym roku gimnazjum, więc muszę podciągnąć oceny.  W związku z tym myślałam co zrobić z tym blogiem. Mogę to zostawić jak jest i dodawać posty okazjonalnie (czytaj raz na miesiąc lub dwa). Albo, ku czemu bardziej się skłaniam, zamknąć lub zawiesić bloga. Koniec widziałabym następująco. Napisałabym w najbliższym czasie (może jeszcze dziś) epilog kończący opowieść. A ponieważ trudno by mi było ostatecznie się pożegnać z blogiem za jakiś czas mogłabym wznowić opowieść lub stworzyć nową historię. Chciałabym poznać wasze zdanie. Wiem, że pewnie czytając te nędzne tłumaczenia i standardowe wymówki (szkoła, oceny) jest zawiedziona. Przykro mi się rozstawać z bohaterami opowiadania. Poza tym brakuje mi już weny i motywacji do pisania (nie mam tu na myśli komentarzy osób dla których piszę. Serio kocham was!) Dobrze już się nie będę nad tym rozwodzić. A zapomniałabym! Pisałam kiedyś opowiadanie o nowej strażniczce. Mogłabym to przenieść do internetu jeśli byście chcieli. Nie wiem tylko w jakiej formie (blog czy może książka w Wattpad)
Jeszcze raz przepraszam wszystkich stałych czytelników oraz osoby, które dołączyły niedawno. 
Życzę wszystkiego co najlepsze w nadchodzącym roku szkolnym. Nie dajcie się im ;)


Terra Tartar Tari Nova

środa, 19 sierpnia 2015

rozdział czterdziesty czwarty: CAŁA WENA POSZŁA NA ROZDZIAŁ, ZABRAKŁO NA TYTUŁ

Wow! Ale się rozpisałam! Dobra myślę, że się spodoba. Ostrzegam nie czytałam tego! Nie mam pojęcia jak bardzo namieszałam! Nie bijcie! Czekam na 8 komów i kolejny rozdział :)

Terra Tartar Tari Nova



~Oczami Mroka~

Patrzyłem za nią jak zaczarowany. Po prostu przyszła i wyszła. Usłyszałem chrząknięcie.

-Jest tam coś wartego uwagi? -zapytał dureń Hans -Może chociaż raczysz panie zamknąć swą twarz, hę?

Patrzyłem to na niego to na drzewa, między którymi zniknęła kobieta mojego życia. Nagle zrobiłem facepalma, chyba tak to się nazywa, i wezwałem koszmary. Dureń spojrzał się na mnie jak na idiotę i zajrzał za drzwi po czym spojrzał na mnie jakby chciał mnie oddać do psychiatryka. Rozesłałem koszmary na poszukiwania, znowu. Nie wierzę, że jestem aż tak głupi! Sam otworzyłem jej drzwi! Chwilę potem zatęskniłem za moją rosyjską wódką. Ale zamiast do barku poszedłem do jej pokoju. Nic się nie zmieniło. No może poza nie pościelonym łóżkiem. Usiadłem na brzegu i wziąłem jej poduszkę po rąk. Była morka. Płakała. Ścisnęło mnie. Mówiła, że ma koszmary, ale nie powiedziała, że jest aż tak źle. Czy płakała każdej nocy? Co aż tak strasznego mogło się jej śnić, żeby doprowadzić ją do łez? Nagle zainteresowałem się moimi butami. Moją uwagę przykuł kawałek podartego materiału. Miał ten sam kolor co spódnica, w której była dzisiaj u mnie. Tak, to podchodzi pod obsesję, ale zwracam uwagę na to w co jest aktualnie ubrana. Granatowy strzęp był niechlujnie rzucony pod łóżko. Schyliłem się i zajrzałem pod mebel. Była tam reszta jej stroju. Wpadłem w panikę. Co ona zrobiła?! Zacząłem się rozglądać po jej pokoju. Mój wzrok padł na jakąś kartkę. Podniosłem ją. Było na niej moje imię. Obok było napisane sformułowanie "bez komentarza". Zmarszczyłem brwi nic nie rozumiejąc. Pod spodem były jeszcze inne imiona. Rozpoznałem tylko imię Jacka i Hansa. Nie spodobało mi się to. Niżej byli wypisani jeszcze dwaj mężczyźni, chyba. To bardzo dziwne nazwać dziecko Czkawka lub Mars. Uśmiechnąłem się smutno na ten rysunek koło Hansa. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć. Schowałem kartkę do kieszeni. Potem nad tym pomyślę, teraz muszę odnaleźć Elsę. Jeszcze raz przekląłem swoją głupotę i poszedłem do gabinetu.

~Oczami Jacka~

Uciekliśmy wilkom już jakiś tydzień temu. Nadal nie mogę uwierzyć, że to się stało naprawdę. Moja Elsa, moje życie stała się likanem! Ale jak? Zając mówi, że poznała Czkawkę, ale ostatecznie i tak rzuciła się na nas.  Stała się jedną z nich, bestią rządną krwi. Nie! Nie, to niemożliwe! Wstałem szybko i zacząłem chodzić w kółko. Muszę znaleźć sposób żeby moja El znowu stała się człowiekiem i żeby mnie sobie przypomniała. A jeśli nie to pozna mnie od nowa. Nigdy nie czułem takiej rozpaczy. Dlaczego to się właściwie stało? Znam tę kobietę od kiedy była małą dziewczynką i bawiłem się z nią na śniegu. Pamiętam jak sięgała mi ledwie do pasa. Była taka słodka i urocza. A potem zniknęła. Wiele lat później znowu ją spotkałem. Wtedy cierpiała przez tego imbecyla Hansa. Teraz znowu cierpi. I to wszystko przez niego!

-Jack? -Ząbek położyła mi rękę na ramieniu -Jak się czujesz?

-A jak mogę się czuć? -zapytałem już bez złości, jedynie zmęczony -Kocham ją, a ona mnie nawet nie pamięta.

-Przypomnę jej. -oświadczyła Zębuszka -Przecież mam jej zęby. Przypomnę jej dzieciństwo, a to zwykle powoduje powrót wspomnień.

Byłem jej wdzięczny. Wspiera mnie od kiedy tylko pamiętam. Jest dla mnie jak siostra. Poklepała mnie po plecach.

-Choć, czekają na nas. -powiedziała -Zaczynamy naradę.

Rzeczywiście wszyscy już zajęli swoje miejsca. Usiadłem pomiędzy Czkawką a Flynnem. Ten pierwszy wyglądał okropnie. W końcu jemu też zależy na El. Miał rękę w bandażu bo jedna z bestii (niewykluczone, że Elsa) drasnęła go pazurami. Miał taką smutną minę. Merida cały czas go pocieszała. Chyba tak jak ja nie spał całą noc.

-Okay. No to co robimy? -odezwał się rzeczowo Milo.

Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć na to pytanie.

-Może szukajmy likanów, ale lepiej z daleka. -zaproponował Kris.

-To chyba dobry pomysł... -North poczochrał się po głowie -Ale ty i Anna musicie wracać do Arendelle. Tak, tak, wiem, że nie chcecie, ale pomyślcie o waszych poddanych. Jakby nie było to wy teraz sprawujecie władzę. I to tyczy się również ciebie Czkawko.

-Jeśli myślisz, że mnie stąd wygonicie to jesteście w błędzie. -powiedział głosem pełnym smutku i lekko drżącym ze złości -Poza tym moja matka jest na wyspie, zresztą Astrid również.

Nikt nawet nie próbował się z nim kłócić. Narada skończyła się na tym, że Anna i Kristoff wyjadą, a my będziemy głównie z powietrza wypatrywać stada. 

~Oczami Elsy~

Nie było źle. W sumie mogłabym się przyzwyczaić do takiego życia. Na zmianę polowałam i biegałam jako likan lub rozpalałam ognisko i zbierałam owoce jako człowiek. Rozkoszowałam się takim życiem. Było mi dobrze bez tych wszystkich mężczyzn i problemów. Niby życie jak bajka, ale... brakowało mi czegoś. Każdej nocy śnił mi się Jack już nie jako koszmar, lecz piękny sen. Zawsze w snach jesteśmy w jakimś magicznym miejscu. Czuję, że powoli się od tego uzależniam, mam na myśli chłopaka. A miałam dać sobie spokój z facetami! Siedziałam na krótkim popasie. Spojrzałam w niebo. Gwiazdy pięknie świeciły. Ale to Księżyc był tu najpiękniejszy. Wisiał między gwiazdami jak król pomiędzy poddanymi albo jak ojciec przy dzieciach. Nigdy nie widziałam czegoś równie majestatycznego jak On. Przypominał mi o czymś. Zmarszczyłam brwi próbując się skupić. Zamknęłam oczy. Potem była ciemność.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ocknęłam się jeszcze tej samej nocy. Musiałam zemdleć. Byłam zamroczona. Czułam na ciele światło Księżyca. Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się. Łzy popłynęły mi po twarzy. Pamiętałam. Pamiętałam wszystko od chwili kiedy skończyłam dajmy na to pięć czy sześć lat. Nie wiem jak to się stało, ale pamięć nie miała już przede mną tajemnic. Otarłam łzy i zerwałam się z miejsca. Zebrałam swoje rzeczy i już miałam ruszyć w drogę kiedy otoczyły mnie koszmary. Były wszędzie. Rżały głośno, za głośno. Westchnęłam z rezygnacją i uniosłam ręce chcąc się bronić. Postanowiłam zdać się na wilczy instynkt i zaczęłam powoli i cicho zamrażać trawę. Na moje szczęście konie tego nie zauważyły. Już miały się na mnie rzucić kiedy czyjś rozkaz je powstrzymał. Na moje nieszczęście był to Hans.

-No proszę. -zaczął z triumfem w głosie -Szybko się przemieszczasz.

-Miło mi. -uśmiechnęłam się sarkastycznie -Tęskniłeś?

-Już nie. -odpowiedział mi również z sarkazmem -Mam już dosyć gonienia ciebie. Nie jestem taki miękki jak Mrok. Ja cię nie oszczędzę. Nie tym razem moja miła.

Zatkało mnie. Ale kiedy wyciągnął sztylet odetkało.

-A jak tam ma się twoja córeczka? -zapytałam szybko.

Teraz to jego zamurowało. Zesztywniał i zbladł. Chyba nie wiedział, że ja o tym wiem.

-Skąd ty... -pokręcił szybko głową -Nie zbaczaj z tematu.

-Ja się tylko pytam ja się miewa mała Susa...

-Zamknij się! -wydarł się z taką furią, że koszmary się cofnęły -Nie masz prawa wymawiać tego imienia! To przez ciebie ona jest sierotą! To przez ciebie jej matka się zabiła!

-Nie, to ty ją zostawiłeś. -odpowiedziałam mu spokojniej.

-Dla ciebie! -zrobił się czerwony ze złości -Ale nie martw się, już mi przeszło. -zaśmiał się tak, że dostałam gęsiej skórki -A teraz moje drogie koszmary... zabić ją.

Nie minęła sekunda a piaskowe konie otoczyły mnie. Nie miałam wyjścia. Przymroziłam ich kopyta do ziemi. Zajęłam się tyli latającymi. Strzelałam soplami i grudami lodu. Wkrótce nie miałam wyjścia. Uniosłam ręce i przywołałam wielką burzę śnieżną. Wszędzie były tylko sople i lodowe odłamki. Koszmarów było zbyt wiele...

~Oczami Jacka~

Poczułem chłód. Uderzenie lodowatego wiatru. Pierwsze skojarzenie: Elsa ma kłopoty. Wybiegłem z namiotu budząc Czkawkę i Flynna. Przywołałem wiatr i poleciałem w kierunku tej fali zimna. I nie myliłem się. Zobaczyłem burzę śnieżną i koszmary, całą masę koszmarów. Wleciałem w sam środek śnieżycy. Elsie brakowało już sił. Machnąłem laską jak mieczem i dziesięć koszmarów padło bez życia. Dziewczyna mnie chyba nie zauważyła. Walczyła zawzięcie z setką koszarów. Stanąłem u jej boku, a ona spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

-Jack? -zapytała, a moje serce eksplodowało z radości.

-Zawsze do usług królowo. -odpowiedziałem z uśmiechem, który z resztą odwzajemniła.

Dalej walczyliśmy z nową energią. Podsyciłem burzę. Wszędzie był tylko lód, śnieg i żwir po koszmarach. Chwilę później było już po wszystkim. Niedobitki koni pouciekały lub się poukrywały. Byłem wykończony. Elsa oddychała ciężko i patrzyła na mnie uśmiechnięta. Potem zachwiała się na nogach i już miała upaść, ale ją złapałem.

-Elsa! Wszystko dobrze? -zapytałem z napięciem gładząc ją po włosach.

-Nawet lepiej. -uśmiechnęła się do mnie słodko tak, że serce mało nie wyskoczyło mi z piersi.

Pomogłem jej wstać. Była taka piękna. Cały czas na mnie patrzyła jakby nie wierzyła, że tu jestem. Ja chyba miałem to samo wypisane na twarzy. Nagle usłyszeliśmy głośny szelest. Ktoś próbował uciec. Elsa zacisnęła pięści i wyrwała mi rękę z uścisku. Cisnęła lodem w tego kogoś. Usłyszałem jęk. Dziewczyna zdecydowanym, lekko chwiejącym się krokiem poszła w tamto miejsce, a ja podążyłem za nią ma się rozumieć. Leżał tam skulony rudowłosy mężczyzna. Był chyba serio przerażony, bo rozglądał się nie wierząc własnym oczom.

-I kto tu kogo pozabijał? -odezwała się a ja dostałem gęsiej skórki. Jej głos aż kipiał wściekłością.

Nachyliłem się nad kobietą i spytałem szeptem:

-Ej, a tak w ogóle to kto to jest?

-Hans. -odpowiedziała spokojnie.

Nagle poczułem taką furię jak jeszcze nigdy. Miałem ochotę zabić tego dupka. Nim się obejrzałem koleś leżał pięć metrów dalej pod drzewem zdezorientowany. Doskoczyłem do niego i złapałem go za gardło.

-Jack! -usłyszałem głos Elsy -Postaw go na ziemię!

Rozejrzałem się wokoło. Wokół nas wirował gęsty śnieg, a trawa i drzewa były pokryte nie szronem lecz grubą warstwą lodu. Moja ukochana stała na skraju wichury i patrzyła na mnie przerażona. To sprawiło, że pomimo złości puściłem bydlaka na ziemię. Kilka sekund później wszystko ucichło. Patrzyłem na moje bose stopy bojąc się spojrzeć blondynce w oczy. Już zawsze będę pamiętał jej strach przede mną. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Spojrzałem w górę i zobaczyłem jej wzrok pełen troski i pocieszenia. Potem spojrzała z pogardą na tego pacana.

-On ma dziecko. -powiedziała cicho, ale pewnie -Nie wybaczyłabym sobie, gdyby stało się sierotą. I tak już nie ma matki. -dodała zgorzkniale.



~Oczami Czkawki~

Po tym jak Jack wybiegł jak oparzony wszyscy byliśmy na nogach.

-Nie mam pojęcia co go ugryzło. -North podrapał się po głowie.

-Trzeba za nim iść. -stwierdziłem -Może to Elsa...

Popatrzyliśmy po sobie. To było bardzo prawdopodobne. Tylko ona tak na niego działała. Na mnie zresztą też. Kilka minut później pędziłem z Meridą na Szczerbatku wypatrując z góry jakiś znaków od Frosta lub czegokolwiek innego.

-Tam! -Merida wskazała na polanę pełną śniegu.
Dałem znać innym. To znaczy pomachałem ręką tak żeby zobaczyli, wiem taki wymyślny sygnał mojego autorstwa. Już mieliśmy nurkować (lecieć w dół) kiedy wybuchnęła kilkusekundowa burza. Smoki uniosły się wyżej, oby jak najdalej od tego. Rozejrzałem się. Rudowłosa siedząca za mną była równie przerażona co ja. Rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy Mikołaja. Polecieliśmy w dół, a w między czasie dołączyli do nas Flynn i Kristoff na Iskrze. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłem był totalny syf na polanie (chyba polanie o.0). Wylądowaliśmy wzbijając masę śniegu do góry. Kiedy już śnieg opadł zobaczyłem Elsę uśmiechającą się do mnie z lekko zdziwionym wyrazem twarzy. Obok stał Jack. Jeszcze tak szczęśliwy nigdy chyba nie był. Nie wytrzymałem i rzuciłem się w ich kierunku. Dziewczyna wyciągnęła do mnie ręce, a ja wpadłem w jej objęcia ze łzami w oczach. Płakałem jak dzieciak, w tej chwili byłem dzieciakiem, który odnalazł zagubioną przyjaciółkę. Ona mnie tylko pogłaskała po głowie i uspokajała. Kiedy się od niej odkleiłem (w końcu), zobaczyłem rozciągniętego na ziemi zdziwionego ciapciaka. Anna mi go opisywała, więc wiedziałem kto to jest. Niewiele myśląc rzuciłem się na niego z pięściami. Elsa mnie przytrzymała i pokiwała przecząco głową. Dopiero teraz zobaczyłem jej twarz. Nic i nikt mnie tak nie przeraził jak to. Dotknąłem jej policzka. Ona jedynie się smutno uśmiechnęła i powiedziała:

-Potem. Teraz trzeba go stąd zabrać. I najlepiej się sami wynośmy z tego lasu. -rozejrzała się po drzewach przenikliwie.

Parę chwil później, pomijając wszystkie "och Elsa!" i "co się stało? jak uciekłaś?" pędziliśmy już do Arendelle razem z tym ciapciakiem przywiązanym do sań Świętego. Jeszcze się tak nigdy nie cieszyłem. W tej chwili czułem, że mam wszystko, Meridę i Elsę przy sobie. Co się jeszcze złego może teraz stać?

sobota, 15 sierpnia 2015

POST REKLAMOWY!

Witam! Pod tym postem dawajcie linki i opisy waszych blogów, stron na fb i inne tego typu rzeczy.

Ja od siebie daje linka do strony o "Mścicielach" ("Avengers")
Oto on:
Avengers - to co kochamy <-- strona dopiero startuje

Macie jeszcze jakieś pytania, prośby piszcie w komach :)

PS. Czekam na komentarze pod 43 rozdziałem i dodaje następny, już prawie gotowy :D



Miłego dnia!

Terra Tartar Tari Nova


Spojler!!!
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Jack spotka w końcu Hansa!

czwartek, 13 sierpnia 2015

rozdział czterdziesty trzeci: EL MA DOŚĆ FACETÓW

Oto jest! Nie mam pojęcia co tu odprawiłam XD Dobrzu już dobrzu czytajcie nie przeszkadzam już. A! Dacie radę stworzyć hmmm 10 komów?
A i jeszcze jedno...


DEDYK DLA WSZYSTKICH HEJTERÓW MROKA!!

Terra Tartar Tari Nova


Kolejna noc. Kolejny sen. Kolejna pobudka z krzykiem. Miałam dość. Wstałam żeby obmyć twarz zimną wodą. Dlaczego w kółko śni mi się to samo? Zawsze jest ciemno i zimno. Czuję to pomimo, że to sen. Ból. Kości na nowo mi się łamią i znowu staję się człowiekiem. Kiedy wszystko ustaje słyszę szelest obok siebie. Podnoszę głowę i wiedzę TEGO chłopaka. Białe włosy, niebieska bluza i długi zakrzywiony kij. Zawsze boso. Zawsze patrzy na mnie i uśmiecha się smutno. I zawsze popełniam ten sam błąd i patrzę mu w oczy. Ukazuje mi się to samo wspomnienie we wspomnieniu. Jesteśmy razem, uśmiechamy się. W pewnym momencie rzucamy się śnieżkami. Po czym padamy zmęczeni na śnieg i leżymy blisko siebie. Czuję się szczęśliwa. Wtem niebo staje się czarne, a z ziemi wyrastają czarne jak noc korzenie. Chwytają chłopaka za nogi i ciągną w dal tak szybko, że nie nigdy nie daję rady go złapać. Krzyczy moje imię. Słyszę śmiech Mroka. I w tym momencie się budzę cała zdyszana i spocona. Nie mam bladego pojęcia kim jest chłopak. Pamiętam, że widziałam go wśród druidów, ale...Prawda jest tak, że nic o nim nie wiem. Gdybym tylko cokolwiek pamiętała oprócz tego koszmaru. Moment. Przecież Mrok obiecał mi, że koszmary mnie nie dosięgną! Zdenerwowałam się. Postanowiłam od razu do niego iść. Ubrałam się szybko i wyszłam. Zapukałam pięścią do drzwi jego gabinetu. Otworzył mi lekko zdziwiony.

-Elsa? Dzień dobry. Stało się...

-Tak stało! -przerwałam mu -Koszmary się stały! Mówiłeś, że nie przyjdą do mnie podczas snu! I co?! To trwa już kilka dni!

-Ale to nie ja! -zaczął się bronić jeszcze bardziej zaskoczony i zmieszany -Przysięgam ci, że trzymam wszelkie koszmary z dala od ciebie.

-To mi łaskawie wytłumacz dlaczego w takim razie mi się śnią?! -byłam coraz bardziej na niego zła.

-Naprawdę nie wiem! -był już lekko zdenerwowany -Co ci się śni? Może mogę sprawić, że zniknie.

-Wiesz co? -zapytałam zgryźliwie już naprawdę wściekła -Nie wierzę ci!

Odwróciłam się i poszłam do swojej komnaty tak szybko jak mogłam nie biegnąc. Słyszałam jak za mną woła, ale miałam go gdzieś. Może i coś do niego czułam, ale teraz zdałam sobie sprawę, że to tyran. Drzwi komnaty trzasnęły z hukiem. Padłam na łóżko. 

-Elsa! Proszę porozmawiaj ze mną! -zawołał przez drzwi.

-Idź sobie! -odkrzyknęłam.

Ani myślę z nim rozmawiać! Po chwili chyba sobie dał ze mną spokój i poszedł. Westchnęłam. Zastanowiłam się co ja tu właściwie robię. To co odkryłam sprawiło, że usiadłam sztywno na łóżku z dreszczem przerażenia na plecach. Przecież to Mrok mnie tu porwał! Wyrwał mnie siłą z domu, odebrał mi szczęście i wolność. A ja się kiedyś zastanawiałam jak mi tu dobrze! Oddychałam ciężko. Może jednak nie jest tu tak jak to sobie wyobrażałam, a raczej starałam się sobie wmówić. Trzeba coś wymyślić. Ucieczka ostatnim razem nie poskutkowała. Zgubiłam się głodna i zmarznięta, a do tego stałam się likanem. No właśnie! Jestem likanem czy nie. Ściągnęłam buty i stanęłam na podłodze. Albo się uda albo nie. Zamknęłam oczy i starałam się wyobrazić sobie siebie jako wilka. Przypomniałam sobie moją sierść koloru kory sosny. Wyobraziłam obie czarne pazury przytwierdzone do mocnych i silnych łap. W pewnym momencie poczułam ssanie w żołądku. Ręce mi się powykręcały, kości zmieniły swój kształt prawie bezboleśnie. Nim się obejrzałam stałam w strzępach ubrania nie jako człowiek lecz prawdziwy likan z krwi i kości. Teraz się zaczną schody. Nie było tak źle, bo po paru minutach leżałam ciężko dysząc na ziemi. Odkryłam, że im więcej razy się zmieniam tym ból łamanych kończyn i ich szybkie zrastanie jest mniej bolesne. Kosztuje mnie to tylko sporo energii. Po kilku przemianach wykąpałam się. Udałam się też do kuchni i zwinęłam kanapkę. Oczywiście pilnowałam, żeby Mrok trzymał się z dala ode mnie. Posprzątałam strzępy ubrania. Czytaj: wrzuciłam wszystko pod łóżko.Wyszłam na balkon i usiadłam na fotelu, który sobie tam kiedyś przyciągnęłam. Rozmyślałam nad tym ile jeszcze skrywa moja pamięć. Ni z tego ni z owego dotknęłam blizn na twarzy. Były to trzy podłużne szerokie na dwa centymetry szramy na prawym policzku. Wspomnienie pierwszego spotkania z likanami kiedy to zabiłam całe stado i uratowałam Mrokowi życie. Ciekawe czy on też ma blizny... A niech ma ich jak najwięcej! Muszę się stąd wyrwać! Nie wytrzymam tu z tym palantem. Za każdym razem kiedy wyobrażę sobie jego twarz czuję obrzydzenie. Powiedzenie, że od miłości do nienawiści tylko mały krok jest aż nazbyt prawdziwe. Nienawidzę go! Westchnęłam. Kurczę! Muszę w końcu ustalić co czuję. I w tym momencie zastosowałam swoją ulubioną metodę-na wykres. Pokazuję i objaśniam*. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać imiona. Wyszło mi coś takiego.


Mrok - bez komentarza
 Hans - (wulgarny rysunek)
 Mars - hahahaha chyba nie
 Jack - kto to jest???? (nie jest zły)
Czkawka - nie, raczej nie


No, czyli nie mam pojęcia co dalej zrobić. Za dużo facetów. Przeszło mi przez myśl żeby tymczasowo dać sobie spokój ze wszystkimi mężczyznami. Z wyjątkiem Jacka, bo muszę się dowiedzieć kto to jest. No i jeszcze Mrok. Od niego to ja się muszę uwolnić. Nie wiem co z Hansem, mogłabym zrobić na złość Mrocznemu Panu. Pokręciłam głową. Nie wytrzymałabym psychicznie z tymi durniami. Coś się wymyśli. Potem. Teraz trzeba wymyślić co zrobić i jak się wydostać. Pamiętam, że zanim stałam się likanem miałam dokądś iść, ale dokąd? Tym razem trzeba to lepiej obmyślić. Jedzenia brać nie muszę, mogę polować. Olśniło mnie. Po prostu wstałam, ubrałam się w zwykłe jeansy i ciepłą bluzę z kapturem. Wzięłam plecak i wrzuciłam tak kilka drobiazgów i ciuchy na zmianę. Zarzuciłam torbę na ramiona i wyszłam pewnym krokiem z pokoju. Zeszłam po schodach spokojnie. Spotkałam Mroka wchodzącego właśnie do rezydencji. Podniosłam głowę do góry wychylając pierś. Ukłoniłam mu się głeboko. Patrzył na mnie zaskoczony. Jego mina mówiła: yyyyyyyyy co ona odprawia??? Rzuciłam krótkie "żegnam mój panie" i wyszłam. Podtrzymał mi nawet drzwi. Byłam już za pierwszymi drzewami i nadal nie doczekałam się żadnej reakcji. Uszłam milę spacerkiem. Odwróciłam się i wytężyłam mój wilczy wzrok. On tak dalej stał i patrzył jak debil za mną! Wybuchnęłam śmiechem. Po chwili uspokoiłam się i ruszyłam truchtem nadal w dobrym humorze. Nowy cel: znaleźć druidów.




*za dużo Cejrowskiego XDDD

piątek, 7 sierpnia 2015

rozdział czterdziesty drugi: ZMIANY

Kolejny rozdział! Troszkę mi się akcja poplątała... Nie bijcie! Postaram się wprowadzić Jelsę jak najszybciej. Obiecuję na rzekę Styks! Następny rozdział dodam jak będzie hmmm min. 8 komów :) Macie jakieś propozycje dotyczące akcji? Może nowy bohater? Dobra nie przedłużam. (Nie zabijajcie mnie!) Słyszałam, że ktoś tu nie lubi Marsa, więc...

Dedykacja dla wszystkich hejterów Marsa XDD



A tak w ogóle to dzięki za ponad 20.000 wyświetleń!!!! Kocham Was!!!

Terra Tartar Tari Nova



"Życie jest małą ściemniarą, 
wróblicą, wygą, cwaniarą.
Plącze nam nogi i mówi idź! 
Nie wierz, nie ufaj mi! 
Życie jest małą ściemniarą, 
francą, wróblicą, cwaniarą.
Plącze nam nogi i mówi idź! 
Wkręceni w zgubną nić!"



Minęło kilka godzin. Biegłam. Biegłam już kilka godzin. Alfa wyprowadził mnie z równowagi. Powiedział mi, że byłam kiedyś człowiekiem takim jak ten blondyn. Człowiekiem! Byłam piękna. Ponoć byłam piękna. Miałam jakieś dziwne moce jak jakaś czarodziejka. Miałam już dość. Dość siebie, dość kawanan, dość druidów, dość kłamstw, dość... I w tym momencie wpadłam na Marsa. Przeleciałam nad nim i zaszorowałam lewym bokiem w ściółkę. Normalnie byśmy się zaśmiewali do łez, lecz teraz nie miałam na to siły. Marsowi też nie było zbytnio wesoło. Podszedł tylko do mnie kiedy się nie podnosiłam i położył mi swój łeb na szyi. Łzy poleciały mi po włochatym pysku. W tym momencie przed samobójstwem powstrzymywał mnie Mars i moja ciekawość. Byłam cholernie ciekawa kim byłam i kim dla mnie był ten blondyn z magicznym kijem. Jack Mróz. Kto to? A ten Wiking? Czemu kiedy machał mi przed oczami jakimś kocykiem urywki wspomnień do mnie wróciły? Kim byłam? I ważniejsze kim jestem? Zaczęłam się trząść. Mars musiał wyczuć, że jest coś za mną nie tak, bo zaczął się do mnie łasić, jak to my likany mamy w zwyczaju. Poczułam się o wiele lepiej. Nadal bolało mnie serce od kłamstw i tęsknoty za utraconym życiem. Jedynym pozytywem teraz był mój towarzysz. Miałam wrażenie, że to moja bratnia dusza. Zawsze wiedział kiedy go potrzebuje albo kiedy dzieje mi się coś złego. I jak nikt potrafi wyczuć mój nastrój. I odwrotnie. Może to dziwne, ale... skoro jestem, byłam, człowiekiem... to może... może jestem zdolna pokochać wilkołaka. Zresztą teraz sama jestem bestią, więc jakby nie patrzeć to właśnie z nim powinnam być a nie z jakimś... *prychnięcie* człowiekiem-magiem albo człowiekiem-wikingiem. Zacisnęłam gwałtownie powieki. Czemu do jasnej penyakit w ogóle pomyślałam, że mogłabym być z humanoidem? Z Marsem mi dobrze. Może... może powinnam spróbować stworzyć coś z nim. No nie wiem... stały związek albo partnerstwo? Na małe wilczki chyba nie byłabym gotowa, chociaż jakby nie było... Czekaj. Co ja pieprze?! Małe wilczki? Gdybym nadal miała przeciwstawne kciuki zrobiłabym klasycznego facepalma. Ałć! Chyba jednak zrobiłam wilczego facepalma. Poczułam na sobie pytające spojrzenie Marsa, ale ten się jednak nie odezwał i chwała mu za to. Zrobiło mi się głupio. Myśleć tak o przyjacielu... Ech... Chyba rzeczywiście zaczyna się coś ze mną dziać. Chciałabym pamiętać moją przeszłość. Mam wrażenie, że już naszły mnie kiedyś myśli o macierzyństwie, ale nie wiem... Sytuacja zaczyna mnie przerastać. Nagle przez myśl przeszły mi czarne konie. Jakieś dziwne, jakby z... piasku. W jednej sekundzie zerwałam się na równe nogi. Biegłam przed siebie słysząc jedynie zdziwiony okrzyk Marsa gnającego za mną. Zaczęłam kluczyć po lesie próbując go zgubić. Czułam, czułam, że on nie może się dowiedzieć dokąd idę. Nogi same mnie niosły. Po pół godzinie udało mi się zgubić towarzysza. Kilka mil dalej zamajaczył mi mój cel. Było to stare wyludnione wieki temu zamczysko. Siedziba kogoś kogo znam, a przynajmniej znałam. Wiedziałam też, raczej miałam przeczucie, że nie lubię tego kogoś. Zatrzymałam się gwałtownie słysząc czyjś szloch. Nasłuchiwałam. Dźwięk nadchodził z mojej lewej. Zakradłam się tam najciszej jak umiałam. Zobaczyłam mężczyznę ubranego na czarno o chorobliwie bladej cerze i czarnymi włosami. Wyglądał znajomo. Ukryłam się i obserwowałam. Nagle podszedł jakiś inny mężczyzna. Wyglądał inaczej. Był kosztownie ubranym raczej wyniosłym człowiekiem. Miał brązowe włosy i chytre spojrzenie zwiastujące problemy. "Hans." Pomyślałam z niesmakiem. Sekundę później uświadomiłam sobie gdzie jestem i kim są ci dwaj. "Mrok i Hans." Pomyślałam z lekkim przestrachem. Spojrzałam na zamek i wszystkie wspomnienia dotyczące tego miejsca i stojących przede mną ludzi wróciły. Poczułam gwałtowny ból głosy i z trudem powstrzymałam się przed głośnym jękiem. Mrok zerwał się na równe nogi ocierając oczy kiedy zauważył Hansa. Ten drugi wyglądał na lekko mówiąc zmęczonego.

-Nadal nic. -westchnął Hans -Ani śladu. Elsa zapadła się pod ziemię.

-Szukajcie dalej. -zarządził Mrok zwieszając smętnie głowę -Muszę ją sprowadzić z powrotem.

-To sam jej szukaj! -wybuchnął rudzielec -Do tej pory to ja tyram, a ty użalasz się nad sobą! Myślisz, że tylko ty ją kochasz?! Też chcę żeby wróciła!

Powietrze wokół mężczyzny zadrgało. Setki koszmarnych koni wyszło z pod ziemi i zaczęło krążyć po całej polanie. Hans cofnął się w przestrachu. Natomiast Czarny Pan zacisnął pięści i podniósł głowę do góry i spojrzał na towarzysza z wyższością.

-Za kogo ty się masz? -zapytał spokojnie Mrok -Mógłbym cię zabić w każdej sekundzie. Radzę ci uważać na słowa. A teraz wynoś się, bo nie ręczę za siebie. -machnął lekceważąco ręką na mężczyznę, a ten został powalony przez koszmary.

Hans szybko się podniósł i otrzepał spodnie po czy udał się pośpiesznym krokiem do pałacu. Mrok patrzył za oddalającym się człowiekiem. Westchnął, a koszmary zaczęły znikać w drzewach, pod ziemię. Kiedy zrobiło się już cicho i spokojnie szatyn usiadł na kamieniu i podparł rękami brodę. Zrobiło mi się smutno. Wyglądał tak żałośnie. Jakby się nad tym zastanowić to można wywnioskować, że to z mojego powodu. Pokręciłam łbem. "Co ja wyprawiam? Czemu mu współczuję? Przecież chciał mi zrobić krzywdę! A może nie?... Był temu przeciwny. Chciał dla mnie jak najlepiej. Byłam Elsą, ale jestem teraz także Luką. Chrzanić Marsa i tych druidów! Chrzanić ich wszystkich!" I w tym momencie było mi już wszystko jedno. Jeszcze nie czułam w sobie takiej siły. Ruszyłam na polanę pewnym krokiem. Mrok mnie nie słyszał. Podeszłam do niego od tyłu. Podniósł na mnie zdziwiony wzrok. Mrugnęłam do niego i usiadłam przed nim. Jego mina była bezcenna. Jego oczy mówiły: wtf co się tu odprawia? Patrzyłam na niego dłuższą chwilę po czym westchnęłam. Wstałam i zaczęłam łapą pisać, a przynajmniej próbowałam. Chciałam napisać moje imię, ale coś mi chyba nie wyszło. Spojrzałam na Mroka. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem wymieszanym z nadzieją i ulgą. Przełknął głośno ślinę. Jego serce biło jak oszalałe, tak głośno, że już stąd było je słychać.

-Elsa? -zapytał drżącym głosem, tak delikatnie i słodko jak jeszcze nigdy.

Pokiwałam twierdząco łbem wywracając jednocześnie oczami. Mężczyzna padł przede mną na kolana i wyciągnął rękę. Zrobiłam krok do przodu i pozwoliłam mu się dotknąć. Przeciągnął ręką po moim policzku, a potem bez żadnego ostrzeżenia przytulił się po mnie i zaczął płakać. W pierwszej chwili mnie zamurowało, ale potem przysunęłam się bliżej. Chwilę później oboje płakaliśmy. Po paru minutach odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Teraz dobiło mnie to ile straciłam i zaczęłam żałować, że w ogóle stąd odeszłam.

-Elsa. -pogłaskał mnie po szyi -Jak to się stało? Kto ci to zrobił?

Potrząsnęłam łbem. Nie miałam jak mu o tym opowiedzieć. Tak bardzo chciałam w tej chwili stać się na powrót człowiekiem. Byłam gotowa oddać wszystko. Wszelkie wspomnienia, nowe życie, kawanan, wszystko. Świadomość, że to niemożliwe bolała, to tak bardzo bolało. Zaczęłam znowu płakać. Opuściłam łeb. Mrok cały czas powtarzał, że znajdzie sposób, że będzie dobrze, żebym już nie płakała. Nagle poczułam silny ból w klatce piersiowej. Zawyłam cicho. Potem zapiekły mnie łapy i ogon. Odskoczyłam od mężczyzny. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Potem coś trzasło. Upadłam kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że to były moje kości. Dalej był tylko ból. Po chwili wszystko ustało. Oddychałam ciężko leżąc na prawym boku.

-Elsa! -Mrok podbiegł do mnie -Najmilsza... -westchnął drżącym głosem.

Spróbowałam się podnieść, więc podparłam się rękami i mechanicznie spojrzałam w dół. Zabrakło mi tchu. Miałam LUDZKIE ręce! Spojrzałam na Mroka. Po policzkach pociekły mi łzy. Mężczyzna wyciągnął dłoń i otarł moją twarz. Rzuciłam się mu na szyję. Zaczęłam się śmiać. Po prostu się śmiałam jak jeszcze nigdy. Odsunęłam się od niego i dotknęłam jego twarzy. Miałam ręce! Przytrzymał moją dłoń przy twarzy.
-Elsa. -zamknął oczy -Tak bardzo mi cię brakowało. -uchylił powieki -Jak to zrobiłaś?

-Nie wiem. -odpowiedziałam zachrypłym głosem, moim głosem -Nieważne.

-Choć zabiorę cię do środka. -podniósł się -Oł. -odwrócił wzrok speszony, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że jestem goła.

Mrok szybko ściągnął z siebie płaszcz i mnie nim okrył. Poczułam, że się rumienię. Pomógł mi wstać i zabrał mnie do środka. Nic nie mówiliśmy, tylko na siebie patrzeliśmy. Chyba nadal w to nie wierzyłam. Nagle stanęliśmy przed drzwiami do mojej dawnej sypialni.

-Zaczekam na ciebie. -uśmiechnął się ciepło.

Pokiwałam głową i weszłam do środka. Widać było, że ktoś tu posprzątał i wyremontował pokój po demolce jaką zrobiłam. Zaśmiałam się cicho i poszłam do szafy. Chciałam jak najszybciej mieć na sobie ludzkie ubranie i znowu zobaczyć Mroka. Wybrałam pierwszą lepszą sukienkę. Z przodu była krótsza niż z tyłu i oczywiście musiała być niebieska. Ubrałam do tego czarne baletki. Spojrzałam w lustro. Na głowie miałam blond huragan. Przeczesałam szybko włosy. Wyszłam pospiesznie z pokoju. Mężczyzna jak obiecał tak czekał pod drzwiami. Kiedy mnie zobaczył rozdziawił lekko usta, ale szybko się opanował. Wyciągnął do mnie ramię zapraszając na spacer. Ujęłam jego rękę i ruszyliśmy na spacer po zamczysku. Opowiadałam mu co mi się przytrafiło. O tym jak zabiłam Alfę, jak stałam się częścią kawanan, potem o ataku na obóz druidów. Słuchał w ciszy. Na koniec przyznałam, że nie pamiętam nic oprócz niego i tego miejsca. Nie wspominałam o Hansie. Czułam, że lepiej o nim nie mówić. Był chyba zadowolony z faktu bycia pamiętanym. Potem role się odwróciły. Mówił mi o tym jak mnie szukał. Przez cały czas głos mu lekko drżał. Widać było, że ciężko to wszystko przeżył.

-Nie mogłem spać. -przyznał -Koszmary latały w tę i z powrotem. Wszyscy moi ludzie cię szukali. Rozszerzyłem poszukiwania poza las. Twierdzili, że to niemożliwe żebyś się wydostała z puszczy. No i muszę przyznać, że mieli rację. -zaśmiał się po czym westchnął -Dobrze, że już jesteś.

Uśmiechnęłam się. Też się cieszyłam. Mój koszmar się skończył.

-Mogę zapytać dlaczego? -zapytał wyrywając mnie z zamyślenia -Mam na myśli czemu uciekłaś?

-Ja... -westchnęłam ciężko -Bałam się. Wiem, nie powinnam w ogóle tam być, ale kiedy usłyszałam czego oni chcą... Sama nie wiem. Byłam przerażona, a potem wszystko działo się tak szybko...

-Elsa... -ścisnął mi ramię -Przecież nigdy nie pozwoliłbym cię skrzywdzić.

Spojrzałam na niego. Miał tak pewną siebie i dodającą otuchy minę, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Nagle poczułam się głupio. Gdybym poczekała, gdybym mu zaufała nic by się nie zdarzyło. Westchnęłam. Zabolało mnie coś w środku. Miałam wrażenie, że jednak czegoś mi brakuje. Wiedziałam, że mogę być tutaj szczęśliwa, ale... głęboko w sercu czułam, że powinnam być gdzie indziej i z kimś innym. Pokręciłam głową i odegnałam teraz te myśli. Ostatnio zrobiłam się strasznie rozchwiana emocjonalnie i byłam okropnie niezdecydowana w temacie tego czego tak naprawdę chcę. Jeszcze zdążę nad tym pomyśleć. Teraz liczyło się to, że jestem tu z Mrokiem znowu jako człowiek.

poniedziałek, 20 lipca 2015

rozdział czterdziesty pierwszy: WSZYSTKO SIĘ KOMPLIKUJE PRZEZ ZWYKŁY KOCYK

Hej! Powracam z nowym rozdziałem. Szczerze powiedziawszy wyszło mi coś innego niż zamierzałam napisać. Proszę nie bijcie! Postaram się napisać coś do końca tygodnia. Nie zabijecie mnie za ten rozdział?
Terra Tartar Tari Nova




Stałem jak sparaliżowany. Czy to możliwe? Czy to naprawdę ona? Jeśli tak, to jakim cudem jest... tym czymś? Nie, niemożliwe. Czy ten stwór to moja Elsa?

-Elsa, czy to ty? -spytałem cicho roztrzęsionym od sprzecznych emocji głosem.

Bestia o oczach tak błękitnych i tak mi drogich, że to aż bolało, przekrzywiła łeb i otwarła lekko paszczę. Serce znało już odpowiedź, ale mózg nie wierzył.

-Jack? -North położył mi rękę na ramieniu -To likan a nie Elsa. -powiedział spokojnie -To niemożliwe, aby młoda kobieta stała się wilkiem, więc nie rób sobie...

-Ma jej oczy! -przerwałem mu lekko poddenerwowany, co ja gadam byłem przerażony -Czy to może być przypadek?!

-Tak. -powiedziała cicho Ząbek -Jack, jeśli Elsa tędy przechodziła to albo zdołała uciec i jest tam gdzieś i czeka na pomoc albo... -nie musiała kończyć zdania.

-Chodźmy już. Szkoda czasu. -podtrzymywał North.

Patrzyłem na tego stwora nie mogąc uwierzyć. Może mają rację. Wiele istot ma niebieskie oczy. Skrzywiłem się. Łzy wezbrały w moich oczach. Spojrzałem na drużynę. North i Ząbek patrzyli na mnie z troską. Piasek nagle zainteresował się swoimi butami. Jedynie Zając i Czkawka patrzyli to na mnie to na stwora. Nagle wiking się przełamał. Podszedł szybkim krokiem do bestii i uklęknął przed nią. Twarz miał tak zdesperowaną, że nikt nie ważył się odezwać. Wyciągnął zza paska kocyk. Zamurowało mnie. Do czego mu teraz prosty biało zielony kocyk?

-Elsa? -zaczął mówić cichym drżącym głosem do stwora -Jeśli to... to naprawdę ty... to musisz... musisz go pamiętać. Musisz. Pamiętasz prawda? No spójrz, to nasz kocyk. Sami go zrobiliśmy. Pamiętasz? Musisz pamiętać! -jego głos stawał się coraz głośniejszy od nadmiaru emocji -Elsa?

Rozejrzałem się. Moja grupa patrzyła na niego zaszokowana, bestie miały go za idiotę, a błękitnooki stwór miał szeroko otwarte jakby zdziwione oczy. Przechylił łeb zaintrygowany. Przerwało mu warczenie piaskowego zwierzęcia.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


-"Luka!" -warknął ostrzegawczo Mars -"Znasz te dziwaki?! O co tu chodzi? I kim do neraka berdarah* jest ta cała Elsa?!"

Patrzyłam to na niego to na druidów. Byłam kompletnie skołowana. Kim jest ten druid? I skąd on ma tą szmatkę, która wydaje się dziwnie znajoma? I kim jest sialan** jest ten blond druid?!

-"Nie wiem!" -odwarknęłam -"Nie wiem kim są ani co się dzieje!"

Za naszymi plecami rozległy się powarkiwania. Spojrzałam ukradkiem na stado. Okazało się, ku mojej uldze, że obiektem wrogości kawanan byli człowiekopodobne istoty, które patrzyły na mnie wyczekująco. Brązowowłosy osobnik wyglądał przerażająco znajomo. Serce zabiło mi szybciej. "Wiking z Berk". Te słowa nagle, zupełnie mimochodem przyszły mi na myśl. Przerażał mnie do czego oczywiście nigdy bym się nie przyznała. Atmosfera robiła się nerwowa. Spojrzałam jeszcze raz na szmatkę trzymaną przez Wikinga. W jednej chwili przypomniałam sobie, albo wyobraziłam, jak śmiałam się z tego chłopaka, to znaczy z jego młodszej wersji. Próbował żonglować wełną. Zielony kłębek spadł mu na twarz, a jakaś dziewczyna, chyba ja, zaczęła się śmiać do łez. Potem mignęły mi przed oczami druty i mozolne próby przemiany wełny w koc. Zobaczyłam też niebo w chłodną bezchmurną noc. Chłopak usiadł obok mnie i otulił nas kocykiem, a potem patrzyliśmy w gwiazdy.

-"Czkawka." -mruknęłam pod nosem zszokowana odkryciem.

-Pamięta. -powiedział królik-gigant z radosnym uśmiechem -Oto i nasza Elsa panowie i panie.

-"Co?" -spojrzałam zdezorientowana na Marsa.

-"Znasz ich?" -zapytał ostro Bum Ju.

-"Nnie wiem. Mmam takie przeczucie, że powinnam, ale... ale nie znam." -wydukałam.

-"To niech się walą." -warknął groźnie Mars -"Jesteś Luka nie żadna Elsa!"

-"Wiem." -odparłam dumnie i przyłączyłam się do warczącego kawanan.

-Nie chcę was martwić, ale musimy uciekać i to już. -powiedział zając-mutant.

Nasze łapy pokrywała już ledwie cieniutka warstewka szronu. Zniżyłam łeb szykując się do ataku. Jeden z druidów chyba powiedział jakieś nieznane mi przekleństwo pod naszym adresem. Dwie sekundy później przybysze zerwali się do ucieczki, a my do pogoni. Kilka minut szczekaliśmy, kłapaliśmy zębami, lecz byli szybsi. Jedynie co mogliśmy zrobić to przegonić ich z naszego terenu i wróciliśmy do Legowiska.

-"Luka." -przywołał mnie Alfa -"Chyba już czas porozmawiać."

-"Ale o czym?" -przestraszyłam się -"Ja naprawdę nie znam tych istot!"

-"Nieważne." -przerwał mi -"Musimy porozmawiać o twojej przeszłości."



*przekleństwo
**kolejne przekleństwo