sobota, 16 maja 2015

rozdział trzydziesty ósmy: KAWANAN

-Walka. -powiedziałam rzucając wyzwanie Becie.

Pokręcił nie dowierzając łbem.

-"Niech będzie. -warknął z odrazą -"Niech Dziewczyna Która Rozumie walczy."

Rzucił się na mnie z zębami. Na szczęście zdążyłam już trzeźwo myśleć. Machnęłam ręką i wystrzeliłam w Betę lodowe sople cały czas się cofając by zwiększyć dystans. Niestety wilk ominął większość sopli. Jeden drasnął zwierzę w bok. Uskoczyłam przed jego pazurami. Uderzyłam go zaspą w jego plecy. Szybko się wygrzebał. Zaczaił się na mnie szczerząc kły. Uśmiechnęłam się kpiąco i dałam mu znak ręką. Tym razem nie byłam dostatecznie szybka. Złapał mnie zębami za przedramię. Krzyknęłam. Poczułam jakby moja krew stała się ogniem, jakbym stanęła w płomieniach. Miałam wrażenie, że umieram, co mnie rozwścieczyło. "Kurwa! Jakiś pudel mnie nie zabije!" pomyślałam. Siłą woli poprowadziłam szron na likana. Kiedy jego szczęka zamarzzała zniknął mu z oczu triumfalny błysk. Odkopnęłam potwora i spojrzałam na rękę. Cała ociekała krwią, która rozpuszczała śnieg w miejscu, w które skapnęła. Podniosłam wzrok na zdezorientowaną bestię. Pysk pokrywała mozaika śniegu i krwi, mojej krwi. Szamotał się, próbował pozbyć się lodu z pyska, który zaczął się rozprzestrzeniać po jego ciele. Pozostałe likany patrzyły na mnie ze strachem i podziwem. Przeniosłam wzrok na Betę. Spojrzał na mnie z paniką, jakby prosząc o ratunek. Ja tylko uśmiechnęłam się i patrzyłam. Kilka sekund lub minut później wielka bestia leżała u mych stóp martwa. Wdziałam w jego oczach jak jego dusza ulatuje z zamarzniętego ciała. Delektowałam się swoim zwycięstwem w całkowitej ciszy. Po pewnym czasie na przód wysunął się siwawy wilk i trącił nosem Betę.

-"Jeden martwy." -spojrzał na mnie -"Jeden w czasie Przemiany."

-Że co? -spytałam słabym głosem -Jakiej przemiany?

-"Ugryzł cię jeden z nas, więc musisz stać się jedną z nas, wanita."

-Ale... -zaczęłam, ale przerwał mi nagły ból ręki.

Spojrzałam ze strachem na rękę. Nie chcę być potworem takim jak oni, nie mogę nim być! Usłyszałam głuchy trzask i poczułam niesamowity ból. Padłam na śnieg zwijając się w agonii. Każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Miałam wrażenie, że żebra mi popękały i coś mi mówiło, że tak właśnie jest. Nagle doznałam strasznego rwania w zębach. Czułam jak się wydłużają i musiałam rozchylić wargi, bo przestały mieścić się w moich ustach. Spojrzałam na ręce. Pokrywała je mieszanina futra i zakrzepłej już krwi. Sierść pokryła całe moje ciało. Twarz zmieniła swój kształt, wydłużyła się i spłaszczyła. Moje kończyny powykręcały się boleśnie i kolejne kości się połamały. Paznokcie zmieniły swój kolor na czarny i zmieniły się w ostre szpony. Z tyłu coś rozrywało mi skórę. Czułam jakby wyrosła mi nowa kość. To coś szybko pokryło się skórą i futrem. Domyśliłam się, że to ogon. Po chwili trwającej całą wieczność wszystko się skończyło. Leżałam półżywa na śniegu i oddychałam z zaskakującą łatwością, tak jakbym nie miała połamanych żeber. W mojej głowie nie było nic. Dosłownie nic. Nie pamiętałam kim jestem ani co tu robię. Znałam tylko ten ból. Pierwszy prawdziwy ból, który zagłuszał wszystko inne. Teraz słyszałam jedynie bicie mojego serca, szum wiatru w koronach drzew i ciche oddechy. Spróbowałam podnieść głowę, ale bałam się bólu. Wokół mnie siedziało ponad tuzin wilków. Patrzyły na mnie z czymś w rodzaju troski. Są mi obcy, ale... czuję... czuję jakąś więź z nimi. Jeden z nich podszedł do mnie. Miał piaskową sierść.

-"Jak się czujesz, baru?" -zapytał.

-"Kim jesteś?" -zapytałam słabo w jakimś dziwnym języku, który znałam, ale jednocześnie byłam pewna, że nigdy wcześniej nie używałam -"I kim ja jestem?"

-"Nazywam się Mars. Twojego imienia nie znam. Jesteśmy likanami, Serigala w naszym języku." -powiedział pomagając mi wstać.

-"Możemy nadać ci nazwę jeśli tego pragniesz." -rzekł stary siwy wilk -"Matka nadała mi nazwę Sage."

-"Co ja tu robię?" -zapytałam nic nie rozumiejąc z tego co zostało powiedziane -"I tak. Nadajcie mi nazwę." -poprosiłam.

-"Może luka?" -zaproponował wilk o imieniu Mars -"Luka czyli rana. Ty masz ich dużo i łatwo je zadajesz."

-"Przemawia przez ciebie mądrość drogi anak. Ta nazwa będzie pasować do baru." -Sage pokiwał łbem.

-"Więc postanowione. Baru od teraz nosi nazwę Luka. Jest pełnoprawnym członkiem kawanan, naszej sfory."

Serigala przyjęły mnie ciepło, aczkolwiek z dystansem. Mars towarzyszył mi cały czas. Opowiedział jak pokonałam w pojedynkę Tirana, czyli ich betę. Zapoznał mnie z zasadami i hierarchią kawanan. Przywódca to alfa, jego zastępca to beta. Małżonką alfy jest ibu, a partnerką bety bibi. Nikt oprócz alfy nie może mieć małżonki lub małżonka. Powiedział też, że aktualnie nie mamy ani alfy ani bety. Ponadto to ja w przyszłości mam piastować jedno z tych "stanowisk", bo pokonałam przywódcę. Tymczasowo alfą jest Sage, na którego mądrość wszyscy się zdają. Betą została niejaki Kedua. Mars pokazał mi legowisko i miejsca polowań. Wieczorem użyczył mi kawałka swojego posłania. Ucieszyłam się. Jako jedyny traktował mnie w pełni przyjaźnie i ciepło. Zasnęłam rozmyślając nad moją przeszłością. Kim byłam? Nie wiedziałam. Teraz miałam nową rodzinę, wspaniałą kawanan. Ogarnęło mnie poczucie bezpieczeństwa. Odpłynęłam w ciemność.

czwartek, 14 maja 2015

rozdział trzydziesty siódmy: WALKA POWIEDZIAŁAM

Uciekałam. Biegłam, bo coś mnie goniło. To coś było olbrzymie i straszne. Serce biło mi jak młotem, adrenalina pulsowała w żyłach. Nigdy tak się nie bałam. Mijałam liczne dziury i korzenie. Biegłam szybko jak nigdy wcześniej. Śnieg utrudniał mi pokonywanie kolejnych metrów. Bestie były coraz bliżej. Niemal czułam ich oddech na moich plecach. Nagle poczułam wielką łapę na plecach. Stwór mnie powalił, zdążyłam się tylko odwrócić by widzieć zwierzę. Na moje nieszczęście były to likany, wilkokształtne bestie, których stado zabiłam kilka tygodni temu. Mutant pochylił się nade mną i zaryczał mi w twarz. Prawie tego nie słyszałam, bo zagłuszył go mój własny krzyk. Jego pobratymcy krążyli wokół nas powarkując. Miałam wrażenie, że rozumiem ich mowę.

-"To ona! To ona zabiła Alfę! Śmierć jej!"

-"Ja ją rozpłatam! To mój brat również poległ z jej ręki!"

-"Nie! Musi się zmierzyć z Betą!"

-"CISZA!!" -zaryczał likan stający nade mną -"Nie prosi o walkę więc jej nie będzie! Sam ją zabiję! Pomszczę naszych braci!"

Rozległy się entuzjastyczne pomruki i warczenie. Byłam zbyt przerażona. Ledwie oddychałam.

-"A może przemienić ją w jedną z nas?" -rozległ się głos jednego z wilków.

-"On chyba sobie kpi!"

-"Jego też zabijmy!"

-"Ocipiałeś?!"

-"Litować się nad człowiekiem?! Tfu!"

-"Idiota!"

-"Coś ty powiedział?" -zapytał spokojnie ten cały Beta- "Chcesz złamać święte prawa Paktu dla tej morderczyni? Miałaby dostąpić takiego zaszczytu jak nasza Wielka Matka, Pierwsza Matka?"

Zszedł ze mnie i ruszył do wilka, który rzucił ten pomysł. Był to niewielki piaskowy wilczek o czarnych jak noc oczach. Serce zabiło mi szybciej.

-"Może to będzie dla niej przekleństwo jak dla Ojca." -stwierdził podkulając lekko ogon, który od razu naprężył.

Likany widocznie się zawahały. Dreptały niespokojnie i żłobiły łapami doły w ziemi jakby nieświadome tego faktu.

-"Dobrze." -zgodził się ku mojemu zdumieniu Beta -"Niech sama wybierze sobie swój los. Może walczyć, poddać się albo zostać przemienioną."

Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Zamurowało mnie. Co mam powiedzieć? Jak się zachować kiedy chcą mnie zabić?

-"Widzisz Marsie? Nawet nie zna naszej mowy." -zakpił szyderczo patrząc na mnie z obrzydzeniem - "Więc czeka ją śmierć."

Rzucił się na mnie. Otrzeźwiałam momentalnie. Wytworzyłam śnieżną kulę i cisnęłam nią w potwora. Przekręciłam się, a na miejscu, w którym leżałam Beta pluł śniegiem i grudkami lodu. Podniosłam ręce przed siebie. Zwierzęta patrzyły na mnie zdezorientowane.

-Walka. -powiedziałam rzucając wyzwanie Becie.