sobota, 6 czerwca 2015

rozdział czterdziesty: OBÓZ DRUIDÓW Z WIELKIM KRÓLIKIEM

Wstałam o świecie, wybrałam się z moim kawanan na polowanie, szkoliłam się w walce z Marsem, zawiązywałam jako takie sojusze, poszłam spać. Dzień taki sam jak co dzień od jakiegoś tygodnia. Nie powiem, nie jest źle. Przeciwnie jest bardzo ciekawie. Kocham biegać na moich silnych łapach przez gęsty las. Kocham wąchać te wszystkie leśne zapachy. Kocham tropić niczego nieświadome ofiary. I... lubię Marsa. Wspaniały z niego Pria. Zawsze jest skory do pomocy. Jako jedyny stoi za mną murem i, co najważniejsze, ani razu nie chciał mnie zabić. Właściwie to próbował, jak każdy, ale nie wiedziałam, że oni wszyscy robią to dla zabawy. Tak, Serigala atakują się dla zabawy. Czasem Duel, jak je określamy, bywają bardzo groźne, wilki doznają ciężki ran, a nawet giną. Jednak są ekstremalne przypadki. Mars to świetny nauczyciel. Rewelacyjnie walczy i instruuje mnie co wolno a czego nie. Czuje się przy nim tak swobodnie. I to właśnie jego głos wyciągnął mnie z zamyślenia.

-Hej, Luka! Nad czym tak dumasz? -odwróciłam łeb w jego kierunku, ogon sam zaczął mi poruszać się na boki.

-Nad niczym ważnym. -stwierdziłam.

-No to idziesz ze mną! -zawył radośnie merdając ogonem -No już! Ruchy, ruchy!

Nie czekając pobiegł przed siebie. Ruszyłam za nim by go nie stracić z oczu. Uwielbiam w nim tą naturalność i spontaniczność. Dogoniłam go po jakiejś półtora mili. Przez kolejną biegliśmy w milczeniu. Zatrzymaliśmy się pod gigantycznym dębem. Dyszeliśmy, lecz nie byliśmy zmęczeni. My, likani pokonujemy dziesiątki mil każdego dnia. Spojrzałam na niego pytająco. Wskazał na pobliski pagórek.

-Tam jest jakieś obozowisko. -powiedział podekscytowany -Są jacyś dziwni. Wyglądają jak ludzie, ale na pewno nimi nie są. Podejrzewam, że to nieznany szczep druidów albo innych magików. Mają nawet gigantycznego królika!

-To chyba nic dziwnego, że mają króliki skoro to magicy. -stwierdziłam z rosnącą ekscytacją.

-No... niby tak, tylko, że ten zwierz ma ponad dwa metry wzrostu!

Wybałuszyłam na niego oczy. Czy takie bestie mogą istnieć?!

-Dobraaa... może wracamy i sprowadzimy kogoś. -zaproponowałam z zapałem -Będzie niezła jatka, szczególnie skoro to są druidzi.

-Ty to masz łeb Luka! -podbiegł do mnie i polizał mnie po nosie (taki wilczy odpowiednik całusa w policzek c:) -Biegniemy do ekipę!

Miałam wrażenie, że się rumienie. O ile likany się rumienią. Nie spodziewałam się tego, ale poczułam takie miłe ciepło w środku. Nie wiele myśląc pobiegłam za oddalającym się już Marsem. Dotarliśmy i pobiegliśmy do Bum Ju, który z kolei pobiegł do Alfy. Wieczorem byliśmy gotowi. Wszyscy najedzeni, w zabawowych nastrojach. Nie wiem, może ta sarna jadła jakieś ziółka czy coś, ale nikomu to nie przeszkadzało. Było baardzo wesoło. Ruszyliśmy podzieleni na kilka zespołów do pięć Serigala. Ja byłam z Marsem, Bum Ju, Liwią i jeszcze jakąś wilczycą, której imię mi umknęło. To moja pierwsza wyprawa. Chciałam wypaść jak najlepiej. W końcu kiedyś zostanę Alfą albo Betą, muszę umieć walczyć. Dotarliśmy w kilka minut. Zakradliśmy się od wschodu. I rzeczywiście byli to druidzi. Jeden z nich był mały i ciemnozłoty, jakby cały był z piasku. Przeniosłam wzrok dalej i, o zgrozo, była tam istota tak niezwykła, że aż straszna. Całe ciało miała pokryte pstrokatymi piórami mieniącymi się w świetle gwiazd. Do tego na jej plecach znajdowały się skrzydła jakby kolibra. Wokół niej latały jej miniaturki, co prawda znacznie mniej okazałe, ale zawsze... W tym jej pięknie było coś dziwnego. Przywoływała wspomnienia. Samo obserwowanie sprawiło, że miałam ochotę usiąść i zastanawiać się nad przeszłością. Było w niej coś magicznego. Potrząsnęłam łbem. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko na mnie tak działała. Mars też wydawał się zmieszany, ale ja zdążyłam go poznać na tyle, żeby wiedzieć, że ukrywa przerażenie. Z resztą podobnie jak ja. Mieliśmy zaczekać na znak dowódcy. Czekaliśmy w absolutnym milczeniu. Nie wolno nam się zdradzić, można popełnić błędu. Mogliśmy czekać na swoich pozycjach pięć minut, dwie godziny albo nawet tydzień. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i wyczekiwać dogodnego momentu. Spojrzałam w księżyc. Północ. Nagle rozległo się po lesie donośne wycie Alfy. Ruszyliśmy. Naszym celem było zniszczyć najbliższy namiot i uciekać. Dzieliło nas od niego tylko kilka metrów. Nagle poczułam ból w żebrach i przeleciałam pięć metrów w górę by uderzyć w rosnące dziesięć metrów dalej drzewo. Leżałam zamroczona. Ledwie podniosłam łeb. Zobaczyłam jak Mars i Bum Ju lądują podobnie na okolicznych drzewach. Jakaś postać z laską szła w naszym kierunku. "Bronić swoich." To było najważniejsze. Wstałam na chybotliwych nogach z mroczkami przed oczami. Zaczęłam warczeć. Może ten ktoś się wystraszy. Szczerze, wątpiłam w to. Wyłonił się z mgły a nogi się pode mną ugięły. Znałam go. Serce zaczęło mi bić szybciej. Mózg próbował przywołać jego imię. Ale to serce zaczęło wrzeszczeć pierwsze. JACK! Jack! Jack! Mój Jack! Nic się nie zmienił. Ciągle ta sama bluza, te niesforne białe włosy, ten uśmiech. Stop. On się nie uśmiechał. Jego twarz wykrzywiała furia i zmęczenie. Zamachnął się na mnie. Zdałam sobie sprawę, że on mnie nie poznaje. Ja jestem likanem. Nagle wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie całą mocą. Jęknęłam z bólu i przewróciłam się. Spojrzałam mu w oczy. To ja Jack! To ja! Twoja Elsa! To ja! On patrzył jakby nie wiedząc co ma zrobić. Spojrzał mi w końcu w oczy. Wciągnął gwałtownie powietrze.

-El... -wyszeptał z nadzieją.

Nagle coś go przewróciło. Zaczęło go gryźć i szarpać. Tym czymś był Mars.

-"Nie!" -zawyłam do niego.

Mimo bólu wstałam i pobiegłam do nich tak jak szybko tylko się dało. Ściągnęłam z Jacka zdezorientowanego Marsa.

-"To ty wyprawiasz Luka?!" -zaryczał na mnie.

-Ja pamiętam!" -odwyłam -"To Jack! Jest niegroźny! Nie zrobi mi krzywdy!"

-"Tobie nie, ale nam tak!" -wskazał nasze stado.

-"Nie..." -wycharczałam.

To stało się tak szybko. Białowłosy wstał i z całą mocą uderzył laską w podłoże. Wszystkie wilki łącznie ze mną miały łapy przymarznięte do ziemi. Wiliśmy się, szarpaliśmy, ale to nic nie dało. Jedno zdanie sprawiło, że umilkł cały zgiełk zarówno wilków jak i druidów.

-Elsa, czy to ty?

środa, 3 czerwca 2015

rozdział trzydziesty dziewiąty: BEZ TYTUŁU :)

Wybaczcie, że tak krótko, ale przynajmniej tyle :D Wróciłam tylko na chwilę, ale mam nadzieję, że zostanę już na stałe. Dobra nie przedłużam już :)
A mam jeszcze prośbę... może macie pomysły na dalszy ciąg historii? Z chęcią skorzystam z sugestii :)
Terra Tartar Tari Nova





Obudziłem się z krzykiem. Śnił mi się koszmar. Z resztą kolejny. W tym śnie moja Elsa walczyła z jakimś potworem. Bestia w pewnym momencie ją ugryzła. Krzyczała. Tak bardzo krzyczała. Podniosłem się szybko i próbowałem uspokoić oddech. Łzy mimo woli spłynęły mi po twarzy. "To tylko sen, tylko sen." Cały roztrzęsiony wyszedłem z naszego tym czasowego obozowiska. Usiadłem nieopodal namiotu mojego, Zająca i Czkawki. Miałem już wszystkiego dość. Miałem ochotę umrzeć. Ten ciągły ucisk w mojej piersi był nieznośny. Ręka powędrowała mi na lewą pierś. Równie dobrze można by powiedzieć, że jest tam miniaturowa czarna dziura. Moje serce, moja miłość, mój tlen jest daleko. Żyję wspomnieniem, żyję nadzieją, że jeszcze ją zobaczę. A jeśli nie? Co zrobię jeśli nigdy jej nie znajdę? Co zrobię jak znajdę ją martwą? Co zrobię jeśli ona mnie nie pozna, bo odebrano jej wspomnienia? Co zrobię jeśli była torturowana i ucieknie na mój widok?

Potrząsnąłem gwałtownie głową. Nie wiem co bym zrobił. Podkreślałem w myślach słowo BYM. Na pewno nic jej nie jest. Nie może jej nic być. Chyba umarłbym z rozpaczy. Nagle czyjaś ręka poklepała mnie po ramieniu. Spojrzałem w górę. To Czkawka.

-Hej stary. Mogę się przysiąść? -zapytał. Pokiwałem głową i otarłem rękawem łzy z twarzy.

Milczeliśmy chwilę wpatrzeni w Księżyc.

-Kurna! Jak ja mam dosyć tego porypanego świata! -zaczął cicho pokrzykiwać -Do kurny nędzy dlaczego to wszystko się dzieje?! -spojrzał na mnie nadal czując gniew, westchnął ciężko -Wybacz, pewnie też się źle czujesz w tej całej sytuacji, a ja jeszcze to wszystko podsycam. -westchnął ponownie -Mogę cię o coś zapytać?

-Pewnie chłopie, pytaj. Co ci leży na dziurze po sercu? -zaśmiałem się sarkastycznie.

-Co zrobisz z Mrokiem jak go znajdziesz? -zapytał drżącym ze złości głosem.

-Zależy co on zrobił jej. Ale nie martw się, zasadzę mu takiego kopa w dupę, że obejrzy sobie Księżyc z bliska. -zapewniłem ze złością -Pożałuje, że się urodził. Pożałuje, że istnieje skurwiel jeden. -wysyczałem.

-Pożałuje... -przytaknął cicho wiking.

Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę pogrążeni we własnych myślach. Jakiś czas później brązowowłosy chłopak pożegnał mnie i poszedł z powrotem do namiotu. Byłem wdzięczny Czkawce, że ze mną posiedział. Jemu też na niej zależy. Byli w końcu kiedyś zaręczeni, a to o czymś świadczy. Westchnąłem. Trzeba być dobrej myśli. "Znajdę Elsę choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię." Obiecałem sobie. Uśmiechnąłem się smutno do nieba i poszedłem do namiotu z lżejszym sercem.