Mrok zniknął w chmurze pyłu, a ja po raz kolejny nie miałam pojęcia co zrobić ze swoim życiem. Twarz Jacka była nieprzenikniona. Nie potrafiłam odgadnąć o czym myśli albo co czuje. Wiedziałam tylko, że ja czułam się tak jakby moje serce stało się nagle szklane i popękało na miliony kawałków. Spojrzałam na Marsa. Wyglądał jakby właśnie wygrał życie. Merdał wesoło ogonem, przechylił głowę i wystawił język z pyska. Taki wilczy rodzaj uśmiechu. Nie potrafiłam zmusić się do tego samego. Czułam się zbyt podle.
-"Luka?" -Mars wyglądał na zaniepokojonego. -"Jesteś cała? Mam ugryźć tego blondaska?" -zapytał strosząc się jednocześnie jak macho i patrząc wrogo na Jacka.
-"Nie." -zaśmiała się lekko co nie uszło uwadze mojego ukochanego. To musiało brzmieć dla niego jak warczenie. -"Jestem cała i wolałabym żebyś nie gryzł mojego... mojego przyjaciela." -powiedziałam wahając się pod koniec. Nie byłam pewna czy powinnam się przyznać kim jest dla mnie Jack.
Spojrzałam na białowłosego. Miał zmarszczone brwi. Widać było, że czuje się niekomfortowo będąc otoczonym przez stado Serigali. W sumie się mu nie dziwię, też się tak czułam kiedy po raz pierwszy znalazłam się w kawanan. Chyba poczuł mój wzrok na sobie, bo spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam tam ciepło i akceptację, czyli to czego pragnęłam chyba jeszcze bardziej niż wolności, jakkolwiek to brzmi. Zauważyłam też chęć powrotu do domu i zniecierpliwienie. W jego spojrzeniu było coś jeszcze. Zranienie. Westchnęłam ciężko, chciałabym już mieć nadchodzącą rozmowę za sobą. Odwróciłam się i podeszłam do Saga. Wyjaśniłam mu, że muszę już wracać. Oczywiście Mars cały ten czas nie odstępował mnie na krok. Alfa przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Nagle ni z tego ni z owego zapytał:
-"Czy jesteś pewna, że kochasz swojego ludzkiego samca?"
Zaparło mi dech. Tego pytania się nie spodziewałam. Usłyszałam jak Mars gwałtownie wciąga powietrze i wlepia we mnie wzrok. Zaschło mi w pysku. Pewnie powinnam od razu odpowiedzieć, ale zawahałam się. Moje życie w ciągu ostatnich miesięcy stało się niestabilne i pełne niepewności oraz walki o przetrwanie. Mogłam powiedzieć "nie" i zostać z Marsem w kawanan, a w przyszłości razem z nim przewodzić sforze albo nawet odnaleźć Mroka, ale aż tak zdesperowana chyba nie byłam. W końcu odparłam:
-"Tak. Tak, kocham go a on kocha mnie." -wiedziałam, że te słowa ranią Marsa, ale musiałam być szczera sama ze sobą. -"To z nim pragnę być."
Usłyszałam zbolałe warczenie likana obok mnie. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy. Tak jak się spodziewałam, zobaczyłam w nim ból i zdradę. Otworzył pysk, żeby wykrzyczeć mi w twarz jak bardzo mnie nienawidzi, ale pokręcił tylko pyskiem i pobiegł w las. Zrobiłam kilka kroków w tym samym kierunku jakbym chciała za nim pobiec, ale się zatrzymałam. Nawet nie byliśmy razem, więc czemu czułam się jakbym traciła część siebie?
-Elsa? -usłyszałam głos Jacka i odwróciła się do niego. Był zaniepokojony. Spojrzałam przelotnie na Saga, który pokiwał łbem pozwalając mi tym samym odejść.
Podeszłam do Jacka, otarłam się o niego dając mu tym samym znak żeby za mną poszedł. Zwalczyłam w sobie chęć odwrócenia się i ostatniego spojrzenia na kawanan. Minęliśmy linię drzew, a ja już wiedziałam, że zostawiłam w legowisku część siebie. Szliśmy jeszcze dłuższy czas, aby znaleźć się poza zasięgiem słuchu Serigala. Zatrzymałam się i zmieniłam w człowieka. Ledwie poczułam przemianę. Podniosłam wzrok na mojego ukochanego. Był czerwony jak burak. Spodziewałam się wybuchu gniewu, w końcu go okłamałam. Jednak jedyne co nadeszło to niezręczne chrząknięcie.
-Jesteś piękna Elso, ale chyba by było lepiej jakbyś się ubrała. -powiedział trochę rozbawionym tonem.
Poczułam jak mi płoną policzki. Szybko skoncentrowałam się i na moim ciele powstała bladoniebieska koszulka i spodnie w tym samym kolorze. Jack nie patrzył na mnie. Jego policzki nadal zdobił róż. Jedyne czego chciałam w tym momencie to wziąć go w ramiona i nie wypuszczać aż do końca świata i dłużej. Nagle drgnął, chyba wyczuł moje spojrzenie, ale nie spojrzał mi w oczy. Westchnął ciężko i wyprostował się.
-Więc... -zaczął beznamiętnym tonem -Co stało się podczas twojego pobytu u Mroka?
Jego głos nie zdradzał żadnych uczuć, był zimny i niedostępny. Poczułam na rękach gęsią skórkę. Przełknęłam ślinę i otworzyłam usta nie do końca wiedząc co mu odpowiedzieć. Nie wydałam z siebie dźwięku. Po chwili spuściłam głowę i zamknęłam usta. Kiedy planowałam poróżnić Mroka i Hansa myślałam, że wyjaśnić potem wszystko Jackowi będzie prostsze. Kiedy nic nie odpowiadałam Jack odwrócił się do mnie i uważnie mnie obserwował. Ja nie miałam w tym momencie odwagi by na niego spojrzeć.
-Co was łączyło? -spytał z jeszcze większym chłodem -Byliście... no... razem? -ostatnie słowo ledwie z siebie wydusił. Jedyne co mogłam zrobić to pokiwać głową, ale nawet tego nie zrobiłam bojąc się jego reakcji. I słusznie.
-Jak mogłaś mi to zrobić. -powiedział cicho, ale sposób w jaki to zrobił sprawił, że zamarzałam. -Walczyłem o ciebie każdego dnia, szukałem cię, wypłakiwałem sobie oczy. Ale widać na marne, bo ty się świetnie bawiłaś ze swoim facetem. Z Hansem też pewnie byłaś. -nadal milczałam niezdolna do jakiejkolwiek reakcji -Tak jak myślałem. Wiesz, mam ochotę krzyczeć, wykrzyczeć wszystkie wyzwiska, które mi teraz krążą do głowie, ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego bo cię szanuje. Ale to cię pewnie też nie obchodzi. A, zapomniałbym! Jest jeszcze ten wilczek, prawda? Łatwo się domyślić, widziałem jak na ciebie patrzy. Wiesz co, zabiorę cię teraz na biegun, a potem nie chce mieć z tobą nic do czynienia.
Zasłużyłam na to. Wiedziałam o tym. Chciałam mu wyjaśnić, ale to by go jeszcze mocniej rozwścieczyło. Podszedł do mnie i przyciągnął do siebie, ale w jego dotyku nie było już czułości i miłości, lecz obojętność i obrzydzenie. Heroicznie walczyłam ze łzami, nie chciałam płakać przed nim. Dolecieliśmy na biegun. Jack wylądował pod bramą i odleciał jak najszybciej się dało. Nie chciał spędzić ze mną ani chwili więcej niż to było konieczne. Rozumiałam. Nie wiem jak dostałam się do pokoju. Nie wiem kiedy zaczęłam płakać ani kiedy zasnęłam z wyczerpania. Ale nawet sen nie dał mi ukojenia. Ciągle widziałam krzywdę i chłodną obojętność Jacka.
Obudziłam się następnego ranka. Właściwie to obudziło mnie walenie w drzwi. Nie chciałam nikogo widzieć. Nawet nie otworzyłam oczu. Łzy znowu napłynęły mi do oczu, a z gardła wyzwał się szloch. W tej chwili żałowałam, że likany nie zabiły mnie kiedy ratowałam Mroka.
~Oczami Zająca~
Coś się stało między Jackiem a Elsą. Tylko to mogło wyjaśnić dlaczego wparował do zamku Mikołaja, powiedział, że leci na południe i poleciał. Chciałem iść do Elsy, ale Ząbek mnie powstrzymała. Stwierdziła, że może dziewczyna potrzebuje trochę czasu tylko dla siebie. Następnego ranka stwierdziłem, że muszę do niej pójść. Kiedy tylko skręciłem w korytarz prowadzący do jej pokoju poczułem obezwładniający chłód. Przyśpieszyłem. Z pod jej drzwi wylewał się szron i drobny śnieg. Miałem złe przeczucie. Zacząłem walić w drzwi i wołać jej imię. Usłyszałem przytłumiony szloch. "Jak znajdę tego dzieciaka to mu wcisnę pisankę w tyłek." Zacząłem walić ramieniem w drzwi aż się otworzyły. Widok wnętrza pokoju zaparł mi dech. Wszystko było rozwalone i zamarznięte. Z sufitu wystawały lodowe kolce większe ode mnie. Ściany miały pozrywane tapety, okna stłuczone gradem, dookoła zaspy, a na środku pokoju leżała Elsa i płakała. Uważając pod nogi przeszedłem po śliskiej podłodze. Serce mi pękało kiedy patrzyłem jak zraniona i porzucona była. Usiadłem obok niej i nie wiedziałem co powinienem właściwie zrobić. Po chwili wahania wziąłem ją w ramiona i kołysałem. To ją chyba uspokoiło. Odwzajemniła uścisk i zaczęła mówić zachrypniętym od łez głosem. Opowiedziała mi wszystko ze szczegółami. A mi zaparło dech po raz kolejny tego dnia. Tyle wycierpiała dla Jacka, nawet udawała uczucia do innego tylko po to by do niego wrócić, a on tak po prostu kazał jej odejść. Rozumiałem dlaczego to zrobił. Chyba też bym się zachował podobnie, ale znałem już całą historię, a Jack nie. Nie wiedziałem co zrobić ani powiedzieć więc po prostu siedziałem tam gładząc ją po włosach i zapewniając, że wszystko się ułoży.
-Jak zawsze wszystko zniszczyłam. -zaśmiała się smutno Elsa. -Zawsze coś musi pójść nie tak.
Odsunęła się trochę i uśmiechnęła się smutno. Otarłem jej łzy i policzków i położyłem ręce na jej ramionach.
-Coś wymyślimy. -oznajmiłem i ścisnąłem ramiona dziewczyny -Pamiętaj, że nie jesteś sama, dobrze?
-Dobrze. -odpowiedziała i ponownie rzuciła się w moje objęcia.
czwartek, 25 sierpnia 2016
niedziela, 1 maja 2016
rozdział czterdziesty piąty: KOSZMARY KONTRATAKUJĄ
Witam wszystkich, którzy to czytają! Po prawie ośmiu miesiącach powracam! Edytowałam poprzednie rozdziały i zmieniłam ich numerację. Mam nadzieję, że te wypociny spodobają się Wam ;0
Terra Tartar Tari Nova (która zatęskniła za pisaniem o Jelsie)
Opowiadałam im co się stało od momentu, w którym Mrok mnie porwał. Widziałam, że mi wierzą. Starałam się mówić im całą prawdę. Starałam się, ale kiedy Jack zapytał czemu Mrok mnie przetrzymywał skłamałam.
-On... jest chory... ubzdurał sobie coś... -jąkałam się i mówiłam jeszcze jakieś bzdury, których już nie pamiętam.
Potem pytali o Hansa. Spięłam się jeszcze bardziej. Odpowiadałam półsłówkami, kręciłam, kłamałam. Nie wiem czy mi uwierzyli czy nie. Chyba tak, bo kiedy Czkawka zapytał skąd mam bliznę coś we mnie pękło i się rozpłakałam. A obiecałam sobie, że już nie będę przez to płakać. Opowiedziałam im inną wersję. Pominęłam fakt, że wróciłam po Mroka. Jack cały czas mnie pocieszał. Kiedy skończyły się ich pytania chciałam się schować. Przeze mnie wszyscy, łącznie ze mną, cierpieli. Wyrzuty sumienia były potworne. Miałam wrażenie, że ich wszystkich zawiodłam, szczególnie Czkawkę. Widziałam to w jego oczach. Wiedział, że nie mówiłam prawdy. Było mi źle, bo zwykle byłam z nim szczera. Czułam, że muszę z nim pogadać. Jemu mogę zaufać w każdej sprawie. Jack ścisnął moje ramię. Jego uśmiech pełen miłości i troski był warty wszystkich tych samotnych nocy.
-Wiecie co? Chyba przyda nam się wszystkim trochę odpoczynku. -stwierdził Milo i chwała mu za to.
Wszyscy mu przytaknęli. Jack wziął mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju w pałacu Mikołaja. Uśmiechałam się do niego nadal czując wyrzuty sumienia. Położyliśmy się na jego łóżku i wtuliłam się w jego bluzę. Nic nie mówiliśmy, nie musieliśmy. Chwilę później zasnęłam głaskana po głowie przez mojego ukochanego.
Śniły mi się koszmary. A myślałam, że się od nich uwolniłam! Byłam wśród likanów. Mieli kłopoty. Walczyli z koszmarami. Ale skąd tam do choroby jasnej wzięły się koszmary?! Nie były już końmi, ale miały postać czarnych jaguarów. Było źle. Bardzo, bardzo źle. Moi przegrywali. Powinnam tam z nimi być! Powinnam walczyć u ich boku na śmierć i życie, a nie leżeć sobie bezpiecznie i mieć wszystko gdzieś! Podjęłam decyzję. Jeszcze przez sen myślałam o strategii. W jednej sekundzie otworzyłam gwałtownie oczy i usiadłam budząc Jacka.
-El? -wymamrotał sennie -Stało się coś?
-Tak. -rzuciłam krótko i wyskoczyłam z łóżka.
Już byłam przy drzwiach kiedy drogę zagrodził mi białowłosy. Był wyraźnie zdezorientowany. Założył ręce na piersi i nie zamierzał mnie przepuścić bez wyjaśnień. Już otwierał usta żeby zadać pytanie, lecz go uprzedziłam.
-Moja kawanan mnie potrzebuje. Muszę do nich iść. -oznajmiłam niecierpliwie.
-Co cię potrzebuje? -spytał z miną mówiącą: wtf?.
-Ka-wa-nan. -przesylabizowałam zniecierpliwiona jeszcze bardziej -I nie co tylko kto. -dalej nie rozumiał -Opowiadałam ci. Kawanan znaczy sfora. Likany, no.
-Chyba nie myślisz, że cię puszczę. -uniósł władczo głowę.
Jęknęłam ze złości. Czy on nic nie rozumie?! Oni mnie tam potrzebują!
-Jack, zrozum, że Serigala to moja rodzina! Czy ci się to podoba czy nie jestem likanem! -wyrzuciłam z siebie.
Chłopak westchnął głęboko. W jego oczach widziałam ból, ale i zrozumienie. Odwrócił ode mnie swój wzrok. Zastanawiał się co zrobić. W końcu westchnął i wziął mnie za rękę. Cofnął się po laskę i ruszył do drzwi.
-Jeśli masz już gdziekolwiek iść to ja idę z tobą. Tak albo wcale. -oznajmił nie przyjmując odmowy.
W tym momencie miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Rozpierała mnie wdzięczność i radość z towarzystwa Jacka. Zdałam sobie sprawę z tego, że poszedłby za mną na koniec świata, a nawet dalej. Wyrzuty sumienia ponownie mnie ugodziły, ale szybko je odegnałam, a przynajmniej próbowałam zagłuszyć. Teraz liczył się czas. Kawanan jest w niebezpieczeństwie. Nim się obejrzałam biegliśmy już do najbliższego balkonu. Zdezorientowana chciałam wyhamować, ale Jack ścisnął mi mocniej rękę i spojrzał mi w oczy wzrokiem, który mówił: zaufaj mi. Zaufałam. Chłopak otworzył laską drzwi i skoczył na barierkę ciągnąć mnie za sobą. Przez chwilę nic się nie działo i miałam wrażenie, że spadniemy. Nagle Jack przyciągnął mnie do piersi i lecieliśmy niesieni wiatrem. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest latać w jego objęciach.
-Gdzie? -zapytał Jack ledwie słyszalny przy szumie wiatru.
-Około czterdzieści siedem mil od zamku Mroka. -odpowiedziałam krzykiem.
Po pół godzinie, która zdawała się wiecznością nerwowego oczekiwania dolecieliśmy do lasu. Zamknęłam oczy i wytężyłam wilczy słuch. Ignorowałam huk powietrza wokół nas. Walka była zacięta, moi byli ranni. Krwawy duel (pojedynek) miał miejsce blisko legowiska. "Przecież tam są szczenięta!" pomyślałam z paniką. Wskazałam Jackowi miejsce bitwy. Jak mógł najszybciej wylądował w pobliżu. Oderwałam się od niego i zrzuciłam z ramiom bluzę. Jestem likanem i będę walczyć jak likan. Niewiele myśląc ruszyłam do przodu zmieniając się w trakcie. Prawie nie czułam bólu. Dostrzegłam Serigala przede mną, a oni widzieli mnie. Spojrzałam w oczy Sage, komunikat był jasny -walczę z wami. Alfa pokiwał głową i wrócił do walki. Rozejrzałam się i ruszyłam na pierwszego z brzegu jaguara-koszmara. Po mojej prawej natychmiast znalazł się Mars. No bo któż by inny? Kilka sekund później lód wystrzelił koło mojego łba ratując mnie przed jaguarami. Spojrzałam w tym kierunku. Jack tylko mrugnął w odpowiedzi i wrócił do walki. Poszłam w jego ślady z zapałem.
~Oczami Jacka~
"Elsa jest niesamowita". Przeszło mi przez myśl. W mgnieniu oka zmieniła się z kobiety w wilka. Koszmary nie miały z nią szans. Gryzła, drapała, warczała, rozrywała kolejne piaskowe stwory. Dawałem z siebie wszystko, dla niej. Likany chyba zauważyły po czyjej jestem stronie, bo nie próbowały mnie zabić, to dobrze i niech tak zostanie, bo coś mi mówi, że przegrałbym z kretesem. Jakiś bliżej nie określony czas później wszystkie koszmary zostały zniszczone. Na szczęście ani ja ani Elsa nie byliśmy ranni. Kilka wilków mocno oberwało, a dwoje straciło życie. Odetchnąłem głęboko kiedy Elsa podeszła do mnie i usiadła obok. Żaden stwór nie był wrogo nastawiony, chyba. Jakiś szary, na moje oko dość stary, likan zawarczał do pozostałych. Elsa po tym wyraźnie się rozluźniła i spojrzała na mnie szczęśliwym wzrokiem. To sprawiło, że serce zaczęło mi bić mocniej, ale już nie przez adrenalinę. Jednak krew mi zastygła momentalnie, kiedy usłyszałem klaskanie. Ciemna postać wychyliła się z pomiędzy drzew ciągle bijąc nam brawa. Wilki się najeżyły, a ja chwyciłem laskę mocniej. Elsa zaczęła warczeć złowrogo, a ciarki mimowolnie przeszły mi przez to po plecach. Mrok. Wpatrywał się w zwierzęta z nienawiścią i pogardą. Potem przeniósł wzrok na mnie. Zobaczyłem w jego oczach kpinę i jeszcze większą pogardę.
-Jacku Mrozie... -zaczął typowym dla siebie głosem -Nie spodziewałem się, że dołączysz do tych wstrętnych bestii. Muszę przyznać, że mnie to zaskoczyło. -przechadzał się na skraju polany. -Może nie wiesz, ale te oto bestie skrzywdziły twoją drogą przyjaciółkę Elsę. -jej imię wymówił bez kpiny, ale jakby tak... delikatnie?
-Czego tu chcesz Mrok? -wysyczałem z narastającym gniewem. On nie ma prawa nawet wymawiać imienia mojej dziewczyny.
-Zemsty. -wzruszył ramionami. -To one, te plugawe bachory Księżyca, zrobiły blizny Elsie. -spojrzał po likanach z nienawiścią.
-Co cię to obchodzi?! -spiąłem się nie dowierzając własnym uszom. -Porwałeś ją bydlaku! Skrzywdziłeś ją bardziej niż one! -wrzeszczałem gotując się ze złości.
-To mnie obchodzi, że ją kocham! -wykrzyczał, a powietrze wokół zgęstniało.
Stałem wpatrzony w Mroka, ale czułem się jakbym patrzył na kogoś zupełnie innego. On? Skory do miłości? Nie to, że dziwiło mnie to, że Elsa zdobyła jego serce. Dotąd sądziłem, że go nie ma. Spojrzałem na wilczycę obok mnie, a potem z powrotem na Czarnego Pana. Mrok powędrował za moim wzrokiem i, sam nie wierzę, że to możliwe, ale zbladł jeszcze bardziej. Wytrzeszczył oczy na El. Chyba widział ją już w takiej formie. Ona natomiast patrzyła na niego z mieszanką niedowierzania, złości i żalu jednocześnie. Pokręciła łbem jakby próbując odegnać od siebie te myśli. A ja pierwszy raz zacząłem się zastanawiać co w swojej relacji z pobytu u Mroka pominęła.
~Oczami Elsy~
Kiedy wyznanie Mroka padło czułam ból w piersi. Prawdopodobnie, co mnie bardzo napawa smutkiem, kiedyś ucieszyłabym się nawet na fakt, że mnie kocha. Ale teraz jestem kimś innym. Teraz jestem w pełni sobą. Mam wybór. I wybieram Jacka. Potrząsnęłam głową wyrzucając jednocześnie Mroka z serca. Spojrzałam na białowłosego. Chciałam mu powiedzieć wszystko co przemilczałam, a on chyba domyślił się, że jest coś czego nie powiedziałam. To przecież mądry facet, oczywiście, że wie. Teraz nie czas na to. Zwróciłam wzrok na władcę koszmarów. Czułam na sobie wzrok Jacka i kawanan. Wstałam i najeżyłam się obnażając kły. Patrzyłam z wściekłością, lecz nie na kogoś kto okazywał mi przyjaźń i troskę, ale na porywacza i wroga. Likany poszły w moje ślady. Tej reakcji czarnowłosy się nie spodziewał. Cofnął się. Zwiesił chwilowo głowę nie wiedząc co zrobić. Uniósł nagle rękę, chciał przyzwać koszmary. Warknęłam donośnie i zwróciłam jego uwagę na siebie. Wskazałam mu pyskiem otoczenie, polanę pełną śniegu zmieszanego z czarnym piachem. Zrozumiał. Jest bezsilny. Opuścił więc rękę i ukłonił mi się.
-Żegnaj więc moja droga Elso, królowo Arendelle. -wysilił się na lekki i zbolały uśmiech -Życzę ci szczęścia. Zasługujesz na nie.
I powiedziawszy to zniknął w chmurze z pozostałości po koszmarach.
Terra Tartar Tari Nova (która zatęskniła za pisaniem o Jelsie)
Opowiadałam im co się stało od momentu, w którym Mrok mnie porwał. Widziałam, że mi wierzą. Starałam się mówić im całą prawdę. Starałam się, ale kiedy Jack zapytał czemu Mrok mnie przetrzymywał skłamałam.
-On... jest chory... ubzdurał sobie coś... -jąkałam się i mówiłam jeszcze jakieś bzdury, których już nie pamiętam.
Potem pytali o Hansa. Spięłam się jeszcze bardziej. Odpowiadałam półsłówkami, kręciłam, kłamałam. Nie wiem czy mi uwierzyli czy nie. Chyba tak, bo kiedy Czkawka zapytał skąd mam bliznę coś we mnie pękło i się rozpłakałam. A obiecałam sobie, że już nie będę przez to płakać. Opowiedziałam im inną wersję. Pominęłam fakt, że wróciłam po Mroka. Jack cały czas mnie pocieszał. Kiedy skończyły się ich pytania chciałam się schować. Przeze mnie wszyscy, łącznie ze mną, cierpieli. Wyrzuty sumienia były potworne. Miałam wrażenie, że ich wszystkich zawiodłam, szczególnie Czkawkę. Widziałam to w jego oczach. Wiedział, że nie mówiłam prawdy. Było mi źle, bo zwykle byłam z nim szczera. Czułam, że muszę z nim pogadać. Jemu mogę zaufać w każdej sprawie. Jack ścisnął moje ramię. Jego uśmiech pełen miłości i troski był warty wszystkich tych samotnych nocy.
-Wiecie co? Chyba przyda nam się wszystkim trochę odpoczynku. -stwierdził Milo i chwała mu za to.
Wszyscy mu przytaknęli. Jack wziął mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju w pałacu Mikołaja. Uśmiechałam się do niego nadal czując wyrzuty sumienia. Położyliśmy się na jego łóżku i wtuliłam się w jego bluzę. Nic nie mówiliśmy, nie musieliśmy. Chwilę później zasnęłam głaskana po głowie przez mojego ukochanego.
Śniły mi się koszmary. A myślałam, że się od nich uwolniłam! Byłam wśród likanów. Mieli kłopoty. Walczyli z koszmarami. Ale skąd tam do choroby jasnej wzięły się koszmary?! Nie były już końmi, ale miały postać czarnych jaguarów. Było źle. Bardzo, bardzo źle. Moi przegrywali. Powinnam tam z nimi być! Powinnam walczyć u ich boku na śmierć i życie, a nie leżeć sobie bezpiecznie i mieć wszystko gdzieś! Podjęłam decyzję. Jeszcze przez sen myślałam o strategii. W jednej sekundzie otworzyłam gwałtownie oczy i usiadłam budząc Jacka.
-El? -wymamrotał sennie -Stało się coś?
-Tak. -rzuciłam krótko i wyskoczyłam z łóżka.
Już byłam przy drzwiach kiedy drogę zagrodził mi białowłosy. Był wyraźnie zdezorientowany. Założył ręce na piersi i nie zamierzał mnie przepuścić bez wyjaśnień. Już otwierał usta żeby zadać pytanie, lecz go uprzedziłam.
-Moja kawanan mnie potrzebuje. Muszę do nich iść. -oznajmiłam niecierpliwie.
-Co cię potrzebuje? -spytał z miną mówiącą: wtf?.
-Ka-wa-nan. -przesylabizowałam zniecierpliwiona jeszcze bardziej -I nie co tylko kto. -dalej nie rozumiał -Opowiadałam ci. Kawanan znaczy sfora. Likany, no.
-Chyba nie myślisz, że cię puszczę. -uniósł władczo głowę.
Jęknęłam ze złości. Czy on nic nie rozumie?! Oni mnie tam potrzebują!
-Jack, zrozum, że Serigala to moja rodzina! Czy ci się to podoba czy nie jestem likanem! -wyrzuciłam z siebie.
Chłopak westchnął głęboko. W jego oczach widziałam ból, ale i zrozumienie. Odwrócił ode mnie swój wzrok. Zastanawiał się co zrobić. W końcu westchnął i wziął mnie za rękę. Cofnął się po laskę i ruszył do drzwi.
-Jeśli masz już gdziekolwiek iść to ja idę z tobą. Tak albo wcale. -oznajmił nie przyjmując odmowy.
W tym momencie miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Rozpierała mnie wdzięczność i radość z towarzystwa Jacka. Zdałam sobie sprawę z tego, że poszedłby za mną na koniec świata, a nawet dalej. Wyrzuty sumienia ponownie mnie ugodziły, ale szybko je odegnałam, a przynajmniej próbowałam zagłuszyć. Teraz liczył się czas. Kawanan jest w niebezpieczeństwie. Nim się obejrzałam biegliśmy już do najbliższego balkonu. Zdezorientowana chciałam wyhamować, ale Jack ścisnął mi mocniej rękę i spojrzał mi w oczy wzrokiem, który mówił: zaufaj mi. Zaufałam. Chłopak otworzył laską drzwi i skoczył na barierkę ciągnąć mnie za sobą. Przez chwilę nic się nie działo i miałam wrażenie, że spadniemy. Nagle Jack przyciągnął mnie do piersi i lecieliśmy niesieni wiatrem. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest latać w jego objęciach.
-Gdzie? -zapytał Jack ledwie słyszalny przy szumie wiatru.
-Około czterdzieści siedem mil od zamku Mroka. -odpowiedziałam krzykiem.
Po pół godzinie, która zdawała się wiecznością nerwowego oczekiwania dolecieliśmy do lasu. Zamknęłam oczy i wytężyłam wilczy słuch. Ignorowałam huk powietrza wokół nas. Walka była zacięta, moi byli ranni. Krwawy duel (pojedynek) miał miejsce blisko legowiska. "Przecież tam są szczenięta!" pomyślałam z paniką. Wskazałam Jackowi miejsce bitwy. Jak mógł najszybciej wylądował w pobliżu. Oderwałam się od niego i zrzuciłam z ramiom bluzę. Jestem likanem i będę walczyć jak likan. Niewiele myśląc ruszyłam do przodu zmieniając się w trakcie. Prawie nie czułam bólu. Dostrzegłam Serigala przede mną, a oni widzieli mnie. Spojrzałam w oczy Sage, komunikat był jasny -walczę z wami. Alfa pokiwał głową i wrócił do walki. Rozejrzałam się i ruszyłam na pierwszego z brzegu jaguara-koszmara. Po mojej prawej natychmiast znalazł się Mars. No bo któż by inny? Kilka sekund później lód wystrzelił koło mojego łba ratując mnie przed jaguarami. Spojrzałam w tym kierunku. Jack tylko mrugnął w odpowiedzi i wrócił do walki. Poszłam w jego ślady z zapałem.
~Oczami Jacka~
"Elsa jest niesamowita". Przeszło mi przez myśl. W mgnieniu oka zmieniła się z kobiety w wilka. Koszmary nie miały z nią szans. Gryzła, drapała, warczała, rozrywała kolejne piaskowe stwory. Dawałem z siebie wszystko, dla niej. Likany chyba zauważyły po czyjej jestem stronie, bo nie próbowały mnie zabić, to dobrze i niech tak zostanie, bo coś mi mówi, że przegrałbym z kretesem. Jakiś bliżej nie określony czas później wszystkie koszmary zostały zniszczone. Na szczęście ani ja ani Elsa nie byliśmy ranni. Kilka wilków mocno oberwało, a dwoje straciło życie. Odetchnąłem głęboko kiedy Elsa podeszła do mnie i usiadła obok. Żaden stwór nie był wrogo nastawiony, chyba. Jakiś szary, na moje oko dość stary, likan zawarczał do pozostałych. Elsa po tym wyraźnie się rozluźniła i spojrzała na mnie szczęśliwym wzrokiem. To sprawiło, że serce zaczęło mi bić mocniej, ale już nie przez adrenalinę. Jednak krew mi zastygła momentalnie, kiedy usłyszałem klaskanie. Ciemna postać wychyliła się z pomiędzy drzew ciągle bijąc nam brawa. Wilki się najeżyły, a ja chwyciłem laskę mocniej. Elsa zaczęła warczeć złowrogo, a ciarki mimowolnie przeszły mi przez to po plecach. Mrok. Wpatrywał się w zwierzęta z nienawiścią i pogardą. Potem przeniósł wzrok na mnie. Zobaczyłem w jego oczach kpinę i jeszcze większą pogardę.
-Jacku Mrozie... -zaczął typowym dla siebie głosem -Nie spodziewałem się, że dołączysz do tych wstrętnych bestii. Muszę przyznać, że mnie to zaskoczyło. -przechadzał się na skraju polany. -Może nie wiesz, ale te oto bestie skrzywdziły twoją drogą przyjaciółkę Elsę. -jej imię wymówił bez kpiny, ale jakby tak... delikatnie?
-Czego tu chcesz Mrok? -wysyczałem z narastającym gniewem. On nie ma prawa nawet wymawiać imienia mojej dziewczyny.
-Zemsty. -wzruszył ramionami. -To one, te plugawe bachory Księżyca, zrobiły blizny Elsie. -spojrzał po likanach z nienawiścią.
-Co cię to obchodzi?! -spiąłem się nie dowierzając własnym uszom. -Porwałeś ją bydlaku! Skrzywdziłeś ją bardziej niż one! -wrzeszczałem gotując się ze złości.
-To mnie obchodzi, że ją kocham! -wykrzyczał, a powietrze wokół zgęstniało.
Stałem wpatrzony w Mroka, ale czułem się jakbym patrzył na kogoś zupełnie innego. On? Skory do miłości? Nie to, że dziwiło mnie to, że Elsa zdobyła jego serce. Dotąd sądziłem, że go nie ma. Spojrzałem na wilczycę obok mnie, a potem z powrotem na Czarnego Pana. Mrok powędrował za moim wzrokiem i, sam nie wierzę, że to możliwe, ale zbladł jeszcze bardziej. Wytrzeszczył oczy na El. Chyba widział ją już w takiej formie. Ona natomiast patrzyła na niego z mieszanką niedowierzania, złości i żalu jednocześnie. Pokręciła łbem jakby próbując odegnać od siebie te myśli. A ja pierwszy raz zacząłem się zastanawiać co w swojej relacji z pobytu u Mroka pominęła.
~Oczami Elsy~
Kiedy wyznanie Mroka padło czułam ból w piersi. Prawdopodobnie, co mnie bardzo napawa smutkiem, kiedyś ucieszyłabym się nawet na fakt, że mnie kocha. Ale teraz jestem kimś innym. Teraz jestem w pełni sobą. Mam wybór. I wybieram Jacka. Potrząsnęłam głową wyrzucając jednocześnie Mroka z serca. Spojrzałam na białowłosego. Chciałam mu powiedzieć wszystko co przemilczałam, a on chyba domyślił się, że jest coś czego nie powiedziałam. To przecież mądry facet, oczywiście, że wie. Teraz nie czas na to. Zwróciłam wzrok na władcę koszmarów. Czułam na sobie wzrok Jacka i kawanan. Wstałam i najeżyłam się obnażając kły. Patrzyłam z wściekłością, lecz nie na kogoś kto okazywał mi przyjaźń i troskę, ale na porywacza i wroga. Likany poszły w moje ślady. Tej reakcji czarnowłosy się nie spodziewał. Cofnął się. Zwiesił chwilowo głowę nie wiedząc co zrobić. Uniósł nagle rękę, chciał przyzwać koszmary. Warknęłam donośnie i zwróciłam jego uwagę na siebie. Wskazałam mu pyskiem otoczenie, polanę pełną śniegu zmieszanego z czarnym piachem. Zrozumiał. Jest bezsilny. Opuścił więc rękę i ukłonił mi się.
-Żegnaj więc moja droga Elso, królowo Arendelle. -wysilił się na lekki i zbolały uśmiech -Życzę ci szczęścia. Zasługujesz na nie.
I powiedziawszy to zniknął w chmurze z pozostałości po koszmarach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)