niedziela, 1 maja 2016

rozdział czterdziesty piąty: KOSZMARY KONTRATAKUJĄ

Witam wszystkich, którzy to czytają! Po prawie ośmiu miesiącach powracam! Edytowałam poprzednie rozdziały i zmieniłam ich numerację. Mam nadzieję, że te wypociny spodobają się Wam ;0 

Terra Tartar Tari Nova (która zatęskniła za pisaniem o Jelsie)




Opowiadałam im co się stało od momentu, w którym Mrok mnie porwał. Widziałam, że mi wierzą. Starałam się mówić im całą prawdę. Starałam się, ale kiedy Jack zapytał czemu Mrok mnie przetrzymywał skłamałam.

-On... jest chory... ubzdurał sobie coś... -jąkałam się i mówiłam jeszcze jakieś bzdury, których już nie pamiętam.

Potem pytali o Hansa. Spięłam się jeszcze bardziej. Odpowiadałam półsłówkami, kręciłam, kłamałam. Nie wiem czy mi uwierzyli czy nie. Chyba tak, bo kiedy Czkawka zapytał skąd mam bliznę coś we mnie pękło i się rozpłakałam. A obiecałam sobie, że już nie będę przez to płakać. Opowiedziałam im inną wersję. Pominęłam fakt, że wróciłam po Mroka. Jack cały czas mnie pocieszał. Kiedy skończyły się ich pytania chciałam się schować. Przeze mnie wszyscy, łącznie ze mną, cierpieli. Wyrzuty sumienia były potworne. Miałam wrażenie, że ich wszystkich zawiodłam, szczególnie Czkawkę. Widziałam to w jego oczach. Wiedział, że nie mówiłam prawdy. Było mi źle, bo zwykle byłam z nim szczera. Czułam, że muszę z nim pogadać. Jemu mogę zaufać w każdej sprawie. Jack ścisnął moje ramię. Jego uśmiech pełen miłości i troski był warty wszystkich tych samotnych nocy.

-Wiecie co? Chyba przyda nam się wszystkim trochę odpoczynku. -stwierdził Milo i chwała mu za to.

Wszyscy mu przytaknęli. Jack wziął mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju w pałacu Mikołaja. Uśmiechałam się do niego nadal czując wyrzuty sumienia. Położyliśmy się na jego łóżku i wtuliłam się w jego bluzę. Nic nie mówiliśmy, nie musieliśmy. Chwilę później zasnęłam głaskana po głowie przez mojego ukochanego.

Śniły mi się koszmary. A myślałam, że się od nich uwolniłam! Byłam wśród likanów. Mieli kłopoty. Walczyli z koszmarami. Ale skąd tam do choroby jasnej wzięły się koszmary?! Nie były już końmi, ale miały postać czarnych jaguarów. Było źle. Bardzo, bardzo źle. Moi przegrywali. Powinnam tam z nimi być! Powinnam walczyć u ich boku na śmierć i życie, a nie leżeć sobie bezpiecznie i mieć wszystko gdzieś! Podjęłam decyzję. Jeszcze przez sen myślałam o strategii. W jednej sekundzie otworzyłam gwałtownie oczy i usiadłam budząc Jacka.

-El? -wymamrotał sennie -Stało się coś?

-Tak. -rzuciłam krótko i wyskoczyłam z łóżka.

Już byłam przy drzwiach kiedy drogę zagrodził mi białowłosy. Był wyraźnie zdezorientowany. Założył ręce na piersi i nie zamierzał mnie przepuścić bez wyjaśnień. Już otwierał usta żeby zadać pytanie, lecz go uprzedziłam.

-Moja kawanan mnie potrzebuje. Muszę do nich iść. -oznajmiłam niecierpliwie.

-Co cię potrzebuje? -spytał z miną mówiącą: wtf?.

-Ka-wa-nan. -przesylabizowałam zniecierpliwiona jeszcze bardziej -I nie co tylko kto. -dalej nie rozumiał -Opowiadałam ci. Kawanan znaczy sfora. Likany, no.

-Chyba nie myślisz, że cię puszczę. -uniósł władczo głowę.

Jęknęłam ze złości. Czy on nic nie rozumie?! Oni mnie tam potrzebują!

-Jack, zrozum, że Serigala to moja rodzina! Czy ci się to podoba czy nie jestem likanem! -wyrzuciłam z siebie.

Chłopak westchnął głęboko. W jego oczach widziałam ból, ale i zrozumienie. Odwrócił ode mnie swój wzrok. Zastanawiał się co zrobić. W końcu westchnął i wziął mnie za rękę. Cofnął się po laskę i ruszył do drzwi.

-Jeśli masz już gdziekolwiek iść to ja idę z tobą. Tak albo wcale. -oznajmił nie przyjmując odmowy.

W tym momencie miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Rozpierała mnie wdzięczność i radość z towarzystwa Jacka. Zdałam sobie sprawę z tego, że poszedłby za mną na koniec świata, a nawet dalej. Wyrzuty sumienia ponownie mnie ugodziły, ale szybko je odegnałam, a przynajmniej próbowałam zagłuszyć. Teraz liczył się czas. Kawanan jest w niebezpieczeństwie. Nim się obejrzałam biegliśmy już do najbliższego balkonu. Zdezorientowana chciałam wyhamować, ale Jack ścisnął mi mocniej rękę i spojrzał mi w oczy wzrokiem, który mówił: zaufaj mi. Zaufałam. Chłopak otworzył laską drzwi i skoczył na barierkę ciągnąć mnie za sobą. Przez chwilę nic się nie działo i miałam wrażenie, że spadniemy. Nagle Jack przyciągnął mnie do piersi i lecieliśmy niesieni wiatrem. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest latać w jego objęciach.

-Gdzie? -zapytał Jack ledwie słyszalny przy szumie wiatru.

-Około czterdzieści siedem mil od zamku Mroka. -odpowiedziałam krzykiem.

Po pół godzinie, która zdawała się wiecznością nerwowego oczekiwania dolecieliśmy do lasu. Zamknęłam oczy i wytężyłam wilczy słuch. Ignorowałam huk powietrza wokół nas. Walka była zacięta, moi byli ranni. Krwawy duel (pojedynek) miał miejsce blisko legowiska. "Przecież tam są szczenięta!" pomyślałam z paniką. Wskazałam Jackowi miejsce bitwy. Jak mógł najszybciej wylądował w pobliżu. Oderwałam się od niego i zrzuciłam z ramiom bluzę. Jestem likanem i będę walczyć jak likan. Niewiele myśląc ruszyłam do przodu zmieniając się w trakcie. Prawie nie czułam bólu. Dostrzegłam Serigala przede mną, a oni widzieli mnie. Spojrzałam w oczy Sage, komunikat był jasny -walczę z wami. Alfa pokiwał głową i wrócił do walki. Rozejrzałam się i ruszyłam na pierwszego z brzegu jaguara-koszmara. Po mojej prawej natychmiast znalazł się Mars. No bo któż by inny? Kilka sekund później lód wystrzelił koło mojego łba ratując mnie przed jaguarami. Spojrzałam w tym kierunku. Jack tylko mrugnął w odpowiedzi i wrócił do walki. Poszłam w jego ślady z zapałem.

~Oczami Jacka~

"Elsa jest niesamowita". Przeszło mi przez myśl. W mgnieniu oka zmieniła się z kobiety w wilka. Koszmary nie miały z nią szans. Gryzła, drapała, warczała, rozrywała kolejne piaskowe stwory. Dawałem z siebie wszystko, dla niej. Likany chyba zauważyły po czyjej jestem stronie, bo nie próbowały mnie zabić, to dobrze i niech tak zostanie, bo coś mi mówi, że przegrałbym z kretesem. Jakiś bliżej nie określony czas później wszystkie koszmary zostały zniszczone. Na szczęście ani ja ani Elsa nie byliśmy ranni. Kilka wilków mocno oberwało, a dwoje straciło życie. Odetchnąłem głęboko kiedy Elsa podeszła do mnie i usiadła obok. Żaden stwór nie był wrogo nastawiony, chyba. Jakiś szary, na moje oko dość stary, likan zawarczał do pozostałych. Elsa po tym wyraźnie się rozluźniła i spojrzała na mnie szczęśliwym wzrokiem. To sprawiło, że serce zaczęło mi bić mocniej, ale już nie przez adrenalinę. Jednak krew mi zastygła momentalnie, kiedy usłyszałem klaskanie. Ciemna postać wychyliła się z pomiędzy drzew ciągle bijąc nam brawa. Wilki się najeżyły, a ja chwyciłem laskę mocniej. Elsa zaczęła warczeć złowrogo, a ciarki mimowolnie przeszły mi przez to po plecach. Mrok. Wpatrywał się w zwierzęta z nienawiścią i pogardą. Potem przeniósł wzrok na mnie. Zobaczyłem w jego oczach kpinę i jeszcze większą pogardę.

-Jacku Mrozie... -zaczął typowym dla siebie głosem -Nie spodziewałem się, że dołączysz do tych wstrętnych bestii. Muszę przyznać, że mnie to zaskoczyło. -przechadzał się na skraju polany. -Może nie wiesz, ale te oto bestie skrzywdziły twoją drogą przyjaciółkę Elsę. -jej imię wymówił bez kpiny, ale jakby tak... delikatnie?

-Czego tu chcesz Mrok? -wysyczałem z narastającym gniewem. On nie ma prawa nawet wymawiać imienia mojej dziewczyny.

-Zemsty. -wzruszył ramionami. -To one, te plugawe bachory Księżyca, zrobiły blizny Elsie. -spojrzał po likanach z nienawiścią.

-Co cię to obchodzi?! -spiąłem się nie dowierzając własnym uszom. -Porwałeś ją bydlaku! Skrzywdziłeś ją bardziej niż one! -wrzeszczałem gotując się ze złości.

-To mnie obchodzi, że ją kocham! -wykrzyczał, a powietrze wokół zgęstniało.

Stałem wpatrzony w Mroka, ale czułem się jakbym patrzył na kogoś zupełnie innego. On? Skory do miłości? Nie to, że dziwiło mnie to, że Elsa zdobyła jego serce. Dotąd sądziłem, że go nie ma. Spojrzałem na wilczycę obok mnie, a potem z powrotem na Czarnego Pana. Mrok powędrował za moim wzrokiem i, sam nie wierzę, że to możliwe, ale zbladł jeszcze bardziej. Wytrzeszczył oczy na El. Chyba widział ją już w takiej formie. Ona natomiast patrzyła na niego z mieszanką niedowierzania, złości i żalu jednocześnie. Pokręciła łbem jakby próbując odegnać od siebie te myśli. A ja pierwszy raz zacząłem się zastanawiać co w swojej relacji z pobytu u Mroka pominęła.


~Oczami Elsy~

Kiedy wyznanie Mroka padło czułam ból w piersi. Prawdopodobnie, co mnie bardzo napawa smutkiem, kiedyś ucieszyłabym się nawet na fakt, że mnie kocha. Ale teraz jestem kimś innym. Teraz jestem w pełni sobą. Mam wybór. I wybieram Jacka. Potrząsnęłam głową wyrzucając jednocześnie Mroka z serca. Spojrzałam na białowłosego. Chciałam mu powiedzieć wszystko co przemilczałam, a on chyba domyślił się, że jest coś czego nie powiedziałam. To przecież mądry facet, oczywiście, że wie. Teraz nie czas na to. Zwróciłam wzrok na władcę koszmarów. Czułam na sobie wzrok Jacka i kawanan. Wstałam i najeżyłam się obnażając kły. Patrzyłam z wściekłością, lecz nie na kogoś kto okazywał mi przyjaźń i troskę, ale na porywacza i wroga. Likany poszły w moje ślady. Tej reakcji czarnowłosy się nie spodziewał. Cofnął się. Zwiesił chwilowo głowę nie wiedząc co zrobić. Uniósł nagle rękę, chciał przyzwać koszmary. Warknęłam donośnie i zwróciłam jego uwagę na siebie. Wskazałam mu pyskiem otoczenie, polanę pełną śniegu zmieszanego z czarnym piachem. Zrozumiał. Jest bezsilny. Opuścił więc rękę i ukłonił mi się.

-Żegnaj więc moja droga Elso, królowo Arendelle. -wysilił się na lekki i zbolały uśmiech -Życzę ci szczęścia. Zasługujesz na nie.

I powiedziawszy to zniknął w chmurze z pozostałości po koszmarach.

4 komentarze:

  1. Zajebiaszczy! Tak długo czekałam i widzę że było warto;D oby tak dalej i życzę mroźnej, jelsowej, i wilczej weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuje!! nawet nie myślałam że jest tu jeszcze i to czyta Xd

      Usuń
  2. Woow! Cudowny rozdział!! *-* Cieszę sie, ze wróciłaś!:3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze czytać coś drugi raz lovam to pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń